W Walhalli dochodzi do bitki. Rozwścieczona Izyda chce, używając swoich mocy ukarać bezczelną Kuszi i Zarisę. Bójkę przerywa Diana. Czy pojedynek zakończy spór między walkiriami?
Atrium było jasne i pełne egzotycznych roślin. Zalane jaskrawym, przyjemnym, ciepłym światłem wiosennego poranka dawało uczucie ukojenia. Wybudowano je w centrum głównego budynku akademii, właśnie po to, żeby można było się w nim skryć przed upałami i znaleźć chwilowe ukojenie oraz odpoczynek między zajęciami.
Izyda, córka wielkiego wojownika i wspaniałego generała, siedziała okrakiem na gałęzi ogromnego dębu. Twarz miała jasną, pociągłą, pokrytą licznymi piegami. Oczy duże, niebieskie. Włosy jej miały odcień języków ognia. Była szczupła i wysoka.
Pod tą delikatną skorupą lalki skrywała się dusza prawdziwego wojownika, równie ognista, jak kolor jej włosów. Młoda walkiria tkwiła tak od paru chwili zastygła w bezruchu, z zamyśloną miną i ściągniętymi groźnie brwiami.
Co jakiś czas odrywała zamyślony wzrok, tylko po to, żeby utopić go w otaczającym ją cudownym krajobrazie.
Nie zachwycały ją jednak wspaniale skomponowane zieleńce i rabaty ani też wytworny, choć niewielki odeon czy kryształowa fontanna, z której woda rozlewała się po całym atrium licznymi korytami, tworząc zakola, pętle i nawroty oraz niewielkie kaskady.
Umysł dziewczyny zaprzątnięty był zupełnie innymi, może mniej urokliwymi, lecz bardzo poważnymi sprawami.
Czubek wysokiego drzewa wydał się więc Izydzie idealnym miejscem, żeby pomyśleć w samotności.
— Dlaczego Odyn nie chce nas wysłać na misję? — zagryzła wargi. — Od kiedy musi prosić wyrocznię o pozwolenie?
W jej głowie zapętliła się tylko ta jedna, natarczywa myśl i wciąż zmuszała ją do niekończącej się analizy ostatniego spotkania z wielkim mistrzem. Przesunęła, nerwowo placem po chropowatej korze.
Daru wyroczni nie należało trwonić, ona sama też nie przepadała za gośćmi. Chodzono do niej tylko w bardzo zawiłych sprawach, chyba że sama poprosiła o spotkanie. Wizyty u niej zawsze kończyły się wielkim bólem głowy, a czasem nawet chwilową utratą pamięci. Jednym słowem nigdy nie były przyjemne. Odetchnęła.
— Nie chadza się do wyroczni pod byle pretekstem. — Starała się wyjaśnić to sobie jakoś logicznie. — Ciekawe co o tym wszystkim myśli Diana i Atria?
Oparła głowę o pień i ponownie nabrała powietrza. Zaplotła nogi, usiadła w pozycji lotosu i się wyprostowała. Przymknęła powieki. Musiała się skupić na medytacji, lecz natrętna myśl „wyrocznia” wróciła do niej z jeszcze większą siłą, błyskawicznie poruszała się po jej umyśle i nie pozwalała się jej wyciszyć.
— Co takiego się wydarzyło, że nasz ostatni test musi skonsultować z wyrocznią? Był dziwny — podsumowała i wbiła wzrok przed siebie. — Przyglądał się nam, jakby coś go zaniepokoiło.
Machnęła ręką przed swoim nosem, jakby chciała przegnać uporczywą muchę i odetchnęła głęboko.
— Do diaska z tym — warknęła. — Medytacja, skup się Izydo, przed tobą poważny test ze strategii wojennej. Nie możesz go zawalić. Co powiedziałby twój ojciec?: „Młoda damo, przyniosłaś wstyd rodzinie, twoi bracia to świetni dowódcy, ja jestem zasłużonym generałem, a ty oblałaś test ze strategii. Chyba nie jesteś moją córką?”. — Umiejętnie sparodiowała głos ojca.
Wzięła głęboki oddech i ponownie przymknęła oczy.
Rozluźniła ciało, splotła dłonie i już miała rozpocząć medytację, nim jednak z jej gardła wypłynęło pierwsze słowo „Om”, niespodziewanie drzewo, na którym siedziała, zaczęło się trząść. Podskakiwało niczym przerażone zwierzę, wymachując agresywnie gałęziami.
Gałęzie tańczyły wściekle, smagając ze świstem coraz mocniej powietrze. Liście sypały się całymi połaciami, niczym krople rzęsistego deszczu i opadały na trawę, tworząc grubą pokrywę.
Izyda podskoczyła i w ostatniej chwili, zdążyła chwycić się mocno gałęzi. Przerażona spojrzała w dół.
— Co do jasności?! — wrzasnęła rozgorączkowanym głosem, usiłując się utrzymać.
Przylgnęła piersią do drzewa. Objęła je mocno ramionami.
Drzewo niestrudzone tańczyło jak oszalałe. Usiłowała zeskoczyć bezpiecznie, ale nie mogła. Każde poluzowanie uścisku, groziło jej bolesnym upadkiem. O mały włos, a lunęłaby wprost na glebę niczym dojrzałe jabłko.
Nagle, zesztywniała. Spod drzewa do jej uszu dopłynęło radosne zawodzenie. W pierwszej chwili pomyślała, że to Diana i Atria chciały zrobić jej psikus. Wyciągnęła mocno szyję, wychyliła się zza pnia i spojrzała w dół. Aż się zagotowała.
Pod drzewem, dostrzegła czarną czuprynę Kuszi i przyozdobioną, licznymi wstążkami łepetynę Zarisy. Obie przylepione mocno do pnia, rycząc ze śmiechu, trząchały nim zacięcie.
— Jabłka już dojrzały! Dawaj jabłka! — wrzeszczały równocześnie.
— To małpy — syknęła wściekle Izyda i niczym zwinna puma, zgrabnie zeskoczyła z drzewa. Wbiła w nie groźne spojrzenie i wyszczerzyła zęby. — Powyrywam wam kudły, małpy.
— O, jednak jabłek nie było, ale marchewka spadła — ryknęła radośnie Kuszi i groźnie zacisnęła zęby.
— Już nie raz sprałam twoją książęcą dupę Kuszi, ale wciąż ci mało. Zaczynam podejrzewać, że to lubisz — zawarczała Izyda i zakradła się do nich niczym polujący tygrys.
Stanęła w niewielkim rozkroku. Zaplotła ręce na piersi. Jej oczy zalśniły i z błękitnych przybrały kolor ciekłego, ognistego złota. Ciało Izydy rozświetliło się niczym świecący kryształ, a otaczająca ją aura walkirii wyglądała jak gorejące skrzydła anioła.
— W nogi! — krzyknęła przerażona Kuszi i rzuciła się do ucieczki.
— W nogi! — Zarisa powtórzyła po niej, ale zdążyła tylko krzyknąć, bo nie minęła sekunda, a potężna moc Izydy zmiotła je z powierzchni ziemi i poderwała ich drobne ciała niczym puch. Obie zawisły bez ruchu kilka stóp nad ziemią, miotając się jak bezradne robaczki.
Izyda syknęła wściekle i uniosła ręce do góry. Ciała walkirii ponownie poderwały się jeszcze wyżej, ponad budynki akademii. Rudowłosa zacisnęła usta. Energicznie opuściła lewą rękę, a uwolnione z pętli energii dziewczęta, niczym miedziane kule ruszyły w kierunku ziemi.
— Zari zrób coś! — wrzeszczała Kuszi, spadając z zawrotną prędkością.
— Niby co?
— Na litość, użyj swojej mocy.
— To ty swojej użyj. — Płakała Zarisa. — Jestem zbyt piękna, żeby umierać!
Ich wrzask przyciągnął uwagę zebranych w ogrodzie kadetów. W kilka chwil, dookoła Izydy zebrał się niezły tłumek gapiów.
Ruda dumna jak paw, prężyła mięśnie. Bez skrępowania miotała dziewczętami, używając swojej telekinetycznej mocy. Gdy z piskiem leciały w kierunku matki ziemi, Izyda jednym pstryknięciem palca zatrzymała je tuż przed zderzeniem. Były teraz tak nisko, że czubkami nosów dotykały młodych źdźbeł trawy.
— Co teraz powiesz impotencie? — wycedziła przez zęby Izyda. — Czujecie się jak marchew, czy jak dojrzałe jabłko?
Nim przerażona Kuszi zdążyła odpowiedzieć, ponownie ich ciała poderwały się ku niebu i poszybowały w błękitną przestrzeń.
Izyda zmrużyła groźnie oczy i machając palcem wskazującym, niczym wytworny mag różdżką, wprawiła je w wirujący ruch. Wyglądały jak baletnice, obracające się wokół własnej osi. Początkowo wirowały bardzo wolno, po chwili nieco szybciej i szybciej.
— Litości! — wrzeszczały.
Izyda ani myślała przestać. Zaciskała tylko groźnie usta i z wypisaną na twarzy wściekłością, miotała nimi raz w prawo to znów w lewo niczym szmacianymi lalkami. Chmara otaczających je gapiów rechotała radośnie, dopingując żarliwie poczynania rudowłosej. Walkiria już miała je posłać wprost pod piekielne bramy, gdy za sobą usłyszała stanowczy i władczy głos.
— Do Jasności, panno Izydo!
Rudowłosa drgnęła. Poczuła się jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku. Zastygła bez ruchu. Kuszi i Zarisa wisiały teraz bezradnie. Ich twarze stały się blade, przyjmując czasem kolor lekkiej zieleni. W ogrodzie zapanowała dziwna cisza. Gapie wstrzymali oddech.
Z tłumu wyłoniła się Diana. Wyglądała całkowicie obco i wyniośle. Twarz miała poważną i dumną jakby wykutą z marmuru-doskonałą. Oczy arcyksiężnej iskrzyły przepełnione rozczarowaniem i smutkiem. Jej postać otaczała potężna, gorejąca aura.
Ręce zaplotła na piersi, a za plecami prężył się jej złoty łuk. Jasne włosy Diany, splecione w sowity warkocz przypominały misternie wykonaną koronę. Ubrana w jasnozłoty mundur, stała wyprostowana jak strzała. W Izydę wbiła przeszywające na wskroś spojrzenie. Walkiria skamieniała.
Musiała przyznać, że w świetle porannego słońca Diana wyglądała jak sam król królów, władca Atlantydy. Dopiero teraz zauważyła, jak bardzo arcyksiężna jest do niego podobna. Miała to samo spojrzenie dumne, zadziorne i pełne mądrości.
Izyda samego króla spotkała tylko kilka razy, ale za każdym razem czuła to samo. Respekt, spokój i szacunek.
Na widok tak odmienionej przyjaciółki, zastygła. Cała wściekłość, zażarcie i rozgoryczenie nagle ją opuściły. Zostało tylko zażenowanie i ogromny wstyd.
— Rozczarowałaś mnie panno Izydo — wyszeptała cicho, dostojnie, ale na tyle wyraźnie, że usłyszeli to wszyscy zebrani. — Tego się po tobie nie spodziewałam.
Nagle twarze wszystkich zebranych kadetów zapłonęły ze wstydu. Jeden z herosów, jęknął tylko i nie podnosząc już wzroku, padł na kolano. Diana spojrzała w jego stronę i uśmiechnęła się łagodnie. Za jego przykładem to samo zrobili pozostali. Na środku atrium stały teraz tylko one. Izyda i Diana.
— Ja — wydusiła z siebie Izyda i zawiesiła głos. Po chwili milczenia wyjaśniła bardzo cicho. — Nazwały mnie marchewką.
— Panno Izydo jesteś walkirią. — Arcyksiężna wbiła w nią spojrzenie tak przeszywające i dostojne, że przez chwilę wydawało się jej, że to nie Diana przed nią stoi, a wszyscy potężni władcy Atlantydy. — Walkiria zawsze kieruje się rozsądkiem, czystością serca i honorem. Wiesz, że dar Kuszi wciąż się nie ujawnił i nie ma jak się bronić?. Mamy chronić słabych, a nie ich prześladować.
Izyda się skrzywiła. Ramiona jej opadły. Poczuła się jak skarcony uczniak. Nie miała odwagi ponownie spojrzeć na Dianę. Wbiła zawstydzone spojrzenie w czubki swoich sandałów.
Purpurowa stała się także twarz Kuszi i Zarisy. Kuszi wściekle zagryzła wargi, ale tym razem nawet ona nie śmiała się sprzeciwić Dianie. Arcyksiężna zrobiła kilka kroków w kierunku rudowłosej.
— Poczułaś się urażona. Rozumiem. Jednak, jeśli chcesz to rozstrzygnąć, niech to będzie uczciwa walka. Na pięści albo asagaje. Jesteście walkiriami, więc walczcie jak wojownicy. Honorowo i uczciwie — powiedziała donośnym głosem. Wzrokiem przepłynęła po twarzach gapiów. Nadal klęczeli i nikt nie ośmielił się na nią teraz spojrzeć. Gdy nastała chwilowa cisza nieśmiało unieśli wzrok, popatrzyli po sobie i przytaknęli głowami, jednocześnie korząc się przed tą niezwykłą jasnością umysłu przyszłej królowej. Izyda westchnęła, skruszona zadarła głowę i spojrzała w stronę Kuszi.
— Arcyksiężna uratowała ci skórę — wysyczała wściekle. — Co ty na to ropucho? Przyjmujesz wyzwanie?
Kuszi, aż się zagotowała. Zacisnęła gniewnie pięści. Wyglądała tak, jakby miała zaraz wybuchnąć. Zarisa z przerażeniem obserwowała przyjaciółkę. Bała się, że za chwilę powie albo zrobi coś głupiego. Kuszi milczała. Przytaknęła ruchem głowy, jednocześnie dając sygnał, że zgadza się na pojedynek. Zarisa zbladła. Jej oczy stały się ogromne.
— Co ty robisz Kuszi? Izyda cię zmiażdży — wyszeptała przerażona.
— Nie mam wyjścia Zari — szepnęła, a jej oczy się zaszkliły. Odwróciła gwałtownie głowę i krzyknęła w stronę Izydy. — Oczywiście, małpo! Jutro o wschodzie słońca! Tylko się nie spóźnij!
— Naszykuj sobie mazidełek, bo po wszystkim nie będziesz miała już tak ślicznej buziulki — powiedziała wściekle ruda i czując na sobie przenikliwe spojrzenie Diany, postawiła je na ziemi.
Kuszi otrzepała gniewnie mundur, na odchodne posłała rudej, pełne wściekłości spojrzenie, obróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku budynku akademii.
— Koniec przedstawienia, wracać do swoich obowiązków — ryknęła rozkazującym tonem Diana i spojrzała każdemu z zebranych herosów w twarz. — Nie wstyd wam? — syczała wściekle. — Herosi, wybrańcy, a uciechę macie z bitki, niczym prostaczkowie, albo jakieś demony.
Towarzystwo rozpierzchło się w kilka sekund. Atrium znów stało się pełnym słodkiego zapachu, kojącym miejscem. Diana zamaszyście podeszła do Izydy.
— Nie możesz być taka drażliwa moja słodka. — Przelotnie dotknęła pasma jej rudych włosów. — Masz piękne włosy, w kolorze ognia, jak twój temperament. — Diana uśmiechnęła się z troską i spojrzała na zmieszaną walkirię. — Jeszcze chwila, a staniemy do walki z prawdziwym wrogiem, nie ma co marnować energii na tę szczapę — westchnęła ciężko i spojrzała przerażona na Izydę. — Chciałaś je zabić?
— Nie — pospiesznie zaprzeczyła, a jej twarz stała się równie czerwona, jak jej włosy — chciałam je tylko nastraszyć.
— Izy. — Arcyksiężna uśmiechnęła się ciepło i położyła jej dłoń na ramieniu. — Jeszcze niedawno, też chciałam ją utłuc, ale dziś to mi jej nawet żal. — Na widok zaskoczonej miny przyjaciółki, wyjaśniła. — Kuszi jest dumna, jak wszyscy z Atke. Próżna, dumna, zawsze musi mieć wszystko to, co najlepsze. A w Walhalli? Nie umie walczyć, ledwie macha asagajem. Jej dar się nie uaktywnił. Wszyscy mają to w nosie i każą jej tkwić w akademii, bo ma przecież znamię. Jak dalej będzie tak umiejętnie władać bronią to, zginie na pierwszej misji. Zapewne albo przez swoją głupotę, albo przez upór, albo przez braki.
Twarz Izydy złagodniała. Odetchnęła ciężko i wbiła wzrok w czubki sandałów.
— Masz rację Di — przyznała otwarcie — nie myślałam w ten sposób.— Ramiona jej opadły, a głos stał się cichy jak szept wiatru. — Teraz mi też jej żal. — Spojrzała na Dianę. — Dlaczego Odyn chce poradzić się wyroczni, nim nas wyśle na misję?
— Myślałam o tym. Do wyroczni chodzi tylko w beznadziejnych sprawach. Nie wiem.
Ruda wpatrywała się w nią z uwagą, po chwili skupiona twarz arcyksiężnej rozpromieniła się i złagodniała. Spojrzała na Izydę i chwyciła ją mocno za dłoń.
— Swoją drogą Izy, zauważyłam, że coraz lepiej posługujesz się swoim darem.
— To wasza zasługa. Nie pozwoliłyście mi spocząć na laurach. — Rozpromieniła się.
— Może, gdyby Kuszi miała dobrego nauczyciela, też by sobie poradziła?
— Może? — Izyda odwróciła się na pięcie i zaczęła wzrokiem czegoś szukać. Jednak czując na sobie świdrujący wzrok arcyksiężnej, ponownie spojrzała w jej stronę. Przez chwilę zapadła dziwna, niezręczna cisza. Na twarzy Diany, nieoczekiwanie pojawił się tajemniczy uśmiech. Arcyksiężna przechyliła lekko głowę i zamrugała rzęsami.
— Nie podoba mi się twoja mina. — Izyda podkreśliła stanowczo.
— Przecież nic nie zrobiłam.
— Robisz i wiesz o tym. — Pogroziła jej palcem. — Wiem, co chodzi ci po głowie. Zapomnij. Nie ma szans. — Izyda pospiesznie zaprzeczyła ruchem głowy. — Nie wszystkich da się uratować.
— To prawda, ale zawsze trzeba próbować. — Diana mrugnęła. — Kiedyś bardzo mądra dziewczynka powiedziała mi, że potrafi nauczyć walczyć nawet leniwca. — Diana uśmiechnęła się szeroko. — Wiem, moja słodka Izy, że zrobisz, co trzeba. — Poklepała przyjaciółkę po ramieniu. — Jesteś w końcu córką generała, prawda.?
— Diano?! — jęknęła przeciągliwe.
— Jeśli Kuszi nie obudzi daru i nie zaliczy ostatniej próby, zostanie wyklęta. — Diana spojrzała na nią poważnie. — Wiesz, co to dla niej oznacza?
— Że usuną ją z akademii?
— To chyba jej najmniejsze zmartwienie. Stanie się jak mroczni. Będą ją ścigać zarówno mroczni, jak i wybrańcy. Przecież wiesz, że ona nie umie walczyć. Zabiją ją i to w okrutny sposób. Nikt nie pozwoli żyć istocie ze znamieniem Mocy.
c.d.n
Klątwa Atlantydów
Cześć I
Herosi i Upadli
Klątwa Atlantydów - Prolog
Klątwa Atlantydów - Persywia
Klątwa Atlantydów - Tanatos
Klątwa Atlantydów - Ares
Klątwa Atlantydów - Malachaj
Klątwa Atlantydów - Diana
Klątwa Atlantydów - Achnaton
Klątwa Atlantydów - Odyn
Klątwa Atlantydów - Aszka
Klątwa Atlantydów - Wyrocznia
Klątwa Atlantydów - Gorgona
Klątwa Atlantydów - Królowa
Klątwa Atlantydów - Balzak
Klątwa Atlantydów - Izyda
Klątwa Atlantydów - Dżin
Klątwa Atlantydów - Zarisa
Klątwa Atlantydów - Meduza
Klątwa Atlantydów - Atria
Klątwa Atlantydów - Mot
Komentarze