Ares polował. Od jego umiejętności zależały losy stolicy. Ktoś jeszcze, bardziej niż wybraniec pragnął śmierci demona. Czy herosowi uda się ubić maszkarę i wyzwolić Atlantis?
Ares siedział w karczmie „Pod białym Dębem”. Rozsiadł się na ławie niedaleko ognia i bacznie obserwował otoczenie. W prawej ręce trzymał kufel z winem, a lewą położył tuż obok rękojeści swojego miecza, który nosił wspaniałe imię Rognar — Unicestwienie.
Nie przyszedł tu dla rozrywki. Polował.
Siedział na uboczu. Wybrał doskonałe miejsce, takie skąd widział całą gospodę i oba wejścia. Na plecy wsunął szary płaszcz. Siedział lekko zgarbiony i sączył wino. Co chwila ocierał usta rękawem i obserwował.
Choć stwarzał pozory łamagi i lekkoducha, to pod zwojami płaszcza krył się doskonały wojownik.
Gdy tylko drzwi karczmy otwierały się szeroko Ares prężył się i wyciągał szyję, żeby lepiej się przyjrzeć wchodzącym. Karczma szybko się napełniła. Strażnik miał rację.
Port w czasie jarmarku był nabrzmiały od gości. Alatumrii wśród marynarzy rozpoznał mieszkańców Libii, Azji, magów z Atke, a nawet uczonych z Delf. Dotąd jednak nie zauważył ani jednego mrocznego, innego, upadłego, czy demona. Zaczynał się niepokoić.
Musiał zachować spokój i być bardzo ostrożnym. Arachna pochodziła stąd. Zapewne doskonale znała tutejsze gęby i zapach marynarzy. Mogło trochę potrwać, zanim ponownie odważy się tu zapolować. Żeby oszukać demona, nie wystarczyło przebrać się w strój marynarza, trzeba było się nim stać. Demony, podobnie jak wybrańcy miały w sobie instynkt samozachowawczy, potrafiły doskonale rozpoznać herosów po samym zapachu.
Arachna musiała gniazdować w okolicy. Musiałby być głupcem, wierząc, że tak łatwo uda mu się ją schwytać. Demony zwykle bywały głupie, gdy były głodne, ta raczej nie należała do tego typu, a już na pewno jadła jej nie brakowało. Zapewne doskonale też znała miasto i miała tu liczne kryjówki.
Ares należał do elity wybrańców i dlatego wiedział, że polowanie na terenie demona, nie było proste. Po tragedii w Heliopolis uświadomił sobie fakt, że Moce ich rozpieściły, a czas pokoju osłabił ich czujność. Dlatego musiał zachować czujność i być gotowym na wszystko, nawet na to, że Arachna, okaże się męskim okazem.
Odetchnął i spatrolował karczmę wzrokiem. Zrobił to powoli, nie zatrzymując spojrzenia na nikim z gości na dłużej, niż było to konieczne. Demona ani śladu. Nie zauważył taż żadnej mrocznej aury, czy działania zaklęć kamuflażu.
Alkohol za to lał się strumieniami. Było też kilka przepychanek, utarczek słownych, niewielkich bójek i nic więcej. Nic, na czym on powinien skupić większą uwagę. W końcu wybiła północ. Od tego siedzenia na tyłku i zaciskania placów na kuflu, bolały go mięśnie.
Zajrzał do swoje kufla. Szkarłatny płyn chupnął radośnie. Wyglądał nieźle, krwisto czerwony i pachniał słodkim miodem, ale smakował jak zatęchłe szczyny. Na samą myśl Ares się wzdrygnął. Mógł zażyczyć sobie lepszego trunku, ale smak dobrego wina był za bardzo kuszący, a on musiał zachować rezon i trzeźwy umysł.
Część gości już spała, część wyczołgiwała się przez uchylone drzwi, a część lała wino w gardła, czekając poranka. Ares siedział wytrwale, choć zaczynał wątpić, że dziś spotka tu demona. Zwilżył usta i odetchnął. Rzucił na stolik kilka miedziaków, podniósł miecz i poprawił pas. Już miał wychodzić, gdy podszedł do niego marynarz.
Był lekko zgarbiony, jego włosy pokrywał już srebrzysty szron, a spod nosa wystawały krzaczaste wąsiska. Wyglądał na mieszkańca Azji lub Libii.
— Można do was, panie? — spytał obcy i wskazał dłonią ławę.
Ares wbił w niego zaskoczone spojrzenie. Obcy nie wyglądał ani na demona, ani na pijanego hultaja, który szukał łatwego zarobku. Alatumrii, poprawił płaszcz mocniej się nim okrywając i bez słowa usiadł ponownie na ławę.
— Zapraszam. — Ares wskazał mu puste miejsce po przeciwległej stronie stołu.
— Nie wyglądasz na tutejszego bywalca, panie. — Obcy zauważył i rozsiadł się wygodnie.
Ares wbił w niego bystre spojrzenie. Heros przez chwilę zastanawiał się, czego mógł tak naprawdę od niego chcieć. Marynarz musiał doskonale zdawać sobie sprawę, kim on jest.
Zmierzył go wzorkiem, zamoczył usta w winie i od razu tego pożałował. Z obrzydzeniem splunął na podłogę. Wytarł mokre usta rękawem i odetchnął, czując obrzydliwy smak alkoholu. Marynarz roześmiał się głośno, obejmując rękami brzuch.
— Pić też nie umiesz.
— Nie wiesz, z kim rozmawiasz, panie — zasyczał wściekle Ares
— Poznaje po mieczu. Jesteś wybrańcem. — Marynarz wskazał ruchem głowy Rognar i pochylił się w stronę herosa. — Wiem, czego tu szukasz. Nie ma jej dziś.
— Jej?
— Tej czarnej flądry. Diablicy — syknął mężczyzna i splunął z odrazą.
— Diablicy?
Marynarz zbystrzał. Zawiesił na chwilę głos, zamrugał rzęsami i ponownie pochylił się w stronę Aresa.
— Kilka dni temu, ja z moim kamratem Balzakiem siedzieliśmy o tam, przy tamtym stoliku. — Mężczyzna wskazał na zacieniony kąt sali i po chwili podał mu brudną, wielką dłoń. — Filon jestem.
— Ares — Heros przedstawił się chłodno. — Do rzeczy Filonie, bo jak słusznie zauważyłeś, nie jestem tu dla przyjemności.
— Mój kum pannę ujrzał, nie powiem, brzydka nie była. Rumiana buziulka, cycuszki pulchniutkie…
— Konkrety.
— Już mówię. — Przełknął ślinę. — Więc jak on ją zobaczył, to zgłupiał. Rozum mu odjęło. Najpierw taki kolos do karczmy wszedł. Dziwny. Miecz miał piękny jak twój panie. Rękojeść wyciosana z ametystu. Cudeńko — zacmokał wymownie. — Jakby ją sam Pigmalion rzeźbił. On do tej flądry podleciał pierwszy.
— Kto, ten twój druh?
— Nie, skąd ten kolos. Coś tam rozmawiali, a później wyszedł. Bardzo mu się spieszyło, draniowi. — Filon splunął demonstracyjnie i roztarł butem ślinę w deski podłogi. — A ten głupek, Balzak się znaczy — wyjaśnił pospiesznie, ubiegając pytanie Aresa — puścił się za tą dziewuchą. Wylecieli przez drzwi jak para kochanków. I zniknął. Jakby rozpłynął się w powietrzu. A mieliśmy do Delf płynąć. Dobre pieniądze, w złocie…
— Zaraz, zostałeś, żeby go odszukać?
— Tak — jęknął Filon. — Toć on, jak mój brat. Jedyna rodzina.
— Wyszedł z tą kobietą i zniknął.
— Tak było. Myślałem, że go ubiła, bo ponoć ciała znaleźli w zsypie. Tom poszedł, ale żaden z nich to nie był Balzak. Więc czekam tu, co wieczór. Może wróci. On albo ta larwa — westchnął ciężko.
Ares ruchem dłoni przywołał do siebie karczmarza.
— Podaj nam antał najlepszego wina, jakie masz. — Karczmarz pokornie się pokłonił i pobiegł do spichlerza, a Filon otworzył oczy ze zdziwienia. Gdy na stole zakołysała się brzuchata beczułka wina, jego twarz pojaśniała. Zatarł łapczywie dłonie i otarł ślinę.
Ares rozlał po kuflach wino, rzucił kilka złotych monet gospodarzowi i podając jeden z kufli marynarzowi, zapytał.
— Jak wygląda ta flądra?
— Podobno, co żem się wywiedział — powiedział Filon, wziął sowity łyk wina, zamlaskał z zadowoleniem i spojrzał na Aresa — bywała tu często. — Ponownie wziął obfity łyk wina i przetarł usta demonstracyjnie. — Od momentu, gdy zniknął Balzak, a jestem tu co noc, jeszcze jej nie spotkałem.
— To wyjaśniłoby brak kolejnych zwłok. — Ares się zamyślił.
— Ponoć jest niemową. — Ponownie wziął sowity łyk i jęknął z zachwytem. — To całkiem porządne wino — zacmokał. Twarz Filona zaróżowiła się, a oczy rozbłysły. Wino było mocne. — Nie to, co te szczyny, które serwuje wszystkim.
— Niemowa i ładna — Ares spojrzał na kompana. Marynarz łykał łapczywie wino i tylko przytakiwał. Heros podrapał się po brodzie i spojrzał w palenisko.
Niespodziewanie ogień buchnął w jego stronę, a czerwone języki stopiły się w jedno, tworząc twarz obrzydliwego demona. Bestia zaryczała i rzuciła się w jego stronę.
Ares odskoczył. Filon spojrzał na niego bystro.
Na zewnątrz zaczynało już świtać. W karczmie zostali tylko oni i gospodarz. Ares wstał, przeciągnął się i chwycił swój miecz.
— Dziś chyba nic z tego — poklepał po ramieniu marynarza. — Wróć jutro. Może będziemy mieli więcej szczęścia.
— Chcesz mi pomóc? Gwardziści mnie wyśmiali, gdy im powiedziałem o wiedźmie.
— Jestem przecież wybrańcem. Ubijanie wiedźm to moja praca. Mam nadzieję, że twój przyjaciel jest cały i zdrowy. — Ares odetchnął. Spojrzał na niego zimnym, pozbawionym uczuć wzrokiem wojownika. — To, co zaatakowało twojego przyjaciela to nie wiedźma. Tylko zło w najgorszym wydaniu. Arachna, pajęczy demon.
Filon otworzył szeroko usta i wbił zaskoczone spojrzenie w mężczyznę. Ares poprawił płaszcz i wyszedł pospiesznie. Zatrzymał się przed wejściem do karczmy i spojrzał na łunę wschodzącego słońca, która krwawą purpurą rozlała się po niebie.
— Jestem cierpliwy demonie. Mam czas. Zgłodniejesz i znów tu przyjdziesz, a ja będę czekał.
c.d.n.
Klątwa Atlantydów - Tanatos
Klątwa Atlantydów - Ares
Klątwa Atlantydów - Malachaj
Klątwa Atlantydów - Diana
Klątwa Atlantydów - Achnaton
Klątwa Atlantydów - Odyn
Klątwa Atlantydów - Aszka
Klątwa Atlantydów - Wyrocznia
Klątwa Atlantydów - Gorgona
Klątwa Atlantydów - Królowa
Klątwa Atlantydów - Balzak
Klątwa Atlantydów - Izyda
Klątwa Atlantydów - Dżin
Klątwa Atlantydów - Zarisa
Klątwa Atlantydów - Meduza
Klątwa Atlantydów - Atria
Klątwa Atlantydów - Mot
Klątwa Atlantydów - Tezeusz
Klątwa Atlantydów - Amfitria
Klątwa Atlantydów - Kuszi
Klątwa Atlantydów - Feniks
Klątwa Atlantydów - Marek
Klątwa Atlantydów - Lilith
Klątwa Atlantydów - Kuszi
Komentarze