Przejdź do głównej zawartości

Klątwa Atlantydów - Marek

 

Klątwa Atlantydów - Marek


Marka uznano za szaleńca. Jako potężny, choć szalony mag nie mógł pobierać nauk w Atke. Tak trafił do Walhalli. Czy to, co zobaczył, było wymysłem jego przemęczonego umysłu, a może mag zobaczył coś, czego nie powinien? "— Widzisz, tu nikt nie trafia przypadkiem. Każdy z nas jest tu w konkretnym celu".

Marek siedział wciśnięty w niewygodne krzesło, wpatrywał się w swoje dłonie i zastanawiała się, jak do tego doszło, że zamiast być teraz w akademii dla magów tkwił przed drzwiami do gabinetu wielkiego mistrza wybrańców — Odyna.
On wspaniały, utalentowany z doskonałym zapleczem mag siedział na jakiejś zapomnianej wyspie, z dala od świata i kuluarów wielmożnych. Banita. Wyrzutek. Dziwak. 
Wyrzucono go z akademii. Wyrzucono go z domu. Odebrano mu tytuły i zaszczyty. Teraz zdany na łaskę obcych, z dala od przyjaciół i rodziny był sam. Westchnął ciężko.
W umyśle analizował wszystko od początku. Nadal nie mógł w to uwierzyć. Ponownie spojrzał na swoje dłonie. Bezradnie przesunął palcami po włosach. Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu. A może nieco wcześniej? Wzrokiem przepłynął w głąb długiego korytarza. 
Błazenada. To jakieś kosmiczne nieporozumienie.
To był głupi zakład. Już dobrze nie pamiętał, o co poszło i jaka była stawka. Miał wkraść się do biblioteki i rzucić urok, który sprawi, że przez dobę cały księgozbiór stanie się niewidzialny. To był prosty czar. 
Nocą, gdy cała akademia pogrążyła się we śnie, Marek zaczaił się i zakradł do biblioteki. Przemknął między regałami i już miał rozrysować runy zaklęcia, gdy usłyszał szepty. Ktoś nadchodził. Zastygł bez ruchu. Rozejrzał się. 
Pech chciał, że utknął między regałami. W okolicy nie zauważył niczego, co nadawałoby się na kryjówkę. Podrapał się po głowie i nagle go olśniło. Obcy zbliżali się coraz szybciej. Marek przymknął oczy.
Invisibilis sum — szepnął. 
Zaklęcie niewidki zadziałało automatycznie. Nagle jego ciało rozpłynęło się w powietrzu. Nastawił uszu i oniemiał. Kroki umilkły. Stał przez chwilę nieruchomo. Gdy już nieco zdrętwiał, zniecierpliwiony i znudzony wychylił się zza rogu. 
Wokół kontuaru, gdzie za dnia przesiadywała stara, zrzędliwa Hilda, która pełniła tu rolę głównej bibliotekarki, kręciło się teraz dwóch, podejrzanych typów. Mieli na głowach wciśnięte obszerne kaptury. Kilka razy obeszli biurko Hildy. Zatrzymali się równocześnie, zadarli głowy i wskazując nerwowo na zawieszony na ścianie arras, żarliwie o czymś dyskutowali.  
Marek wyciągnął szyję, żeby lepiej im się przyjrzeć, ale stał wciąż za daleko. Pierwsze co pomyślał to, że są to chłopaki z pierwszego roku. Dostali jakieś głupie zadanie i teraz próbują je wykonać. Jęknął zdenerwowany. Nagle na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech. 
Jak najlepiej pozbyć się intruzów? Nastraszyć ich. Taki miał plan. Zakradł się nieco bliżej i gdy już zakasywał rękawy, żeby rzucić zaklęcie, jeden z nich się odwrócił. 
Marek zdębiał. Typ wcale nie wyglądał jak uczeń, a już na pewno nie był człowiekiem. Cała sprawa zaczynała śmierdzieć. Mag nie zastanawiając się ani przez chwilę, wykorzystując nieuwagę obcych, zakradł się jeszcze bliżej. 
Wychylił się bardzo ostrożnie i wstrzymał oddech. Teraz miał pewność, ci dwaj nie byli uczniami. Jeden z nich był nad wyraz wysoki. Jego skórę pokrywały złote runy, które niczym żywe istoty sunęły po jego ciele, migocząc. Włosy miał w kolorze złota, a oczy kryształowo błękitne. Teraz był pewien, to był obserwator, grigori we własnej osobie.
Typ, który towarzyszył skrzydlatemu, był równie wysoki i przerażająco chudy. Jego oczy były w kolorze żółci. Twarz miał pociągłą, przypominającą bardziej głowę sępa niż człowieka z dużym, zakrzywionym nosem i wyciągniętą szpiczastą brodą.
Dotąd Marek jeszcze nigdy nie widział mrocznego na własne oczy, jednak ci dwaj ewidentnie nie byli ani magami, ani ludźmi. Tego był pewien.
Mroczni ponownie obeszli ladę i zatrzymali się tuż przed wiszącym arrasem. Był to wyjątkowo paskudny, stary i wypłowiały dywan. Podobno ktoś utkał go ku pamięci wielkiego zwycięstwa pierwszych króli nad armią demonów. 
Jedyne co mógł upamiętniać to, to żeby autor dzieła już nigdy nie brał się za tkactwo. Gobelin wyglądał jak prześmiewczy paszkwil.
Wierzchowce przypominały drewniane kloce. Rycerze i wybrańcy niczym nie różnili się od potworów, a królowie bardziej wyglądali, jak urzeczywistnienie nocnych koszmarów, niż szlachetni władcy. Całe szczęście autora tego paskudztwa polegało na tym, że do dziś nikt nie wiedział, kto był jego twórcą.  
Mag, jak zapewne reszta mieszkańców akademii nie zdawali sobie nawet sprawy, że ten paskudny dywan miał tylko jeden cel. Ukrywał coś bardzo cennego, wręcz mistycznego.
Nieświadomi obecności młodego maga mroczni naradzali się chwilę, a później anioł zaczął rozrysowywać na dywanie szereg magicznych run. Mag ponownie się wychylił. Zmarszczył brwi i wytężył wzrok. 
Co to za symbole? — Analizował w myślach, starając się przypomnieć sobie wszystkie znane mu magiczne znaki. — To enochiańskie runy? Nieco zdeformowane, ale... — zawiesił na chwilę głos — tak, to enechiańskie runy. Do jasności.
To jednak nie znaki wprawiły go w osłupienie, ale fakt, że gdy tylko anielski zbir skończył rysować ostatnią, obraz ożył. Z wnętrza dywanu buchnął dym. Gęsta, szara mgła oplotła tkaninę i ją pochłonęła.
Arras zniknął, a w jego miejsce pojawiła się brejowata plama, która wyglądała jak przejście do innego wymiaru. 
Marek przełknął nerwowo ślinę i stanął na palcach, wyciągając jeszcze mocniej szyję. Nagle zesztywniał. Grigori odwrócił się w jego stronę. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że skrzydlaty patrzy na niego. Gdy jednak anioł ponownie się odwrócił w stronę powstałego przejścia, odetchnął. 
Wyjmij ją! — Usłyszał mocny głos skrzydlatego. 
Bo? — Demon cofnął się gwałtownie. 
Bo jesteś bogiem śmierci, więc tobie nic nie grozi. Bardziej martwy już nie będziesz.
Chudzielec chwilę pomruczał pod nosem, rozejrzał się nerwowo i podszedł do dziury. Nieśmiało zajrzał do środka, a po chwili wsadził tam łapę. Szamotał się z czymś. Sapał i zipał. Zapierał się nogami, jakby walczył z jakąś dziką bestią. O włos, a wpadłby do środka. Po krótkiej szarpaninie demon wyjął z otworu zawiniątko. 
Oczy mrocznego stały się ogromne. Zasyczał, zaklął i cisnął pakunkiem o posadzkę. Jego dłonie niespodziewanie stanęły w płomieniach. Grigori w tym czasie podniósł zawiniątko z podłogi i wyprostował się pospiesznie, starannie owijając pakunek. Zbeształ demona i obaj ruszyli długim, ciemnym korytarzem w kierunku wyjścia.  
Marek nie wiedział, czym było tajemnicze zawiniątko. Czuł, że jeśli demon zadaje sobie tyle trudu, aby dostać się do szkoły naszpikowanej magią, w której pełno było magów, to musiało być to coś cennego. 
Reszta potoczyła się jak tani dramat. Finał był taki, że siedział pod drzwiami mistrza Walhalli i czekał, aż zgodzi się go przyjąć. 
Bo przecież nie wyrzucono go z akademii dla magów, tak mu wyjaśniono podczas spotkania rady uczelni, a dano mu urlop wypoczynkowy. Przemęczenie i jego gorliwość, z jaką poświecił się nauce, wywołały zaburzenia w jego delikatnej psychice. 
Decyzją władz zwolniono go z zajęć do czasu, aż odzyska rezon i stabilność psychiczną. Jednym słowem w ich oczach był szalony, a nikt nie chciał szkolić szalonego i potężnego maga.
Wiedza, jaką posiadał oraz jego talent przewyższały niejednego profesora w akademii, a szkolenie niestabilnego psychicznie maga, było poważnym wykroczeniem i stanowiło zagrożenie dla świata.
Przez godzinę więc wysłuchiwał wspaniałej przemowy, w której sam dyrektor opiewał jego talenty i liczne zasługi, ale fakt był taki — Atke go wyrzuciło. Dla nich był szalony i niebezpieczny. 
Matka z ojcem zmarszczyli brwi i cmokając z niezadowoleniem, odwrócili się do niego plecami. Okrzyknięto go szaleńcem i czarną owcą. 
W opowieść o mrocznych, którzy ominęli wszelkie zabezpieczenia oraz pieczęcie magiczne, zakradli się do centrum akademii i z tajemniczej skrytki ukrytej za arrasem ukradli jakiś cenny relikt, nikt nie uwierzył. Nikogo nie złapano. Nie znaleziono też żadnych śladów po zaklęciach ani po magii, a nawet tej tajemniczej skrytki. Przejście zwyczajnie zniknęło wraz z zawiniątkiem. 
Nie miał świadków, dowodów, niczego. Był na spalonej pozycji. 
A teraz był tu. W Walhalli, w Akademii Wybrańców. W zapyziałej dziurze. Odcięty od ludzi, kultury i świata. Na totalnym zadupiu. 
Dzięki pomocy wuja, rodzonego barta matki, dostał się na szkolenie do znamienitego, choć również uważanego za pozbawionego rozumu wielkiego maga —  Merlina.
Tym sposobem znalazł się tu i czekał na spotkanie z Odynem. Otaczały go tylko wysokie, białe ściany i liczne okna oraz freski. 
Zadarł głowę. Dopiero teraz zauważył, że ponad jego głową, na suficie było malowidło. Przedstawiało ostatnią, najważniejszą bitwę pod Libią, która zmieniła bieg historii świata. Ku swojemu zaskoczeniu odkrył, że malowidło łudząco przypomina brzydki arras z biblioteki w Atke. Musiał jednak przyznać to malowidło było naprawdę przepiękne. 
Rozpoznał na nim oddziały wybrańców, armię Atlantydy i smażące się w smole truchła potworów. Między tym wszystkim ujrzał księgę. Była ukryta w samym rogu. 
Tomiszcze wyrysowano z taką dokładnością, jakby ktoś umyślnie chciał podkreślić każdy jego szczegół. Choć było niewielkie, to emanowało jakąś niebiańską, potężną mocą. Okryte było splendorem i chwałą. Marek zauważył, że księga miała oprawę ze skóry i była starannie opieczętowana. 
Od razu dało się wyczuć, że pierwsze skrzypce w tej historii gra ta niepozorna księga. Opadł ciężko w fotel i westchnął.
Nie może być tak źle? — Nagle usłyszał matowy, mechaniczny męski głos, który nie przypominał głosu ludzkiego, a raczej brzmiał jak duch lub zjawa. Uniósł wzrok. Tuż nad nim zawisła postać rosłego mężczyzny ubrana w szarą togę, z obszernym kapturem wciśniętym na głowę.
Różowo nie jest. Marek uśmiechnął się ponuro.
Gdy byłem w twoim wieku, myślałem, że jestem wybrańcemMarek uniósł znacząco brew — to znaczy jestem nim. — Odyn przesunął palcem po czole. — Wypełniała mnie duma i pycha. Wiesz, wybraniec — powiedział podniośle mistrz i zaplótł ręce na plecach. Zrobił dwa kroki w kierunku drzwi prowadzących do gabinetu. Ruchem dłoni przywołał go do siebie. Marek podniósł się automatycznie z fotela i ruszył za nim.
Nie zdawałem sobie sprawy — kontynuował mistrz — jak wielkie spoczywa na mnie brzemię i odpowiedzialność. Moce tak kierują naszym życiem, abyśmy nie minęli swojej prawdziwej ścieżki. Czasem rzeczy, które nas smucą, okazują się najlepszą drogą, jaka mogła nam przypaść. Widzisz, tu nikt nie trafia przypadkiem. Każdy z nas jest tu w konkretnym celu.
Moi rodzice są innego zdania.
Rodzice. — Odyn odetchnął ciężko. — Patrzą na nas przez pryzmat siebie. Przez pryzmat swoich marzeń i oczekiwań. Myślą, że wiedzą co jest dla nas dobre. — Mistrz wbił spojrzenie w młodego maga. — Tak naprawdę tylko my wiemy, co jest dobre dla nas. — Odyn, widząc minę chłopaka, uśmiechnął się szeroko. — W akademii jest córka króla królów, mojego najlepszego przyjaciela. Gdy przybyłem do niego, on i jego żona błagali, abym zostawił arcyksiężną w pałacu. Nawet usiłowali mnie przekupić, a jak to im się nie udało, to chcieli mnie oszukać. — Roześmiał się serdecznie i pokiwał przecząco głową. — Arcyksiężna jest wybrańcem, a tego nie da się wymazać żadną magią. Moc wybrańca jest potężna. Niewłaściwie kreowana, bez odpowiedniego przeszkolenia zniszczyłaby ją i przemieniła w demona. Król Atlantydy doskonale o tym wie, nie raz walczył wraz ze mną przeciw demonom. Zna ich moc i siłę. Mimo to miał nadzieję, że z jego córką będzie inaczej.Marek wbił zaciekawione spojrzenie w mistrza. — Serce rodzica nie słucha. Myśli tylko o swoim bólu i swoich potrzebach. Nie ma w tym nic złego, o ile nie odbiera dziecku możliwości bycia tym, kim chce być. Czasem nadmiar miłości może doprowadzić do zniszczenia. — Odyn poklepał po ramieniu maga. — Poradzisz sobie, a Merlinowi przyda się towarzystwo i świeże spojrzenie.
Mam nadzieję.Marek uśmiechnął się blado. — Mistrzu, mam pytanie. — Mag zawiesił na chwilę głos i zatrzymał się w pół kroku.
Tak?
Na suficie widziałem fresk…— Nim Marek zdążył dokończyć, Odyn mu przerwał w połowie słowa.
To wielka bitwa pod Libią. Ostatnia. Wielkie zwycięstwo pierwszych króli.
Tak wiem — uciął szybko mag, przerywając mistrzowi pospiesznie — mamy taki arras w Atke z tą samą bitwą. Chciałem tylko zapytać. — zawiesił głos na chwilę, w sumie już niewiele miał do stracenia. — Zauważyłem, że ktoś namalował tam księgę. Na arrasie w Atke jej nie było. — Po chwili zastanowienia dodał. — Czym ona jest? Wygląda na jakąś ważną relikwię.
To Księga Sacra vera Scriptura, zwana Księgą Adama. To dzięki niej armie wybrańców pokonały demony.
Pierwsze słyszę.
Jeszcze przed nastaniem wybrańców Rajzel spisał magię ziemi i nieba w jednym tomie. Tak powstała Księga Sacra vera Scriptura. To dzięki niej Eurydon oraz Ofelia zyskali moce skrzydlatych i stworzyli zastępy wybrańców. Rajzel zaklął część swojej mocy, dla bezpieczeństwa w księdze i część w duszy strażnika, który ma jej strzec. Księga jest posłuszna tylko strażnikowi i tylko on może ją odczytać. Każdy inny, kto ośmieliłby się choćby wziąć księgę do ręki, zginie straszliwą śmiercią. Gdy wybuchła wojna strażnik zginął, a księga zaginęła. Marek otworzył usta ze zdziwienia. — Ludzie mówili, że księgę zabrali obserwatorzy do sklepienia Mocy. Tak naprawdę, póki nie narodzi się nowy strażnik, nigdy nie dowiemy się, gdzie ona jest. Może to i dobrze. Jest tak potężna, że mogłaby zniszczyć nie tylko wybrańców, ale i świat.
Marek spojrzał na niego ogromnymi oczami
Mogłaby zniszczyć wybrańców?
Odyn tylko przytaknął.

c.d.n.


Klątwa Atlantydów 
Cześć I
Herosi i Upadli 

Klątwa Atlantydów - Prolog
Klątwa Atlantydów - Persywia
Klątwa Atlantydów - Tanatos 
Klątwa Atlantydów - Ares
Klątwa Atlantydów - Malachaj 
Klątwa Atlantydów - Diana
Klątwa Atlantydów - Achnaton
Klątwa Atlantydów -  Odyn
Klątwa Atlantydów - Aszka
Klątwa Atlantydów - Wyrocznia
Klątwa Atlantydów - Gorgona
Klątwa Atlantydów - Królowa
Klątwa Atlantydów - Balzak
Klątwa Atlantydów - Izyda
Klątwa Atlantydów - Dżin
Klątwa Atlantydów - Zarisa
Klątwa Atlantydów - Meduza
Klątwa Atlantydów -  Atria
Klątwa Atlantydów -  Mot
Klątwa Atlantydów -  Tezeusz
Klątwa Atlantydów - Amfitria
Klątwa Atlantydów - Kuszi 
Klątwa Atlantydów - Feniks
Klątwa Atlantydów - Marek


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Klątwa Atlantydów - Wyrocznia

"Są przepowiednie, które muszą pozostać nieopowiedziane, dopóki się nie wypełnią. Wszystko ma swój początek i koniec" Wyrocznia widzi wszystko. Wie, że aby dobrze poznać przesłanie widzenia, musi być bardzo ostrożna. Czasem drobiazg, z pozoru mało znaczący, może mieć ogromny wpływ na przyszłość królestwa, a nawet świata. Czy tym razem właściwie odczytała znaki? Sny to zawoalowane wskazówki, które zdradza nam wszechświat. Czasem są ukrytymi lękami, czasem pragnieniami, a czasem zapowiedzią przyszłości.  Pytia , dzięki swojemu darowi wieszczki, który odziedziczyła po matce, znała odpowiedzi na wiele pytań i doskonale umiała rozszyfrować każdy, nawet ten najbardziej zawiły czy dziwaczny sen. Trudność pojawiała się wtedy, gdy musiała poznać znacznie własnych wizji i snów. Tu była bardzo ostrożna w osądach. Nie zawsze obrazy, które widziała, był jasne i czytelne. Były to widzenia wielopoziomowe, a obejrzane z innej perspektywy mogły dać zupełnie odmienną odpowiedź. Źle odczytana w...

Klątwa Atlantydów - Odyn

Odyn podejrzewa, że dowódcy mrocznych zostali uwolnieni i atakują Atlantydę. Jednak musi mieć pewność, nim powiadomi króla. Czy mistrz odkrył sekret mrocznych, który tak skrzętnie chronili?  Na Moce, to chyba koniec świata, stwierdził Odyn , słuchając w skupieniu raportu Aresa na temat ostatniego, nieudanego polowania na arachnę. Nagle gładka powierzchnia Oka Ra zadrżała, a twarz młodego dowódcy rozlała się jak akwarela. Przez chwilę zniknął także głos. Nie minęła chwila, a twarz młodzieńca ponownie pojawiła się w odbiciu. — Nie mam wątpliwości mistrzu . — Odyn usłyszał niewyraźny głos Aresa. — Mógłbyś powtórzyć, coś przerwało. — Tak. W Atlantis grasuje arachna. Nie mam wątpliwości. — Jesteś pewien? — Odyn wbił w niego zaciekawione spojrzenie i nim usłyszał odpowiedź, podsumował. — Na Jasność, one wymarły jakieś 500 lat temu.  — Mistrz chwycił się za głowę.  — Gdy czekałem na demona, podszedł do mnie jakiś marynarz. Powiedział, że kilka dni temu, za nim odkryto zwłoki, ...

Klątwa Atlantydów - Wyrocznia

  Wyrocznia zna wiele sekretów. Każdy mieszkaniec starożytnego świata po radę przychodzi właśnie do niej. Co sprowadziło wielkiego mistrza Walhalli do świątyni?  — Ciekawe czego on znów może chcieć? — Kloto  zastanawiała się, obserwując wielkiego mistrza Akademii Walhalli wchodzącego w bramę świątyni. Nigdy z nim nie rozmawiała. Nie dlatego, że jej nie intrygował, czy nie wzbudzał jej ciekawości jako osoba, wręcz przeciwnie, była nim zafascynowana. Jednak, gdy tylko pojawiał się na jej drodze, coś ją paraliżowało i nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Nigdy nie widziała też jego przędzy, co jeszcze bardziej rozbudzało jej ciekawość. Tylko Pytia spędzała z nim długie godziny, sam na sam. Przeważnie siedzieli w bibliotece albo spacerowali po ogrodzie. Dużo rozmawiali, a treści tych rozmów, wyrocznia nie zdradziła, nawet siostrom. Lachesis bała się Odyna, właściwie to bała się wybrańców, obcych, kupców, władców, jednym słowem nie lubiła obcych. Jakoś nie zabiegała też o...