Przejdź do głównej zawartości

Klątwa Atlantydów - Diana

Klątwa Atlantydów - Diana

"Nikt nie rodzi się herosem" o tym doskonale wiedzą wszyscy wybrańcy, którzy ukończyli Akademię w Walhalli. Diana spadkobierczyni tronu Atlantydów, przyszła królowa potężnego imperium nie może doczekać się swojej, pierwszej misji jako walkiria. Nie wie jak ciężkie brzemię na nią spadnie i jak wielka odpowiedzialność. Dla nastolatki karmionej, przez całe życie wizją idealnego świata, którego strzegą wybrańcy Niebios będzie to mocna lekcja od życia. 

Nikt nie rodzi się herosem.
Diana obudziła się tuż przed świtem owinięta w kołdrę i mokra od potu. Zerwała się nagle. Całą noc męczyły ją dziwaczne i upiorne sny, a najgorsze było to, że żadnego z nich nie pamiętała. Oblizała końcem języka spierzchnięte usta. Chciało jej się pić.
Rozgorączkowanym wzorkiem odszukała okno. Na zewnątrz wciąż panowała noc. Ogromny ogród, który był zarazem parkiem, teraz spowijała poranna mgła i szarość. Odetchnęła ciężko i przegarnęła palcami włosy. W jej umyśle kołatały się słowa, które teraz straciły znaczenie.
Jej wzrok padł na komodę. Stała na niej kryształowa, brzuchata szklanka z wodą. Wyciągnęła rękę i sięgnęła po nią. Woda była przyjemnie rześka i zimna.
Wzięła kilka sowitych łyków i odstawiła szklankę. Poczuła chwilową ulgę. Położyła się. Przekręciła się na bok i wtulając głowę w poduszkę, usiłowała ponownie zasnąć. Sen nie przychodził. Jeszcze przez chwilę kręciła się z boku na bok. Zrezygnowana i poirytowana padła na wznak. Wbiła wzrok w sufit. Był ciemny, wysoki i zdobiony kryształowym żebrowaniem. 
Nikt nie rodzi się herosem, pomyślała i ponownie spojrzała w okno.
Nie było sensu już dłużej walczyć. Wiedziała, że już nie zaśnie. Wstała. Podeszła do wieszaka, na którym wisiała jej zbroja. Włożyła ją. Mocno ścisnęła pas i poprawiła go, przesuwając kilka razy po biodrach.
Tuż obok leżał jej łuk, który nosił wdzięczne imię Feniks, po dawnej bogini ognia. Podniosła go, wsunęła przez ramię kołczan i ruszyła do drzwi. Zatrzymała się na korytarzu. Był długi, ciemny i cichy.
Przemknęła nim bezszelestnie i nie zatrzymując się ani na chwilę, dotarła do ogromnej sali. Ściany były tu w kolorze alabastru. Wszystkie przyozdobione ogromnymi malowidłami przedstawiającymi różne mapy.
Była tam mapa całego królestwa, z jego największymi koloniami i mapa Walhalli. Legendarnej wyspy, na której mieściła się akademia dla wybrańców Mocy. Przemknęła między rzeźbami dawnych herosów i dotarła do biblioteki. Minęła jej szklane drzwi.
Krużgankiem przemierzyła atrium i wyszła na główny dziedziniec. Przecięła go, przechodząc tuż obok głównego budynku akademii, ominęła katedrę wielkiego mistrza, stołówkę i skierowała się w boczną uliczkę.
Przemknęła między szatnią chłopców a placem ćwiczebnym. W końcu wyszła z zabudowań akademii i dotarła do wysokiej na kilkanaście stóp bramy wykutej z orichalcum. Przecisnęła się przez nią i wśliznęła się do ogrodu Erosa.
Gdy dotarła pod mury Czarnej Wieży, świtało. Po niebie krwawą purpurą rozprysła łuna wschodzącego słońca. Złoto rdzawy okrąg, powoli wynurzał się zza horyzontu i wtaczał się leniwie na nieboskłon.
Trawa była mokra od porannej rosy. Powietrze pachniało słodkim nektarem, kwiatami brzoskwini, wilgocią i słonym oceanem. Ogród rozciągał się, aż po krańce wyspy. Świat budził się do życia. Dzikie pszczoły już uwijały się między konarami owocowych drzew, a melodyjny śpiew ptaków przenikał morskie powietrze niczym nitki na hafcie. Spojrzała w stronę Czarnej Wieży.
Tajemnicza budowla stała tu od zawsze. Kiedyś była częścią warowni, którą u początków czasów wykuły demony. Po wielkiej wojnie zburzono wszystko, co należało do demonów, ale nie wieże. Ta przetrwała.
Wysoka, posępna, wykuta z bazaltu. Lśniła w blasku porannego słońca niczym naostrzony węgiel artysty. Jej strzelista kopuła zdawała się kuć nieboskłon, a wąskie, wysokie okna, przypominały oczy demona.
Diana przeciągnęła się jak kotka. Zdjęła kołczan, odłożyła łuk i rozciągnęła starannie każdy mięsień. Przymknęła powieki. Wyciągnęła drobne ręce ku niebu, następnie zaplotła je na wysokości klatki piersiowej, zgięła się w pół i zrobiła płynnie, kilka kolejnych asan nazywanych Surya Namaskar, czyli „Powitanie słońca”.
Dobrze.
Niespodziewanie niczym ostry sztylet do ogrodu wdarł się mrok. Padł znienacka w sam środek raju i agresywnie przeciął go na pół. Coś zakuło Dianę w serce. Zgięła się w pół. Oddech uwiązł jej w krtani, aż zapiekło ją w klatce. Zakołysała się i zachwiała. Upadła na kolana.
Przez jej ciało niczym elektryczny impuls przeszło mrowiące ciepło. Była to potężna, pradawna moc. Dzika i surowa. Jakby pochodziła z samych początków czasów. Niczym nieosłonięta siła sprawcza wtargnęła w jej ciało i wypełniła je, o mało jej nie rozrywając, aby po chwili zmienić się w światło i wypełnić błogością.
Uniosła wzrok.
Ogród skąpany w tym przedziwnym i cudownym świetle jaśniał. I już wiedziała. Wiedziała, że każdy atom tego świata pochodzi od tej mocy, a ona była częścią tego świata. Jego pierwotną duszą. Wszystko, co się narodziło, pochodziło od niej. Moc była wszystkim. 
Czuła, że w tym ułamku sekundy jej umysł połączył się z czymś potężniejszym, pierwotnym jakby z samą Mocą Najwyższą. Z jakąś wszechobecną świadomością, która znała odpowiedzi na wszystkie pytania.
Podniosła się i wyprostowała. Odetchnęła. Dopiero teraz dostrzegła, że czas zastygł w miejscu. Otoczyła ją niczym niezmącona cisza.
Diano. Diano.
Dziwny głos, przypominający szmer potoku rozszedł się we wnętrzu jej umysłu. Był cichy, prawie niesłyszalny i jednocześnie donośny, niczym głos wszechświata. Rozejrzała się. Była sama. Ogród był pusty.
Kto mnie wzywa?
— Obudziłam się Diano— i dodał — znajdź mnie.
To pewnie sprawka Zarisy i tej podłej Kuszi, pomyślała.
Rozejrzała się ponownie po ogrodzie. Była pewna, że w pobliżu nikogo nie ma, a jednak ktoś do niej mówił. Z kimś rozmawiała. 
Już miała rzucić ciętą ripostę, gdy bez uprzedzenia, z ogromną siłą została prawie przygnieciona do ziemi przez niewidzialną siłę. 
Zajdź mnie Królowo Atlantydów! —  Zahuczało jej w głowie.
Diana zalśniła. Nagle jakaś nieznana siła poderwała jej ciało i cisnęła nim niczym piłką w górę. Przeleciała odległość kilkunastu kroków i upadła na wznak. Czas ruszył z kopyta, tak gwałtownie, że zakręciło się jej w głowie i poczuła mdłości. 
Świat odetchnął, przeciągnął się po chwilowym uśpieniu i wrócił do dawnego rytmu. Diana leżała oszołomiona. Zastygła w bezruchu i gapiła się w niebo. W głowie jej huczało. Gdy emocje nieco opadły, usiadła.
Co to było?
Przetarła palcami po czole. Utkwiła wzrok w przestrzeni. Potrzebowała chwili, żeby poskładać myśli.
Powinnam to zgłosić Odynowi? — zastanawiała się. — Co mu powiem? Mistrzu, miałam widzenie. Mam znaleźć coś, co się obudziło. — Skrzywiła się, w jej myślach brzmiało to bardziej wiarygodnie, teraz raczej głupio. Machnęła ręką.
Lepiej skończę trening. Uspokoję umysł i wszystko jeszcze raz, na chłodno przemyślę.
Spojrzała na łuk.
A jeśli to coś ważnego? Coś, czego nie powinnam bagatelizować? Może to był tajemniczy atak demonów? Demony w akademii? — wyszeptała ciszej i rozejrzała się czujnie, jakby w pobliskich zaroślach czaił się jeden lub dwa.
Nie to niemożliwe. Popadam w paranoję. Musiałby sforsować barierę. — Rozważała i ponownie spojrzała w stronę pobliskich zarośli. — Jestem niemądra. — Roześmiała się i puknęła się placem w czoło. — To pewnie kolejny, durny żart Zarisy i Kuszi?
Napięła cięciwę łuku, a ta wydała z siebie melodyjny, metaliczny dźwięk.
Jeśli to sprawka Zarisy i Kuszi, to osobiście obtłukę im te buziulki — powiedziała i zacięciem zagryzła wargi. Przesunęła placem po cięciwie, niczym po strunach harfy. Cięciwa, ponownie zadrżała melodyjnie, a na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech. Sięgnęła po strzałę. Ośliniła jej pierzasty ogon i wsunęła ją, jednocześnie naciągając cięciwę.
Kuszi jesteś trupem, jeśli to twoja sprawka — wyszeptała jednym tchem, zamilkła i odetchnęła głęboko.
Poluzowała uścisk. Nabrała powietrza. Ponownie naciągnęła cięciwę, zadarła grot strzały ku niebu i opuściła łuk.
Nie. To było coś innego. — Nie mogła przestać o tym myśleć. — Zarisa nie ma tak potężnej mocy — analizowała. — A może czegoś nie wiem?
Wbiła bystre spojrzenie w szeroki nieboskłon.
Energicznie, ponownie zadarła głowę, naciągnęła cięciwę i uwalniając powietrze z płuc — strzeliła. Strzała wystartowała niczym raca i ze świstem przecięła powietrze. Poszybowała prawie pod samo niebo i szusem, niczym polujący jastrząb — zanurkowała — wrzynając się po sam grot w środek tarczy.
Diana zmarszczyła brwi. Żwawo zrzuciła kołczan z pleców, przełożyła łuk przez ramię i szybkim, marszowym krokiem podeszła do tarczy.
Za blisko. — Ściągnęła usta w dzióbek, odwróciła się na pięcie i spojrzała w kierunku miejsca, gdzie leżał kołczan. — Stanowczo za blisko.
Przytaknęła głową.
Po treningu rozmówię się z Kuszi i Zarisą. Nie podaruję im. — Chwyciła mocno za tarczę. Chciała ją przesunąć, ale ta jakby wrosła w ziemię. Ani drgnęła. Diana zaprała się. — Oby nie była to sprawka tych dwóch obiboków. 
Dyszała z wysiłku. Napięła mięśnie i szarpnęła tarczą kilka razy. Urządzenie stało niewzruszone. Jęczała, sapała i zapierała się nogami. Dyszała. Pchała i kopała. Tracza jakby wryła się w ziemię ani drgnęła. Diana wyprostowała się i spojrzała wściekle na tarczę.
A niechby cię.
Pot gęstymi kroplami oblał jej czoło. Otarła je dłonią i opadła bezradnie na tarczę. Drewniane koło przymocowane do metalowego kloca ani myślało ustąpić. Diana odetchnęła kilka razy. Nie miała zamiaru się poddawać. Nabrała powietrza, chwyciła tarczę i ponownie zaczęła pchać.
Jestem Diana, córka króla królów, wielkiego Augustusa II władcy świata i pana Atlantydy. Jestem spadkobierczynią tronu. Milady dziesięciorga królestw. Jestem walkirią i żaden kołek nie będzie stał mi na drodze.
Zacisnęła zęby i pchnęła z całej mocy.
Kopała i ciągnęła. Szarpała. Gimnastykowała się. Usiłowała go podnieść. Przesunąć. Przetoczyć. Wyszarpać.
Wszystko to na nic. Jedyne co czuła to, że lada chwila pęknie jej kręgosłup. Zaklęła siarczyście. Odetchnęła i opadła na tarczę. Wzięła kilka głębszych oddechów. Gdy siły jej wróciły, ponownie zebrała się w sobie. Objęła ją ramionami i nagle ta drgnęła. 
Ustąpiła.
Przesuwała się powoli i mozolnie. Ledwie się poruszała. Milimetr po milimetrze, ale do przodu. Po chwili Diana się zatrzymała. Wyprostowała się. Odgięła się mocno do tyłu i odetchnęła ciężko.
Była cała mokra i zziajana. Odwróciła się na pięcie i odszukała wzrokiem kołczan.
Teraz powinno być dobrze. — Uśmiechnęła się szeroko i otarła pot z czoła.
Odkleiła przyklejoną do ciała zbroję i poprawiła włosy. Podbiegła do kołczanu. Zarzuciła go na plecy i wyprostowała się, jednocześnie ustawiając kołczan w zasięgu ręki. Przez chwilę, w pełnym skupieniu wpatrywała się w tarczę. Zmrużyła oko.
Idealnie — zagwizdała radośnie.
Bystro chwyciła strzałę. Zaciągnęła cięciwę i odetchnęła kilka razy. Wciąż była zdyszana. Musiała uregulować oddech. Nabrała powietrza, wypełniając płuca po same brzegi, wbiła spojrzenie w cel, automatycznie zadarła głowę do góry, uniosła łuk ku niebu i wycelowała. Pogoda była pyszna, wiosenna. Bezwietrzna. 
Było idealnie.
Opuściła ramiona. Rozluźniła je i poluzowała palce. Kiwnęła głową na boki, żeby odprężyć kark. Ponownie napięła cięciwę tak mocno, że złoty łuk zaskrzypiał w jej dłoniach, grot skierowała ku niebu i strzeliła.
Ognista jak kometa z płonącym warkoczem strzała przecięła ze świstem powietrze i szusem pomknęła. Uderzyła z ogromną siłą, wrzynając się po sam grot we wbitą już strzałę. Diana zapiszczała radośnie. Powietrze nagrzało się jak woda w kotle.
Pot, wąską strużką spływał jej po plecach, a walkiriańska zbroja lekka jak jedwab i mocna jak stal ponownie przylepiła się do jej ciała. Przetarła dłonią mokre czoło. Odgarnęła przylepione do niego kosmyki jasnych loków i się wyprostowała. Odetchnęła. 
Rozluźniła stopy i ustawiła się do kolejnego strzału. Chwyciła strzałę. Energicznie wysunęła ją, przyłożyła do łuku i napięła cięciwę. Zrobiła kolejny wdech. Łuk zaskrzypiał groźnie, wyginając się nienaturalnie w jej dłoniach, a cięciwa zadrżała, uwalniając z siebie wojenną pieśń.
Myśli na celu. Jesteś strzałą — szeptała do siebie i robiąc długi wydech, strzeliła.
Strzała pomknęła ze świstem i wbiła się w sam środek tarczy, roztrzaskując dwie poprzednie w drobne drzazgi. Nagle jej skupienie rozproszył dźwięk oklasków.
Brawo! Brawo!
Usłyszała za sobą znajomy głos. Odwróciła się na pięcie. Wysoka brunetka ubrana w śnieżnobiałą zbroję przyozdobioną złotymi haftami stała wsparta o mur Czarnej Wieży. Wyglądała jak porcelanowa lalka z ogromnymi, chabrowymi oczami, koralowymi ustami i włosami w kolorze ciemnego atramentu.
Ale umiesz szybciej? — Na twarzy brunetki pojawił się łobuzerski uśmiech.
Oczy Diany rozszerzyły się, zamrugała rzęsami. Uśmiechnęła się nonszalancko i pogroziła jej palcem.
Moja słodka Atri, czyżbym słyszała nutę zwątpienia w twoim głosie?.
Zmarszczyła brwi w skupieniu i pewnym ruchem poprawiła kołczan.
Poluzowała ramiona. Nim Atria zdążyła jej odpowiedzieć, Diana energicznie niczym bojowa machina miotała strzały jedną po drugiej. Nagle huk łamanej tarczy rozniósł się głuchym echem po ogrodzie.
Właśnie straciłam swój cel. — Spojrzała chłodno na przyjaciółkę. — Nie mam już w co strzelać. Czy wiesz, ile wysiłku mnie kosztowało przesunięcie tej durnej tarczy? — Roześmiała się szeroko.
Wybacz — wyszeptała oszołomiona Atria. — Jesteś pewna, że twoim darem nie jest szybkość? 
Atria kręciła z zachwytem głową i wskazała dłonią na lśniący łuk. Diana tylko się roześmiała i zaprzeczyła ruchem głowy. 
Jak więc śmiałam wątpić w twoje zdolności arcyksiężno?. — Atria cmoknęła z zachwytem i dygnęła z gracją.
A wątpiłaś?Diana zmarszczyła brwi, na co Atria pospiesznie zaprzeczyła ruchem głowy. — Jestem gotowa — powiedziała z dumą i po chwili dodała — żeby być już walkirią. — Wyprostowała się jak strzała.
Widzę, aż cała iskrzysz. On też. — Atria ruchem głowy wskazała łuk.
Diana wzrokiem przepłynęła po misternie wykonanej broni. Był wyjątkowo piękny. Jego bogato zdobione łęczysko wyrzeźbiono z gałęzi kosmicznego drzewa Yggdrasill, zaczepy i majdan ze złotego runa, a cięciwa pochodziła z ogona jednorożca. Ten piękny oręż, jak i całą broń dla herosów przygotowywał w swej kuźni, Hefajstos — główny płatnerz wahalijskiej armii.
Legenda głosiła, że Hefajstos, stosując się do przepisu otrzymanego od samego archanioła Rajzela w każdej z broni zaklinał ducha żywiołu i iskrę pradawnej mocy demonicznych dusz, które były pierwszymi mieszkańcami świata. 
To dzięki nim broń była doskonała i potrafiła zniszczyć każdego demona, czy Innego.
To mam wspaniałe wieści. Przysłał mnie Odyn. Czeka na nas w bibliotece. Ma coś ważnego nam do przekazania.
Może w końcu wyśle nas na misję?Diana spojrzała na przyjaciółkę błyszczącymi oczami, radośnie klasnęła w dłonie i podnieconym głosem dodała. — Chyba to już najwyższa pora. Tezeusz wczoraj ruszył na kolejną misję, a my jak te kołki, nadal nic.
Pospiesznie przełożyła łuk przez ramię i się wyprostowała. Poprawiła broń, nieco prostując plecy i ponownie uśmiechnęła się szeroko.
A gdzie Izyda? — Zmarszczyła brwi.
Myślałam, że jest z tobą?
Nie tym razem. Diana westchnęła ciężko i dodała ciszej. — Oby tylko nie wpakowała się w jakieś tarapaty. Te za to kochają ją jak nikogo.
To prawda. — Atria zatrzymała się w pół kroku i pogroziła jej placem. — Przyganiał kocioł garnkowi… Jesteście z Izy takie same. Obie w gorącej wodzie kąpane — i wymownie przesunęła palcami po czole. — Kiedy wy dorośniecie? — powiedziała, przeciągając każdy wyraz.
Diana zacisnęła usta i zmarszczyła czoło. Spojrzała na przyjaciółkę pełnym wyrzutów spojrzeniem. Odgarnęła, długie, jasne jak len włosy i niedbale je związując na czubku głowy, ruszyła prężnie w kierunku murów akademii.
Jestem przyszłą władczynią, nie bawią mnie już takie szczeniackie zabawy — powiedziała głosem dawnych władców Atlantydy. — Nie mogę ulegać tak prymitywnym emocjom jak zemsta, czy agresja. — Oświadczyła dumnie i ruszyła pospiesznym marszem przed siebie.
Oczywiście. — Atria westchnęła ciężko, przewróciła oczami, nie wierząc w ani jedno jej słowo i przyspieszyła kroku, żeby dorównać. — Tydzień temu ci to nie przeszkadzało, gdy szarpałaś się z Zarisą i z Kuszi.
Diana spochmurniała, a jej jasna twarz nagle stała się purpurowa.
Od tamtego zdarzenia wiele przemyślałam i zrozumiałam.  Patrzyła z poważną miną na Atrię. —Wiem, że było to bardzo nieodpowiedzialne i dziecinne zachowanie. Jest mi wstyd — mówiła cicho i dodała już bardziej stanowczym tonem. — Jako walkiria i następczyni tronu Atlantydów nie mogę ulegać takim niskim instynktom jak gniew czy zemsta.
Atria otworzyła usta ze zdziwienia.
Chcę to zobaczyć — szepnęła do siebie.
Diana spiorunowała ją wzrokiem i groźnie zmarszczyła brwi. Atria nie czekając na ripostę, ruszyła przed siebie marszowym krokiem.
c.d.n

Klątwa Atlantydów 
Cześć I
Herosi i Upadli 
Klątwa Atlantydów - Prolog
Klątwa Atlantydów - Persywia
Klątwa Atlantydów - Tanatos 
Klątwa Atlantydów - Ares
Klątwa Atlantydów - Malachaj 
Klątwa Atlantydów - Diana
Klątwa Atlantydów - Achnaton
Klątwa Atlantydów -  Odyn
Klątwa Atlantydów - Aszka
Klątwa Atlantydów - Wyrocznia
Klątwa Atlantydów - Gorgona
Klątwa Atlantydów - Królowa
Klątwa Atlantydów - Balzak
Klątwa Atlantydów - Izyda
Klątwa Atlantydów - Dżin
Klątwa Atlantydów - Zarisa
Klątwa Atlantydów - Meduza
Klątwa Atlantydów -  Atria
Klątwa Atlantydów -  Mot

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Klątwa Atlantydów - Wyrocznia

"Są przepowiednie, które muszą pozostać nieopowiedziane, dopóki się nie wypełnią. Wszystko ma swój początek i koniec" Wyrocznia widzi wszystko. Wie, że aby dobrze poznać przesłanie widzenia, musi być bardzo ostrożna. Czasem drobiazg, z pozoru mało znaczący, może mieć ogromny wpływ na przyszłość królestwa, a nawet świata. Czy tym razem właściwie odczytała znaki? Sny to zawoalowane wskazówki, które zdradza nam wszechświat. Czasem są ukrytymi lękami, czasem pragnieniami, a czasem zapowiedzią przyszłości.  Pytia , dzięki swojemu darowi wieszczki, który odziedziczyła po matce, znała odpowiedzi na wiele pytań i doskonale umiała rozszyfrować każdy, nawet ten najbardziej zawiły czy dziwaczny sen. Trudność pojawiała się wtedy, gdy musiała poznać znacznie własnych wizji i snów. Tu była bardzo ostrożna w osądach. Nie zawsze obrazy, które widziała, był jasne i czytelne. Były to widzenia wielopoziomowe, a obejrzane z innej perspektywy mogły dać zupełnie odmienną odpowiedź. Źle odczytana w...

Klątwa Atlantydów - Odyn

Odyn podejrzewa, że dowódcy mrocznych zostali uwolnieni i atakują Atlantydę. Jednak musi mieć pewność, nim powiadomi króla. Czy mistrz odkrył sekret mrocznych, który tak skrzętnie chronili?  Na Moce, to chyba koniec świata, stwierdził Odyn , słuchając w skupieniu raportu Aresa na temat ostatniego, nieudanego polowania na arachnę. Nagle gładka powierzchnia Oka Ra zadrżała, a twarz młodego dowódcy rozlała się jak akwarela. Przez chwilę zniknął także głos. Nie minęła chwila, a twarz młodzieńca ponownie pojawiła się w odbiciu. — Nie mam wątpliwości mistrzu . — Odyn usłyszał niewyraźny głos Aresa. — Mógłbyś powtórzyć, coś przerwało. — Tak. W Atlantis grasuje arachna. Nie mam wątpliwości. — Jesteś pewien? — Odyn wbił w niego zaciekawione spojrzenie i nim usłyszał odpowiedź, podsumował. — Na Jasność, one wymarły jakieś 500 lat temu.  — Mistrz chwycił się za głowę.  — Gdy czekałem na demona, podszedł do mnie jakiś marynarz. Powiedział, że kilka dni temu, za nim odkryto zwłoki, ...

Klątwa Atlantydów - Wyrocznia

  Wyrocznia zna wiele sekretów. Każdy mieszkaniec starożytnego świata po radę przychodzi właśnie do niej. Co sprowadziło wielkiego mistrza Walhalli do świątyni?  — Ciekawe czego on znów może chcieć? — Kloto  zastanawiała się, obserwując wielkiego mistrza Akademii Walhalli wchodzącego w bramę świątyni. Nigdy z nim nie rozmawiała. Nie dlatego, że jej nie intrygował, czy nie wzbudzał jej ciekawości jako osoba, wręcz przeciwnie, była nim zafascynowana. Jednak, gdy tylko pojawiał się na jej drodze, coś ją paraliżowało i nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Nigdy nie widziała też jego przędzy, co jeszcze bardziej rozbudzało jej ciekawość. Tylko Pytia spędzała z nim długie godziny, sam na sam. Przeważnie siedzieli w bibliotece albo spacerowali po ogrodzie. Dużo rozmawiali, a treści tych rozmów, wyrocznia nie zdradziła, nawet siostrom. Lachesis bała się Odyna, właściwie to bała się wybrańców, obcych, kupców, władców, jednym słowem nie lubiła obcych. Jakoś nie zabiegała też o...