Meduza była niegdyś walkirią. Służyła Mocom i Walhalli. Jednak jej wybory i szereg dziwnych zdarzeń doprowadziły do tego, że dziś jest ściganą wyklętą. Jakie jeszcze tajemnice ukrywa Meduza? Jaką popełniła zbrodnię? Co łączyło ją z wielkim mistrzem Odynem?
Meduza potarła policzek i westchnęła ciężko. Mechanicznie dorzuciła kolejne pieńki do paleniska. Przez chwilę wpatrywała się w skwierczący wesoło ogień. Patrzyła, jak płomienie łakomie, niczym wygłodniały zwierz pochłaniają drzewo. Jak je szarpią, smolą i rozgrzewają do czerwoności. Jak zastygają bezruchu i eksplodują jasnym, ciepłym światłem.
Westchnęła cicho i przysunęła bliżej ognia zziębnięte dłonie. Roztarła je, a przyjemne ciepło rozeszło się po jej ciele. Chata wiedźmy była przytulna, ale wilgotna i zimna. Nie lubiła takich miejsc. Zawsze kojarzyły jej się z mrocznymi lochami w Ledirum.
To był ciężki czas, pomyślała i spojrzała na swoje dłonie. Były szczupłe, wręcz chude i trupio blade.
— Nawet słońca muszę unikać — jęknęła.
Klątwa rzucona przez walhallijskich mistrzów okazała się równie potężna, jak wyklęcie przez Moce. Od tamtego czasu słońce, srebro i gorąca iskra mogła uśmiercić ją tak samo, jak każdego demona, innego, czy upadłego.
Stała się wrogiem zarówno dla wybrańców, jak i dla odmieńców. Tylko Księga mogła ją ocalić. Przesunęła placem po delikatnych, złotych liniach mandali słońca, wyrysowanej na jej prawej dłoni.
— Los jest przewrotny jak demon. Kiedyś ścigałam odmieńców, teraz oni ścigają mnie — westchnęła i ponownie spojrzała w ogień.
Mimo że przestała być wybrańcem to nadal posiadała dar i tarczę walkirii, która chroniła ją przed mrocznymi. Moce miały własne plany wobec każdego naznaczonego znamieniem, nawet klątwa walhalijskich mistrzów nie była w stanie tego zmienić.
Ze smutkiem spojrzała na śpiącą Aszkę. Wyglądała tak spokojnie. Meduza uśmiechnęła się do swoich myśli. Wstała cicho i podeszła do przyjaciółki.
— Trwać będziemy razem. Ramię w ramię. Bracia, siostry - herosi, aż po grób — wyszeptała końcowe słowa przysięgi wybrańców i przesunęła dłonią po policzku Aszki. — Aż po grób.
Aszka oddychała spokojnie i miarowo. Rany się goiły, a gorączka spadła. Krew pulsowała w jej żyłach rytmicznie, zgodnie z uderzeniami serca. Meduza czuła jak za sprawą leków i magicznych mikstur ciało Aszki się leczy. To był jej dar.
Meduza potrafiła wyczuć wszelkie nieprawidłowości i fałsze pojawiające się czy to w przestrzeni rzeczywistości, czy w trwającym czasie, czy w ciałach żywych istot. Dzięki temu doskonale umiała uniknąć każdej, nawet tej najsprytniej zastawionej pułapki. Dlatego do tej pory ani wybrańcom, ani innym nie udało się ich złapać.
Przegarnęła delikatnie włosy z twarzy Aszki, przykryła ją starannie i wróciła do paleniska. Usiadła na małym stołeczku i pochyliła się bliżej ognia.
Wiedźma wyszła dwie godziny temu. Powinna śledzić tego zdradliwego gada, ale ktoś musiał zostać z ranną. Gorgona poszła na spotkanie z Achnatonem w zastępstwie za Aszkę, więc jej przypadła rola niańki.
Poprawiła miecz przypięty do pasa i się wyprostowała. Przeciągnęła się leniwie, wyciągnęła ręce ku górze i ziewnęła głęboko. Była zmęczona i znudzona. Marzyło jej się, aby w końcu odpocząć. Ukryć się na jakiejś wyspie, z dala od tego motłochu. Opalać się, bawić i pić chłodne wino. Nie myśleć o tym, że może gdzieś w zaroślach czai się jakiś wybraniec, czy mroczny. Dopóki ciążyła na nich klątwa, mogły zapomnieć o błogim życiu.
Ścigali je wybrańcy i mroczni. Wybrańcy nie mogli pozbawić je mocy, więc za cel postawili sobie je unicestwić. Nikt nieprawy nie mógł posługiwać się darami herosa. Dla mrocznych wciąż były niebezpiecznymi wybrańcami. W którą stronę nie spojrzały, wrogowie mnożyli się jak plaga.
Wsparła łokieć o kolano i oparła brodę o dłoń. Jej zadumę przerwało ciche pojękiwanie Aszki. Odwróciła się. Dziewczyna nadal spała spokojnie.
— Może śni o wolności — pomyślała i przymknęła powieki. — Jak do tego doszło Aszko, że z samego szczytu upadłyśmy, aż na samo dno? Kto dał im prawo decydować, co jest słuszne, a co plugawe? Czy miłość i chęć czynienia dobra, choćby przez demona jest, aż takim zwyrodnieniem?
Meduza przesunęła placem po skroni. Minęło tyle lat, a ona wciąż nie była w stanie tego zrozumieć.
To była gorąca wiosna, taka sama jak tego roku. Powietrze paliło niczym nagrzany węgiel. Było upalnie i duszno. Nie jest to tajemnicą, że upały sprzyjają szaleństwu, a już na pewno te panujące wczesną wiosną. Czasy były wtedy niespokojne.
Demony panoszyły się wszędzie, a upadli umacniali swoje mocarne królestwa. Wojsko wybrańców wciąż było nieliczne, a armia Atlantydy powoli zaczynała się kształtować.
Już wtedy miecz wybrańca budził w mrocznych strach. Byli oni jednak tak bardzo butni i przekonani o swojej potędze, że ochoczo atakowali naznaczonych.
Armia wybrańców sukcesywnie wyrzynała piętrzące się plugastwo, a mimo to demony nadal wierzyły w swoje ostateczne zwycięstwo. Bo czy, jakieś leszcze ze znamieniem Mocy, są w stanie pokonać pradawne, demoniczne siły?
Meduza siedziała nad brzegiem strumienia. Ledwie ukończyła dwadzieścia lat, a już na swoim koncie miała kilka zakończonych sukcesem misji. Nigdy nie przypuszczała, że taki ktoś jak Odyn-wielki heros, sławny alatumrii, mógł się zainteresować nią jako kobietą.
Nie była brzydka, czy głupia. Łamagą też nie była i świetnie radziła sobie z bronią, czy w walce wręcz. Jednak Odyn, był sławny. Pożądały go wszystkie kobiety: walkirie, księżniczki, mieszczanki, każda o nim marzyła. Mimo wszystko, on wybrał ją. Skromną walkirię pochodzącą z mieszczańskiej rodziny.
Siedziała, więc nad brzegiem strumienia, moczyła nogi w chłodnej wodzie i czekała na niego. Była lekko podenerwowana i podniecona. Co chwila poprawiała włosy i starała się głęboko oddychać, żeby uspokoić szalejące w niej emocje.
To był wyjątkowo piękny dzień i nic nie zapowiadało nadciągającej fali nieszczęść. Do dziś nie umiała sobie tego ani wyjaśnić, ani wybaczyć. Jej dar powinien zadziałać i ją ostrzec. Jednak tamtego dnia milczał jak nigdy. Była wtedy dziwnie spokojna.
Nagle, na skraju lasu pojawił się on. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o promiennej twarzy, jasnych jak promienie słońca włosach i oczach lśniących błękitnym światłem, niczym najcenniejsze szafiry. Pomachał do niej i pospiesznie ruszył w jej stronę. Podniosła się, po raz ostatni poprawiła włosy i zbroję. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Odyn objął ją ramieniem, przysunął do siebie i pocałował tak gorąco, że zaparło jej oddech.
— Moja najpiękniejsza — jęknął i delikatnie niczym piórko postawił ją na ziemi.
— Odynie.
Twarz Meduzy zarumieniła się jak dojrzałe jabłko. Odetchnęła głęboko i zakołysała biodrami. Zaplotła place w koszyczek i wsparła dłonie o łono.
— Miałam nadzieję, że przyjdziesz — szepnęła i spojrzała na niego.
W jego spojrzeniu było wtedy tyle ciepła i miłości, że na samo wspomnienie tamtego dnia po policzku Meduzy spłynęła łza.
— Mówiłaś, że mnie potrzebujesz, więc jestem. Zawsze będę blisko, nic nie jest w stanie mnie zatrzymać.
Meduza zapłakała gorzko. Jak wiele fałszu skryło się wtedy w jego słowach. Oboje jednak tak bardzo wierzyli w swoje szczęście, że nawet jej dar go nie wyczuł.
Doskonale pamiętała ten cudowny dzień. Piknik z dala od zgiełku i wojny. Cudowna polana, szum strumienia i ciepłe wiosenne słońce ponad nimi.
— Powiedz mi, Odynie, czy myślałeś, że kiedyś zostaniesz jednym z nas? To znaczy, że zostaniesz człowiekiem. — Meduza spojrzała na niego bystrymi, modrymi jak spokojny ocean oczami i podała mu kilka słodkich winogron.
— Byłem pewien, że nigdy nie zbłądzę — roześmiał się szeroko. — Jako skrzydlaty, myślałem, że jestem ponad wszelki grzech. Odporny na wszelkie pokusy. Oddany sprawie. Niezbadane są ścieżki Sił Najwyższych. Widocznie takie było moje przeznaczenie.
— Co z Malachajem?
— Wybrał swoją ścieżkę — powiedział głosem, w którym kryła się gorycz i rozczarowanie. — Żałuję, że dałem się wciągnąć w jego intrygi, ale dzięki temu jestem tu z tobą.
Oczy Odyna ponownie się roziskrzyły. Dostrzegła w nich fascynację i pożądanie. Krew buchnęła jej w żyłach, a policzki mimowolnie oblał rumieniec. Roześmiała się, zakryła usta dłonią, chciała ukryć narastające w niej zawstydzenie.
Meduza nie była tak pewna siebie, jak Aszka, czy seksowna jak Gorgona. Była nieśmiała. Odyn ją konsternował. Onieśmielała ją jego aura, kunszt, inteligencja, ta potężna siła skrzydlatego, którą wciąż posiadał i ten urok anioła, który nadal był w nim silny, powalający oraz bardzo pociągający.
Gdy patrzyła na niego, na jego uśmiech, tę swobodę, z jaką prowadził rozmowy, to poczucie luzu, wydawało jej się, że nie zdawał sobie sprawy z tego, jak działał na ludzi, a szczególnie na kobiety. Stronił od przepychu, nie lubił bali i unikał wszelkich uczt. Wolał polować.
Wolał czas spędzać z dala od pałaców, zamków i wielkich miast. Tak jak ona kochał przyrodę. Może to właśnie ich połączyło. Miłość do polowań i ciszy. W polowaniach była jakaś iskra czystości, harmonii i ładu. Jakiś boski porządek i spokój.
Nagle zbystrzała. Jej ciało napięło się jak struna.
— Coś jest nie tak?! — Spojrzała na niego ogromnymi, przerażonymi oczami. Oboje zerwali się na równe nogi i chwycili za broń. Stanęli do siebie plecami, wspierając jeden drugiego. Ostrza ich mieczy czekały w gotowości.
— Co wyczułaś?
— Nie wiem. Dziwne wibracje, jakby ktoś złamał tarcze ochronne — wyszeptała w skupieniu.
Wzrokiem spatrolowała okolicę. Niebo było jasnobłękitne i nieskazitelnie czyste. Woda w strumieniu płynęła wartko i spokojnie. Trawa i drzewa kołysały się rytmicznie. Wszystko wyglądało tak beztrosko i spokojnie. Za to w ciele Meduzy szalał duch walkirii. Kotłował się, wił się i płonął. Napięty jak struna, szykował się do walki.
Najpierw usłyszeli przerażający ryk niczym zawodzenie skowyjca. Długi, przeciągliwy, dobitny i paraliżujący. Meduza wrzasnęła. Miecz wypadł jej z dłoni.
Objęła rękami uszy i przycisnęła je mocno dłońmi. Usiłowała przekrzyczeć uporczywy hałas.
— Co to za dziadostwo?!
— To cyklop! — krzyknął Odyn, a jego kryształowo błękitne oczy rozwarły się z przerażenia. Szybkim ruchem wskazał miejsce, gdzie potężne konary drzew łamały się niczym zapałki i padały jeden po drugim.
Cyklop poruszał się szybko. Był potężny. Torował sobie ścieżkę, poprzez leśną gęstwinę, rąbiąc wszystko, co stanęło mu na drodze ogromnym toporem.
Parł prosto na nich niczym maszyna parowa. Jak taran. Był Monumentalny. Jego głowa, nagle pojawiła się między czubami rosłych sosen i zdawała się sięgać nieba. Na środku wysokiego czoła cyklopa połyskiwało ogromne oko.
Gigant mierzył ponad osiemdziesiąt stóp wysokości. Jego zdeformowane ręce sięgały na kilkadziesiąt łokci i zagarniały drzewa, powalając je z taką lekkością, jak ostry sierp ścina dojrzałe łany.
Zatrzymał się tuż przed nimi. Rozejrzał się. Nie widział ich. Dla niego byli zbyt drobni. Nosem wciągnął ogromne pokłady powietrza i wypuścił je pospiesznie z taką siłą, że drzewa rosnące tuż przed nim pochyliły się, prawie sięgając na ziemi. Węszył. Szukał czegoś albo kogoś?
— Może nas nie zauważy? — szeptała Meduza, pospiesznie gotując się do ataku.
— Mają świetny słuch i jeszcze lepszy węch — przypomniał jej Odyn i spojrzał na olbrzyma.
— Wzrok za to mają słaby.
Usłyszeli za sobą mocny, kobiecy głos. Odwrócili się prawie równocześnie. Za nimi stała Aszka. Nim zdążyli zareagować, walkiria napięła cięciwę łuku i wystrzeliła. Strzała ze świstem przecięła powietrze. Szusem pomknęła w niebo, zapłonęła i wbiła się, aż po promień, w sam środek ogromnego oka potwora. Cyklop zaryczał wściekle.
Zakołysał się na ogromnych nogach. Usiłował wyjąć strzałę, ale ta roztrzaskała oko oraz delikatną chrząstkę oczodołu i przebiła się, aż do mózgu. Gigant zastygł na kilka sekund, zadarł głowę ku niebu i lunął na ziemię, jak długi. Ziemia zadrżała. Cyklop był martwy.
— Niezły strzał. — Odyn z zachwytem zagwizdał i spojrzał z podziwem na Aszkę.
— Ma się to oko.
— Skąd się tu wzięłaś? — Meduza wbiła w nią nieco zaskoczone, zdezorientowane i zawstydzone spojrzenie. Nie usłyszała jednak żadnej odpowiedzi. Nie wiedziała też, że była to pierwsza kropla do ich czary goryczy.
Jak to się wszystko potoczyło, sama do dziś tego nie rozumiała. Dalsze ich kroki i działania sprowadziły je tu, do tego miejsca. Do klątwy, utraty zaufania Mocy i życia w ukryciu. Gdyby wybrała inaczej, może wciąż byłaby z Odynem?
Aszka była jej siostrą, czy mogłaby żyć spokojnie, gdyby postąpiła wtedy inaczej? Nie mogła jej zostawić. Nie mogła pozwolić mistrzom ją zabić. Przecież ani Minotaur, ani Aszka nie zrobili nic złego. Zakochali się w sobie.
Co prawda Minotaur był demonem i swego czasu pozbawił kilkuset ludzi ich dusz, ale chciał to naprawić. Chciał się zmienić, stał się dobry. To dla Aszki, dobrowolnie oddał się ręce wybrańców. Chciał odpokutować i znów być z ukochaną. Jednak mistrzowie Walhalli przygotowali inne zakończenie tej historii. Minotaura zamknięto w wiecznych lochach poza czasem, a Aszkę skazano na śmierć.
W całej tej historii żałowała tylko jednego, że Odyn już nigdy nie spojrzy na nią tak, jak tamtego dnia.
— Jego miłość była niewiele warta — powiedziała Aszka i delikatnie przekręciła się na bok.
Meduza odwróciła się w jej stronę i spojrzała na przyjaciółkę. Zapomniała, że dar Aszki polegał na umiejętności odczytywania pragnień innych istot.
— Gdyby cię naprawdę kochał, nie pozwoliłby ci odejść. — Zawiesiła na chwilę głos, odetchnęła i dodała, usiłując podnieść się z pryczy. — Zapomnij o nim. To nasz największy wróg. — Zasyczała z bólu. Rana wciąż była zbyt świeża.
Nagle drzwi chaty rozwarły się szeroko i do środka wpadło poturbowane ciało wiedźmy. Wyklęte zerwały się równocześnie. Meduza chwyciła miecz, a Aszka panicznie wzrokiem starała się odszukać swój.
Wiedźma przekoziołkowała i poturlała się przez izbę, zatrzymując się z hukiem nieopodal paleniska. Gębę miała zmasakrowaną, a lewa ręka zwisała jej bezwładnie. Leżała zwinięta w kulkę i pojękiwała. Bełkotała coś całkowicie od rzeczy.
Meduza chciała ją ponieść, ale w tym samym momencie w drzwiach pojawił się ogromny mężczyzna. Był tak wysoki, że ledwie mieścił się w futrynie. Jego twarz i ciało ukryte było za ogromną połacią czarnej peleryny. Zrobił krok do przodu. Meduza zasyczała wściekle. Jej mandale zalśniły złowieszczo.
— Meduzo to ja Min — szepnął nieznajomy i powstrzymał ją ruchem ręki.
Zdjął kaptur. Aszka pobladła. Zakołysała się i mało nie upadła omdlała na podłogę. Mężczyzna w ostatniej chwili zdążył ją chwycić.
— Minotaur — wyszeptała cicho Aszka i padła, omdlała w jego ramiona.
c.d.n.
Klątwa Atlantydów
Cześć I
Herosi i Upadli
Klątwa Atlantydów - Prolog
Klątwa Atlantydów - Persywia
Klątwa Atlantydów - Tanatos
Klątwa Atlantydów - Ares
Klątwa Atlantydów - Malachaj
Klątwa Atlantydów - Diana
Klątwa Atlantydów - Achnaton
Klątwa Atlantydów - Odyn
Klątwa Atlantydów - Aszka
Klątwa Atlantydów - Wyrocznia
Klątwa Atlantydów - Gorgona
Klątwa Atlantydów - Królowa
Klątwa Atlantydów - Balzak
Klątwa Atlantydów - Izyda
Klątwa Atlantydów - Dżin
Klątwa Atlantydów - Zarisa
Klątwa Atlantydów - Meduza
Klątwa Atlantydów - Atria
Klątwa Atlantydów - Mot
Komentarze