Mot jest bogiem śmierci. Nawet ta potężna istota, która istnieje od początków czasów, władca Trupiej Ziemi nie jest w stanie ujarzmić Księgi. Czy Malachaj faktycznie zna sposób jak odczytać Księgę Adama bez pomocy strażnika?
Ogromna sala biblioteki tonęła w półmrokach. Było tu dziwnie pusto i cicho. Posępne spojrzenia dawnych, wielkich magów wciśniętych w ciasne ramy obrazów, spoglądały na wszystko z góry niczym pradawni strażnicy, czuwając nad bezpieczeństwem księgozbioru.
Puste alejki między regałami rozświetlone słabym blaskiem kryształów, wydawały się bardziej mroczne i tajemnicze niż zwykle.
W czytelni, na drugim piętrze tuż ponad kontuarem, gdzie zwykle siedziała bibliotekarka, rozpościerał się ogromny arras. Gobelin był upamiętnieniem ostatniej bitwy, która położyła kres demonicznemu królestwu oraz dała początek erze pokoju i dobrobytu.
Arras nie był zbyt urodziwy.
Groteskowo wyglądające postacie z przerośniętymi głowami, nieproporcjonalnymi ramionami i wykrzywionymi w odrażających grymasach twarzami, cięły się w boju koślawymi mieczami.
Był to naprawdę paskudny dywan. Wszyscy oni, zarówno herosi, jak i demony wyglądali równie paskudnie. Kto i po co powiesił to paskudztwo, trudno było odgadnąć, jednak fakt był taki, że arras wisiał tu praktycznie od zawsze, jeszcze za czasów, gdy budynki były częścią starego pałacu, należącego do pradziada obecnego króla Gerenta – Didemota.
Samą bibliotekę ufundowała i zarazem kazała przenieść do budynków dawnego pałacu - Telena wychowanka Akademii dla Magów i żona obecnego króla Atke.
Trzeba było jej przyznać, że wyszło jej to pysznie. Były tu zbiory stare, które powstały w czasach przed herosami oraz dzieła nowożytne. Oszałamiający księgozbiór rozsławił bibliotekę nie tylko w królestwie, ale też poza granicami imperium Atlantydy.
Zjeżdżali się tu mędrcy i magowie z najodleglejszych stron świata, aby choć przez parę chwil chłonąć ten ogrom wspaniałej wiedzy.
Na tle tak imponującego księgozbioru oraz cudownej konstrukcji pałacowych sal kiczowaty arras pasował tam jak pięść do oka.
Mot się zatrzymał. Zadarł głowę i przez chwilę wpatrywał się w ten brzydki gobelin. Zmarszczył brwi i podrapał się po brodzie. Przez chwilę zastanawiał się, po co komu w takim pięknym miejscu takie odrażające dywanisko, które w dodatku było w połowie pożarte przez mole i wyraźnie wypłowiałe.
Spojrzał zaciekawiony na Malachaja i już miał go o to zapytać, gdy zauważył, że skrzydlaty jednym susem przeskoczył kontuar, zadarł głowę, wbił wzrok w arras i pomruczał coś pod nosem. Po chwili z kieszeni wyjął zwitek papirusu. Uniósł rękę w górę i kreśląc w powietrzu, kolejno kilka enochiańskich run wyrecytował jednym tchem zaklęcie.
Nagle budynek zadrżał. Przez alejki i korytarze przetoczyła się czarna, mroczna mgła. Arras podbił się do góry, jakby poderwany przez wiatr, a po chwili opadł ciężko i zniknął w gęstej, szarej mgle. Zamiast dywanu na ścianie pojawiła się ogromna, szara dziura.
Malachaj spojrzał na Mota i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
— Wsadź tam rękę i ją wyjmij — powiedział z dumą w głosie i szybkim kiwnięciem głowy wskazał szary otwór.
Mot się cofnął. Jego twarz, która przypominała bardziej sępi pysk niż ludzką gębę, wydłużyła się niebotycznie. Broda mu opadła, a usta rozwarły się szeroko w głębokim oszołomieniu.
Stał zgarbiony z wyciągniętą, nienaturalnie długą szyją, rozdziawionymi w zdziwieniu ustami, z rozcapierzonymi ramionami, okrytymi czarną peleryną przypominającą skrzydła i wyglądał teraz, jak sęp pochylony nad padliną. Zajrzał nieśmiało w głąb powstałej dziury i cofnął się nieufnie.
Potężny bóg śmierci, władca Trupiej Ziemi, stał całkowicie skamieniały. Milczał.
— Tylko ty możesz wziąć Księgę. — Malachaj wyjaśnił pospiesznie i pchnął go lekko w kierunku ściany. Bóg śmierci cofnął się, a jego żółte ślepia stały się ogromne. Szczęka mu opadała.
— Bo? — Tylko tyle wydusił z siebie.
— Bo jesteś bogiem śmierci, więc tobie nic nie grozi. Już bardziej martwym nie będziesz. — Malachaj spojrzał z wyrachowaniem na przerażająco chude i wysuszone ciało Mota.
— Księga jest potężna. Jej moc sięga źródła, z którego ty zrezygnowałeś. Chyba znasz jego moc? — Malachaj tylko przewrócił oczami. — Jest w stanie unicestwić nawet takiego umarlaka jak ja — powiedział bardzo powoli i zrobił dwa kroki w tył.
— Tak znam potęgę Sił Najwyższych. — Malachaj nagle zawiesił głos i wbił zaskoczone spojrzenie w Mota. — Skąd wiesz, że ma równie potężną moc?
— Mój mały aniołku, istnieję na tym świecie o wiele dłużej niż ty, czy ta twoja królowa. Byłem tu, gdy Siły Najwyższe nie miały zamiaru zmieniać bytu tego świata i tworzyć was, czy tych śmiesznych ludzi. Istnieliśmy tylko my, jak nas nazywacie — podrapał się po karku — a starzy bogowie. Później wpadły na plan, że trzeba coś tu jeszcze zrobić. Może jakieś istoty. Najpierw powstaliście wy — dzieci światła, a później dzieci ciemności — pierwsze demoniczne istoty. Nim zdążyłem się ocknąć, ziemia już była wylęgarnią życia. Rajzel wraz z Totem spisali wszystkie prawa i tajemnice w księdze. Rajzel używając potężnej magii, zaklął w księdze część swojego ducha, a mniejszą cząstkę umieścił w strażniku i dlatego tylko on może ją odczytać. Raz na dziesięć tysięcy lat rodzi się wyjątkowe dziecko. Jego dusza wykuta jest z mocy Rajzela, moc ma równie potężną, jak skrzydlaci. Ono jest strażnikiem. Znajdź dziecko, a zdobędziesz wszelką wiedzę zaklętą w Księdze.
— Wiem jak odczytać księgę bez strażnika — powiedział dumnie Malachaj.
Mot spojrzał na niego bystro i znów rzucił okiem na powstałą dziurę. Westchnął ciężko.
— Zginiesz. Księga to rozumna istota jest posłuszna tylko strażnikowi. Unicestwi cię, nim zdążysz odczytać jej tytuł.
— Pomożesz mi czy nie? — Malachaj nerwowo przestępował z nogi na nogę.
Mot zajrzał w głąb szarej dziury. Czuł jak bystre oczy upadłego, wbijają się w niego niczym lodowe harpuny. Po jego przeraźliwie chudym ciele przebiegł dreszcz. Zakołysał barkami i zarzucając mocniej ciężką pelerynę na ramiona — przytaknął.
— Może jestem naiwnym starym głupcem, ale pomogę ci — zrobił dwa korki w stronę ściany — nie dlatego, że wierzę w to, iż uda ci się ją odczytać, ale żeby dopiec tym przeklętym Mocom i ich wybrańcom. Przez nich moje świątynie świecą pustkami, a moich dzieci ubywa z dnia na dzień. Jeszcze chwila i zabraknie mi sługusów. — Mot na koniec zaklął siarczyście. — Jak mam ją wyjąć?
— Tu masz — to mówiąc anioł, wyjął z kieszeni spory kawałek materiału w kolorze błękitu — jedwabną chustę, utkaną ze złotego runa. Nie przepuści żadnej mocy, magii, czy innego czorta. Uśpi ją. — Malachaj pomachał tkaniną przed oczami Mota. — Owiń w nią księgę i wtedy możesz ją wyjąć.
Mot wziął chustę. Nieco opieszale zajrzał do dziury. W środku panowały nieprzeniknione ciemności. Nie wiele mógł dostrzec. Stanął na palcach. Dziura wydawała się pusta. Już miał powiedzieć Malachajowi, że ktoś musiał ich ubiec, gdy w mrokach dostrzegł coś, co wydawało się być ciemniejsze niż próżnia i wyglądało na coś, co ma kształt. Mocno skupił wzrok i wsunął głowę jeszcze głębiej.
Pomiędzy szarą breją dostrzegł ukryte zarysy Księgi. Wyglądała jak czarna gruda ziemi, rozpływająca się w mule szarej mgły. Wspiął się na palce, zanurkował jeszcze głębiej, prawie włażąc do dziury i rzucił na księgę chustę.
Wysunął długą, chudą rękę i koniuszkami palców powoli przysunął ją bliżej. Wydawała się strasznie ciężka. Szło mu mozolnie, a pot spływał stróżkami po jego zimnym, wysokim czole. Chwycił ją w dłoń i wtedy Księga zadrżała. Wydała z siebie przerażający pisk.
Mot skamieniał. Mało nie wypuścił jej z rąk. Chwycił ją mocno i szarpnął w swoją stronę. Tomiszcze zaczęło się wyrywać się niczym żywe zwierzę. Podbijało do góry, szarpało na boki, wydawało z siebie przerażające piski, ale on trzymał ją mocno. W końcu poczuł palący żar. Jakby trzymał rozgrzane do czerwoności żelazo. Ostatkiem sił wyszarpał ją i z wrzaskiem rzucił na posadzkę. Jego dłonie stanęły w ogniu niczym żywe pochodnie.
— Co robisz?! — Malachaj zawarczał na niego. Nie zwracając uwagi na przerażonego boga, który usiłował ugasić dłonie, ukląkł i pospiesznie, ale bardzo dokładnie owinął księgę w chustę. Ogień zgasł, a pisk rozchodzący się w głowie demona umilkł. Mot z przerażeniem spojrzał na swoje zwęglone dłonie.
— Mało mnie nie spaliło.
— Nic ci nie będzie i tak jesteś martwy. — Anioł wycedził wściekle przez zęby i ruszył pospiesznie wzdłuż korytarza ściskając pod pachą księgę. Nagle zatrzymał się w pół kroku. — Idziesz, czy wolisz nadziać się na ostrze wybrańców?
Mot poderwał się i ruszył za nim.
c.d.n.
Klątwa Atlantydów - Tanatos
Klątwa Atlantydów - Ares
Klątwa Atlantydów - Malachaj
Klątwa Atlantydów - Diana
Klątwa Atlantydów - Achnaton
Klątwa Atlantydów - Odyn
Klątwa Atlantydów - Aszka
Klątwa Atlantydów - Wyrocznia
Klątwa Atlantydów - Gorgona
Klątwa Atlantydów - Królowa
Klątwa Atlantydów - Balzak
Klątwa Atlantydów - Izyda
Klątwa Atlantydów - Dżin
Klątwa Atlantydów - Zarisa
Klątwa Atlantydów - Meduza
Klątwa Atlantydów - Atria
Klątwa Atlantydów - Mot
Komentarze