Przejdź do głównej zawartości

Klątwa Atlantydów - Aszka

 

Klątwa Atlantydów - Aszka

Aszka dostała zlecenie. Miała wykraść mapę do przeklętego miasta. Nie poszło tak jak chciała. Ranna, przerażona i osaczona wylądowała w lesie. 
"— Tyle w tobie było srebra, że teraz mogę sobie koronę z tego ulepić — zarechotała. — Miałaś szczęście dziewczyno, że do mnie trafiłaś. Nie wyżyłabyś. Prawie przeszłaś na drugą stronę. Ledwie, żem cię przeciągnęła." Jaką mroczną tajemnicę skrywa Aszka? 


Żołnierze królestwa zmęczeni i pobladli stali na szczycie urwiska. Wodny kusz kłębił się wokół nich jak biała, gęsta mgła przesłaniał widok, zmywał pot i zgarniał go w otchłań bulgoczącej kipieli wodospadu. W ich głowach kołatało się jedno pytanie.
Przeżyła?
Gdyby byli bardziej bystrzy albo cierpliwi zapewne dostrzegliby jak z samej gardzieli kotłującej się, wściekłej rzeki wyłania się drobna postać i gramoli na brzeg.
Ukryta między rozerwanymi konarami drzew porwanych przez nurt i białymi bałwanami piany wysunęła się nieśmiało na ląd.
Bok miała rozdarty, a przez szeroką, wyszarpaną ranę lała się krew. Zacisnęła zęby i wczołgała się w pobliskie zarośla. Wściekłym i rozgorączkowanym wzrokiem patrzyła na swoich oprawców. Wciąż stali i gapili się w dół. Czy ją widzieli? Zauważyli?
Jeśli tak było, wciąż miała czas na ucieczkę. Zejście z klifu trochę im zajmie. Nie wyglądali na takich, co ryzykowaliby życie i rzucali się we wściekłe nurty wodospadu tylko po to, aby ją dorwać.
Nie była, aż tak cennym łupem.
Musiała ruszać dalej. Zasyczała pod nosem. Srebro wdarło się w rany i niczym jad, wraz z krwią rozchodziło się po całym ciele. Czuła je. Czuła jak krąży po jej żyłach i tętnicach. Niczym śmiercionośna trucizna rozlewało się po jej organizmie, doprowadzając jej organy do wrzenia. 
Miała wrażenie, że lada chwila jej ciało eksploduje. Tak działała klątwa. Srebro, promienie słońca czy poświęcona broń, wszystko to mogło ją zabić. Wciąż miała w sobie moc wybrańca, jednak siła ciążącej na niej klątwy, sprawiła, że była jak mroczni. Zabić mogło ją więc wszystko to, co zbija mrocznych.
Odetchnęła głęboko. Musiała zebrać myśli. Jej umysł nie działał już tak jak powinien. 
Między zaroślami coś się poruszyło. Przez trawiącą jej umysł gorączkę nie widziała dobrze. Przetarła oczy. Czy to możliwe? Zastygła. W zaroślach dostrzegła potężną sylwetkę ukochanego. Szedł do niej. Patrzył na nią i się uśmiechał. Wyciągnęła w jego stronę ręce. Czyżby przyszedł ją ocalić?
 Minos  wyszeptała. Przekręciła się niefortunnie na bok. Rana znów się otworzyła. Paraliżujący ból rozszarpał jej ciało. Zasyczała wściekle i bijąc pięścią o mokrą, śliską ziemię zaklęła. 
— Do diabła!
Zacisnęła zęby. Jasność umysłu wróciła, a widzenie zniknęło. Znów była w lesie, a tuż za jej plecami ciągnął oddział rycerzy królewskiej gwardii. 
Dobrze. — Na jej twarzy pojawił się uśmiech szaleńca. — Ból mnie ocali. 
Wsunęła palec w ranę i znów syknęła. Jasność umysłu wróciła. Musiała być świadoma, jeśli chciała się z tego wygrzebać. 
Rozgorączkowanym wzrokiem spojrzała w niebo. Do zachodu słońca zostały, może dwie godziny. Musiała tylko przeczekać. Znaleźć lepszą kryjówkę i poczekać do zmroku. Wtedy będzie łatwiej. Lżej. Chciała się podnieść, ale ciało znów odmówiło jej posłuszeństwa. Zasyczała wściekle. Zagryzła wargi do krwi i warknęła. Spojrzała w stronę klifu. Wciąż tam stali. 
Zabije was wszystkich — wyszeptała wściekle. Wbiła mordercze spojrzenie w maleńkie sylwetki żołnierzy i życzyła im wszystkiego, co najgorsze.
Podtrzymując ranny bok i miecz w drugiej ręce, powoli wczołgała się w głąb zarośli. Podniosła głowę, żeby się rozejrzeć. Dopiero teraz to zauważyła. Na wygniecionym mchu była długa smuga gęstej, czarnej krwi. To była jej krew. 
Do diabła — syknęła.
Nie mogła znów wpaść w ich łapy. Nie w tym stanie. Tym razem może nie pójść tak gładko. Po jej rozgrzanych policzkach popłynęły łzy. Otarła je pospiesznie. 
Gładko — wysyczała i spojrzała na dłoń ociekającą krwią. Nie raz była opałach, ale jeszcze nigdy nie oberwała tak mocno. Spojrzała na ranę. Wyglądała jak ogromna, kipiąca wyrwa. Krew lała się z niej jak z dziurawego bukłaka, a srebro dodatkowo ją rozrzedzało. Ponownie zacisnęła zęby. Nagle usłyszała pohukiwanie sowy. Rozejrzała się nerwowo. 
Ktoś nadchodził. To był łowczy albo świetnie wyszkolony najemnik. Poruszał się bezgłośnie i prawie bezszelestnie. 
Żaden z tych przeklętych rycerzy królestwa tego nie potrafi, pomyślała. 
Las wydał się jej taki dziki i zdradziecki. Zdawało się jej, że nawet te przeklęte ptaszyska, ukryte w koronach wysokich drzew, śpiewają tak głośno tylko po to, aby zdradzić jej kryjówkę.
Srebro zagłuszyło jej zmysły. Otumaniało ją. Gorączka paliła ją od środka. Czuła jak płonie. Czoło miała mokre od potu. 
Długie, mroczne cienie zawisły tuż nad nią i przyglądały się jej ogromnymi, szeroko rozwartymi oczami. Rzeczywistość rozmazywała się, to znów przybierała jaskrawe, lśniące kształty. Wysunęła miecz. 
Podciągnęła go pod udo i przesunęła się na bok. Podparła się na nim. Zacisnęła zęby i wspierając o broń, podniosła się z ledwością. Zakręciło się jej w głowie.
Kolana jej drżały jak galareta.
Rozejrzała się. Niewiele widziała. Wszystko jej się rozmyło. Drzewa i zarośla zlały się w zieloną plamę. Czerwona krew chlusnęła na trawę. Lewą ręką podtrzymywała ranny bok, a prawą starała się utrzymać miecz. Teraz wydał jej się wyjątkowo ciężki. Oddychała szybko.
Aszka, to ja.
Usłyszała cichy uspokajający głos. Z zarośli wyłoniła się, całkowicie opatulona peleryną postać. Na głowie miała szczelnie naciągnięty kaptur, a dłonie ukryte pod rękawiczkami. Spod peleryny nie wystawał nawet czubek nosa.
Meduza? — wydusiła z siebie i wyciągnęła w jej stronę drżącą dłoń. — Mam mapę — powiedziała i jak kłoda padła twarzą wprost w zarośla.
Meduza zamarła na pół sekundy, trząchnęła głową i przerażona, pospiesznie podbiegła do nieprzytomnej przyjaciółki. Chwyciła ją mocno w ramiona, przekręciła na plecy i starannie okryła peleryną, którą wysunęła spod pazuchy. Dokładnie obejrzała jej rany. Cała zbroja, bok i udo było mokre od krwi. Gęste krople opadały ciężko, barwiąc trawę i płaszcz na czerwono. Rana wyglądała paskudnie. Kipiała i gotowała się niczym wywar w kotle.
Zatruli ją srebrem.
Meduza usłyszała za sobą ciężki, kwasowy głos.
Dopadli ją — szepnęła i odwróciła się, wbijając pełne wściekłości spojrzenie w towarzyszkę. Za jej plecami, stała ukryta pod grubymi warstwami peleryny Gorgona. Meduza jednym susem doskoczyła do niej i wysunęła swój miecz. Ostrze błysnęło groźnie. 
Zabijmy ich Gorgono. Wszystkich — wysyczała wściekle.
Gorgona złapała ją za rękę i zablokowała jej ostrze. Poczęstowała ją pełnym chłodu oraz opanowania spojrzeniem i stanowczo zaprzeczyła ruchem głowy. Meduza się cofnęła. Nic z tego nie rozumiała. Wściekle spojrzała w dal. Gorgona nagle zamarła bez ruchu i nasłuchiwała. 
Musimy uciekać. Są coraz bliżej. — Spojrzała stanowczo na towarzyszkę. — Najważniejsze jest zdrowie Aszki. Najpierw musimy wyciągnąć z niej to gówno. — Wskazała ruchem głowy na nieprzytomną Aszkę, która wiła się ścięta w gorączce. Podeszła do niej i kucnęła. Otarła dłonią pot z jej czoła.
Jest źle. — Patrzyła przerażonym wzrokiem na Aszkę i zawiesiła na chwilę głos. Uniosła wzrok i dodała. — Zanieśmy ją do Agaty. Ona będzie wiedziała jak jej pomóc.
Do tej wiedźmy? — Wykrzywiła usta z obrzydzeniem.
Tak. Tylko ona jest w stanie nam teraz pomóc. Ma u mnie dług. Czas, żeby go spłaciła.
***
Aszka się ocknęła. Nie wiedziała, jak długo spała. Teraz czuła się znacznie lepiej. Zacisnęła zęby i otępiałym spojrzeniem rozejrzała się dookoła. Leżała w jakiejś zapyziałej chacie, gdzie śmierdziało stęchlizną, mokrą ziemią, kurzem i grzybem. 
Dobre było to, że nie była to żadna cela, czy lochy. Było tu ciepło, sucho i raczej bezpiecznie. Przez chwilę patrzyła w skwierczący radośnie ogień. Musiała przypomnieć sobie co właściwie się stało. Pamiętała, że weszła do skarbca. Znalazła mapę. Strażnicy zbyt wcześnie odkryli jej obecność, co całkowicie ją zaskoczyło. Była bitka i dostała kulkę. Może kilka. Pamiętała szum i chłód wody. Las.
Meduza — wyszeptała i poderwała się z pryczy. Nagle sparaliżował ją palący ból, który niczym milion ostrzy wbił się w jej ciało. Zawyła.
Leż, bo się nie zrośnie. — Usłyszała kwasowy, rozkazujący, kobiecy głos. Był przyjemny tak samo, jak odgłos skrobania widelcem po szybie. Skrzywiła się.
Gdzie jestem?
Uniosła wzrok i dopiero teraz ją zauważyła. To ona śmierdziała ziemią i grzybem. Wiedźma. Była niska i otyła. Na plecach miała ogromny garb. Nie należała do zbyt urodziwych. 
Siedziała niedaleko paleniska na małym stołeczku. Co jakiś czas mieszała chochlą w ogromnym garze. Jej włosy były w całkowitym nieładzie, przypominały gałęzie zdziczałej jabłoni, a na czubku głowy miała wciśnięty wianek spleciony z czerwonych zawilców.
W mojej willi. — Roześmiała się rubasznie wiedźma, ukazując jednocześnie niepełne, żółte uzębienie. Aszka zmarszczyła się z obrzydzeniem.
A ty kim jesteś?
Agata. Wiedźma, jak się zapewne domyśliłaś. 
Czemu mi pomogłaś wiedźmo? 
Powiedzmy, że w podziękowaniu za pewną przysługę.
—  Nie przypominam sobie, żebyś była mi coś dłużna.
—  Nie tobie, tylko Gorgonie. 
Aszka pomacała się po ciele i dopiero teraz zauważyła, że nie tylko leży naga, przykryta jakimś śmierdzącym futrem ale nie ma też miecza. Podskoczyła jak oparzona. Jej rana od razu się odezwała.
Gorączka buchnęła przez jej ciało, niczym wyziew z wulkanu i powaliła ją, odbierając na ułamek sekundy świadomość. Opadła, jak kłoda ciężko na posłanie, dysząc niczym ryba bez wody. Oczy jej prawie wyskoczyły z orbit.
Mówiłam leż spokojnie, bo się nie zrośnie, głupia — warknęła Wiedźma. — Tyle w tobie było srebra, że teraz mogę sobie koronę z tego ulepić — zarechotała. — Miałaś szczęście dziewczyno, że do mne trafiłaś. Nie wyżyłabyś. Prawie przeszłaś na drugą stronę. Ledwie, żem cię przeciągnęła.
Wiedźma splunęła siarczyście na podłogę i wstała. Ruszyła w jej kierunku. Szła, kiwając się na boki. Zatrzymała się tuż obok Aszki i bez finezji zdarła z niej futro. Spojrzała na ranę. Pomruczała pod nosem i podeszła do drewnianego stołu. Podniosła z niego miskę, w której bulgotała lecznicza mikstura, przypominająca błoto i wróciła do dziewczyny. 
Wiedźma rzuciła Aszce wyniosłe, pogardliwe spojrzenie, po czym pochyliła się i bez ogródek zamoczyła paluchy w mazidle. Nabrała potężną porcję i nałożyła grubą warstwą na ranę. Aszka zasyczała. Błoto paliło jak ogień. Rana zagotowała się, a brunatna ciecz wyparowała. 
Oczy dziewczyny stały się ogromne. Nie była w stanie wypowiedzieć słowa.
Teraz się zagoi — chrząknęła wiedźma, odstawiała miskę na stół i wróciła do swojego kociołka.
Aszka spojrzała na ranę. Szew był zgrabny i równy. Musiała przyznać, babsko było obrzydliwe i śmierdziało, ale znało się na robocie. Usiadła ostrożnie na posłaniu. Okryła się futrem i spojrzała w stronę drzwi.
Gdzie Gorgona i Meduza?
Wysłałam je do lasu, żeby ślady zatarły. Nie chcemy tu wojaków. Lepiej, żeby nas jeszcze nie znaleźli. — Odwróciła się w jej stronę i uśmiechnęła się szeroko. — Ty potrzebujesz odpoczynku, a ja lubię spokój.
Gdy tylko wrócą, dostaniesz swój spokój. Nie mam zamiaru zostawać tu dłużej, niż trzeba.
Musisz wydobrzeć. Nie lubię was, ale Gorgona mi kiedyś pomogła, więc mam nadzieję, że jesteśmy kwita.
To ona oceni, czy dług jest spłacony.
Wiedźma odwróciła się do niej twarzą, przegryzła dolną wargę, rozsiadła się wygodnie na stołeczku i wskazała na nią palcem.
Masz znak wybrańca na plecach. Wypalony, ale ślad został, wszędzie bym go poznała. Byłaś wybrańcem? — Widząc jej zaskoczone spojrzenie, wyjaśniła. — Musiałam cię dobrze przebadać, żeby oczyścić rany.
Nie twoja sprawa Aszka zasyczała wściekle  — Jeśli chcesz żyć, zajmij się swoim nosem.
Jasne, jasne. —  Agata uniosła ręce na znak poddania i odwróciła się ponownie w stronę paleniska. 
Aszka odetchnęła. Położyła się na plecach. 
Wbiła wzrok w sufit. Był zrobiony z drewna. Po całej jego długości, niczym grube arrasy płożyły się rozłożyste pajęczyny. Przesunęła palcami po łopatce. Znamię wybrańca wciąż dawało o sobie znać. Wypalone, przeklęte, a jednak wciąż potężne. Znamię Herosa zamazane mocą klątwy. Choć nie czuła już obecności Mocy, to nadal miała w sobie ducha walkirii. 
Tego nawet Rada Walhalli nie zdołała z niej wypalić.  

c.d.n.

Klątwa Atlantydów 
Cześć I
Herosi i Upadli 
Klątwa Atlantydów - Prolog
Klątwa Atlantydów - Persywia
Klątwa Atlantydów - Tanatos 
Klątwa Atlantydów - Ares
Klątwa Atlantydów - Malachaj 
Klątwa Atlantydów - Diana
Klątwa Atlantydów - Achnaton
Klątwa Atlantydów -  Odyn
Klątwa Atlantydów - Aszka
Klątwa Atlantydów - Wyrocznia
Klątwa Atlantydów - Gorgona
Klątwa Atlantydów - Królowa
Klątwa Atlantydów - Balzak
Klątwa Atlantydów - Izyda
Klątwa Atlantydów - Dżin
Klątwa Atlantydów - Zarisa
Klątwa Atlantydów - Meduza
Klątwa Atlantydów -  Atria
Klątwa Atlantydów -  Mot

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Klątwa Atlantydów - Wyrocznia

"Są przepowiednie, które muszą pozostać nieopowiedziane, dopóki się nie wypełnią. Wszystko ma swój początek i koniec" Wyrocznia widzi wszystko. Wie, że aby dobrze poznać przesłanie widzenia, musi być bardzo ostrożna. Czasem drobiazg, z pozoru mało znaczący, może mieć ogromny wpływ na przyszłość królestwa, a nawet świata. Czy tym razem właściwie odczytała znaki? Sny to zawoalowane wskazówki, które zdradza nam wszechświat. Czasem są ukrytymi lękami, czasem pragnieniami, a czasem zapowiedzią przyszłości.  Pytia , dzięki swojemu darowi wieszczki, który odziedziczyła po matce, znała odpowiedzi na wiele pytań i doskonale umiała rozszyfrować każdy, nawet ten najbardziej zawiły czy dziwaczny sen. Trudność pojawiała się wtedy, gdy musiała poznać znacznie własnych wizji i snów. Tu była bardzo ostrożna w osądach. Nie zawsze obrazy, które widziała, był jasne i czytelne. Były to widzenia wielopoziomowe, a obejrzane z innej perspektywy mogły dać zupełnie odmienną odpowiedź. Źle odczytana w...

Klątwa Atlantydów - Odyn

Odyn podejrzewa, że dowódcy mrocznych zostali uwolnieni i atakują Atlantydę. Jednak musi mieć pewność, nim powiadomi króla. Czy mistrz odkrył sekret mrocznych, który tak skrzętnie chronili?  Na Moce, to chyba koniec świata, stwierdził Odyn , słuchając w skupieniu raportu Aresa na temat ostatniego, nieudanego polowania na arachnę. Nagle gładka powierzchnia Oka Ra zadrżała, a twarz młodego dowódcy rozlała się jak akwarela. Przez chwilę zniknął także głos. Nie minęła chwila, a twarz młodzieńca ponownie pojawiła się w odbiciu. — Nie mam wątpliwości mistrzu . — Odyn usłyszał niewyraźny głos Aresa. — Mógłbyś powtórzyć, coś przerwało. — Tak. W Atlantis grasuje arachna. Nie mam wątpliwości. — Jesteś pewien? — Odyn wbił w niego zaciekawione spojrzenie i nim usłyszał odpowiedź, podsumował. — Na Jasność, one wymarły jakieś 500 lat temu.  — Mistrz chwycił się za głowę.  — Gdy czekałem na demona, podszedł do mnie jakiś marynarz. Powiedział, że kilka dni temu, za nim odkryto zwłoki, ...

Klątwa Atlantydów - Wyrocznia

  Wyrocznia zna wiele sekretów. Każdy mieszkaniec starożytnego świata po radę przychodzi właśnie do niej. Co sprowadziło wielkiego mistrza Walhalli do świątyni?  — Ciekawe czego on znów może chcieć? — Kloto  zastanawiała się, obserwując wielkiego mistrza Akademii Walhalli wchodzącego w bramę świątyni. Nigdy z nim nie rozmawiała. Nie dlatego, że jej nie intrygował, czy nie wzbudzał jej ciekawości jako osoba, wręcz przeciwnie, była nim zafascynowana. Jednak, gdy tylko pojawiał się na jej drodze, coś ją paraliżowało i nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Nigdy nie widziała też jego przędzy, co jeszcze bardziej rozbudzało jej ciekawość. Tylko Pytia spędzała z nim długie godziny, sam na sam. Przeważnie siedzieli w bibliotece albo spacerowali po ogrodzie. Dużo rozmawiali, a treści tych rozmów, wyrocznia nie zdradziła, nawet siostrom. Lachesis bała się Odyna, właściwie to bała się wybrańców, obcych, kupców, władców, jednym słowem nie lubiła obcych. Jakoś nie zabiegała też o...