Diana była otępiała z bólu. Nawet heros czasem opada z sił, gdy musi pogodzić się ze stratą ukochanej osoby. Czy arcyksiężna pokona mrok?
— Heliopolis nie istnieje!
Arcyksiężna stała ze wzrokiem wbitym w ziemię. Nieobecna. Blada jak pergamin, wyglądała jak duch. Nie docierały do niej żadne dźwięki. Nie słyszała słów mistrza Terensa. W jej głowie huczało. Krew. Adrenalina. Strach. Moc. Wściekłość.
Słowa niczym mroczna klątwa dudniły jej w głowie. Ukradkiem otarła łzy. Zacisnęła dłonie w pięści tak mocno, że zbielały jej kostki.
— Tezeusz nie żyje — szepnęła do siebie i oddech zapadł się w jej klatce, zastygając na kilka chwil.
Jej ciało drżało. Oczy zaszły mgłą. Miała ochotę krzyczeć, tupać nogami, wić się i szarpnąć matką Ziemią tak mocno, aż pochłonie wszystkich mrocznych. Jednocześnie była bez ducha. Słaba i otępiała. Nie miała siły spojrzeć na nikogo.
Nie miała odwagi spojrzeć ani na Izydę, ani na Atrię, jakby bała się, że na nie też zasadziła się śmierć. Czuła na sobie te wszystkie spojrzenia. Słyszała ich niekończące się szepty, które były dziś dla niej jak lodowe ostrza, raniące przy każdym oddechu.
— Jaka ona blada.
— Wygląda jak Anioł Zagłady.
— Czy Tezeusz był w Heliopolis?
— Jak ona musi się teraz czuć?
— Straciła ukochanego. Biedulka.
— Tezeuszu — szeptała w myślach niczym modlitwę — jeśli żyjesz. Jeśli udało ci się jakimś cudem ocaleć, daj mi znak. Może cudownym zrządzeniem znalazłeś się w tym czasie poza murami? Co się stało? Jakim sposobem? Czym był ten potwór, który spalił was żywcem.
Nagle oddech uwiązł jej w krtani. Otworzyła usta i nie mogła oddychać. Jakby na jej pierś opadł ogromny głaz i dociskał za każdym razem, gdy próbowała nabrać powietrza.
Wyglądała jak ryba wyrzucona z wody. Bezradna, przerażona. Bezskutecznie usiłowała łapać oddech. Czuła jak słabnie. Drżała. Świat rozlał się przed jej oczami, jak miraż na środku pustyni zlewając się z rozgrzanym do czerwoności horyzontem.
Musiała coś zrobić, bo od szaleństwa dzieliła ją już cienka bariera.
— Walcz. — Rzucała sobie rozkazy. — Działaj. Atakuj. Szukaj potwora. Zemścij się na mrocznych. Pomścij Tezusza. — Spojrzała wzorkiem bliskim obłędu na swoje dłonie. Drżały. Uniosła głowę i przemknęła spojrzeniem po zebranych kadetach. Nie rozpoznawała ich. Byli jej obcy, wykrzywieni w świetle mocy, jakby martwi. Nie dostrzegła wśród nich ani Izydy, ani Atrii.
— Skup się. — Walczyła ze sobą w myślach i aż do krwi wbiła w dłoń paznokcie. Czerwona rysa zalśniła wściekle niczym słowa przysięgi.
Diana była jak rozbudzony ze snu wulkan, wyjący złowieszczo. Erupcja mogła nastąpić w każdej chwili. Chciała się uspokoić. Powoli wypuszczała powietrze nosem. Przecież nie mogła im już pomóc. Nie mogła cofnąć czasu, żeby ich ocalić. Teraz liczyła się jasność umysłu i strategia. Spokój i logika. Czy jednak można uspokoić rozbudzony, gotujący się do wybuchu wulkan, który już wypluł z siebie pokłady pumeksu?
Ponownie zacisnęła palce na łuku. Feniks jęknął.
Duch walkirii szalał w jej ciele niczym rozwścieczona bestia zamknięta w przyciasnej klatce. Łasił się, wył i ujadał wściekle. Drgnęła. Nieoczekiwanie poczuła na ramieniu delikatny ciężar czyjejś dłoni. Napięła mięśnie gotowa do ataku.
— Diano. — Dziewczyna odwróciła się, tuż za nią stała Izyda. Uśmiechnęła się ciepło i delikatnie ścisnęła jej ramię. Arcyksiężna odetchnęła. — Czuje, że Tezeusz żyje — wyszeptała jej do ucha. — Przecież jest herosem.
Diana przełknęła mocno ślinę i mechanicznie kiwnęła głową. Nie miała siły nawet otworzyć ust. Drżała. Nie ze strachu, ale z wściekłości. Była wściekła, że jakiś demon miał czelność zaatakować. Że mu się udało. Że pokonał herosów i zniszczył miasto.
— Izy ma rację — Artia objęła ją i przycisnęła mocno do siebie — Tezeusz na pewno żyje. Przecież jest najlepszy. Pewnie musi podleczyć rany. Poczekajmy, aż wrócą zwiadowcy.
Diana ponownie kiwnęła. Stała jak słup soli. Wgapiała się matowym, pozbawionym uczuć spojrzeniem w przestrzeń przed sobą. Zacisnęła mocno usta. Każdy gest, a nawet oddech był dla niej wyzwaniem. Marzyła, aby w końcu ten trening się skończył. Chciała już znaleźć się pod Czarną Wieżą, z dala od tych wścibskich oczu i pozwolić sobie na chwilę żałoby.
— Król zawsze płacze w samotności, bo nikomu nie wolno widzieć słabego władcy. — Słowa, które powtarzał jej ojciec teraz okazały się jej jedyną podporą. Dzięki nim nadal trzymała fason.
Stała więc pośród nich wszystkich, ze złamanym duchem, roztrzaskanym sercem, zakuta w kajdany bólu, ale z wyprostowaną piersią i dumnym spojrzeniem.
Nie łudziła się i doskonale widziała, że ani Atria, ani Izyda nie wierzą w jego cudowne ocalenie. Zwyczajnie chciały ją pocieszyć. Wiedziały, że herosi walczą do końca.
— Do ostatniej kropli krwi. Po ostatni mój oddech będę walczył po stronie dobra, aż do zwycięstwa — wyszeptała słowa przysięgi wybrańców. Złapała mocno oddech. Jej serce na chwilę zamarło. Do jej rozgorączkowanej głowy nagle wdarł się głos mistrza Terensa.
— Kto z was, chce rzucić mi wyzwanie?! — Przepłynął po nich spojrzeniem mierząc do nich palcem. — Kto chce zmierzyć się ze swoim mistrzem?! Dziś macie okazję. — Kusił.
Jej ciało zadziałało jak z automatu. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, Diana przepchnęła się między zebranymi kadetami i szła jak lodołamacz, rozpychając wszystkich na boki. Trzymała mocno w górze rękę i krzyczała.
— Ja! Mistrzu Terensie, ja!
Wszystkie oczy znów wbiły się w jej postać. Terens stał z rozdziawionymi szeroko ustami. Diana parła przez tłum wprost na niego. Maszerowała z szaleństwem wypisanym na twarzy. Przedzierała się przez tłum, rozpychając wszystkich na boki. Za nią biegły Izyda i Atria, a z innego kąta placu pędziła rozgorączkowana Kuszi. Cała trójka przerażona i blada jak pergamin usiłowała ją zatrzymać.
Kiwały przecząco głowami i próbowały ją złapać. Diana zręcznie lawirowała pośród tłumu skutecznie im umykając. Ta dziwaczna gonitwa skończyła się na środku placu, tuż przed nosem Terensa.
— Diano, to nie jest dobry pomysł. — Mistrz zmarszczył groźnie brwi.
Arcyksiężna wyglądała jak ponury żniwiarz. Twarz miała bladą i kamienną, pozbawioną wszelkich uczuć. Jej spokojne zielono-niebieskie oczy teraz lśniły kryształowo błękitnym światłem. Miała ziemne i ponure spojrzenie. Jej ciało otoczyła złowieszcza aura, zwiastująca nadciągającą nawałnicę.
— Wyzywam cię mistrzu na pojedynek! — Rzuciła sztywno i nawet się nie zająknęła.
Terens zbystrzał. Wyprostował się. Oczy kadetów wbiły się w niego. Zebrani wstrzymali oddech. Wpatrywali się w nich nie kryjąc podniecenia i z zaciekawieniem czekali na dalszy ciąg wydarzeń. Mistrz zakołysał się lekko. Ukradkiem zmierzył wzrokiem kadetów.
— Diano, nie! Oszalałaś?! — Głosy Atrii i Izydy rozbiegł się po placu.
— Mistrzu, czy przyjmujesz wyzwanie?! — Arcyksiężna stała twardo przy swoim. Wbijała w Terensa mocne, choć szalone z bólu spojrzenie. Była rozgoryczona.
Podjęła już decyzję. Nie było szans na zmiany. Zatrzymała się tuż przed mistrzem.
Terens milczał. Były dowódca wojsk wybrańców, wyśmienity strateg, oddany sprawie żołnierz, pogromca trolli oraz smoków stał przed nią jak słup soli i milczał, wbijając w nią swoje zaskoczone spojrzenie.
Od czasów, gdy Terens zaczął szkolić młodych wybrańców, w całej jego długoletniej historii jako mistrza akademii tylko jeden z herosów miał odwagę rzucić mu wyzwanie. Był to słynny niczym sam Herakles — alatumrii Ares, obecny dowódca oddziału stacjonującego w Atlantis.
Nikt ani przed nim, ani po nim już nie odważył się na taki wyczyn, do dziś.
Diana otumaniona bólem, wściekłością i poczuciem niemocy nie myślała trzeźwo. Opętana szaleństwem czuła, że musi coś zrobić, dać upust swojej wściekłości albo ta ją rozerwie od środka. Zacisnęła mocno usta i wybałuszając oczy na mistrza, czekała. Terens się wahał. Po chwili kiwnął głową, przyjmując wyzwanie.
— Zapraszam — powiedział, prostując się sztywno.
Diana napięła mięśnie. Odcięła się od bólu. Jej serce zastygło, a duch walkirii przejął nad nią kontrolę.
Dopiero po latach uświadomiła sobie przed jak ogromnym niebezpieczeństwem stanęła. Moc pozbawiona kontroli była jak wieczny ogień, wyciągnięty z odmętów piekła. Była równie toksyczna, co czarna magia. Niekontrolowana mogła spalić duszę na popiół i zmienić Dianę w demona.
Dziś była jeszcze zbyt młoda, zbyt niedoświadczona i oszalała z bólu, aby nie ulec tej pokusie, a prawie nieograniczona moc ducha była bardzo kusząca, szczególnie dla osoby łaknącego zemsty.
Zacisnęła wściekle usta i zagryzła, aż do krwi wargi.
— O słodki bólu. Jesteś taki czysty i namacalny. — Otarła dłonią krwawiące usta. Nim zdążyła połączyć fakty, do jej uszu dopłynął bojowy okrzyk i huk łamanego drzewca. Jakież było jej zdziwienie, gdy zrozumiała, że to nie mistrz ją atakował, tylko ona jego.
W tej sekundzie poczuła, że to nie ona walczy z mistrzem, ale moc, a ona stoi z boku, wypchnięta poza swoje ciało i zepchnięta do poziomu obserwatora.
Diana nie miała zamiaru być widzem. Chciała czuć, walczyć, atakować i być czynnie w tym pojedynku, może właśnie ta jej ambicja i miłość do wojaczki ocaliła ją przed szaleństwem oraz samą mocą. Przejęła kontrolę.
Wróciła i przelotem zdążyła tylko zauważyć stężałą w skupieniu twarz mistrza oraz błysk drzewca, tuż ponad głową. Blok. Huk uderzenia rozniósł się po placu.
Diana zrobiła unik, wzięła rozmach i zaserwowała salwę ciosów. Ponowny huk uderzenia rozniósł powietrze. Odskoczyła. Lewy bok palił ją jak ogień. Ból przywołał ją do porządku, ustawił w szeregu i znów mogła oddychać.
Ukradkiem spojrzała na żebra. Czerwony siniak rozlał się po jej skórze jak dorodna piwonia. Ruszyła do ataku. Uderzała raz za razem. Atakowała raz z prawej to znów lewej. Odbiła się od ziemi i uderzyła z wysokiego wykopu. Ciało mistrza zakołysało się i opadło powalone z hukiem na ziemię.
Nie zdążyła złapać oddechu, a Terens już stał na nogach. Odetchnął i ruszył na nią. Blok. Uderzenie. Huk. Tuman kurzu podbił się ku niebu. Trzask. Huk. Palący ból rozniósł się od łokcia po ramię. Tego się nie spodziewała.
Mistrz zakołysał się, płynnie się obrócił i zamaszyście, z wielką werwą uderzył ją w kostkę, podcinając. Chciała uskoczyć, ale cios był zbyt szybki. Poszybowała w górę i gruchnęła jak długa na żwir.
W ostatniej chwili, nim uderzyła o ziemię, zobaczyła zlewające się w jedną masę twarze gapiów, niebo, a później już tylko czarną, wysuszoną na proch glebę i poczuła potężny, palący ból, który rozniósł się po jej ciele.
Zawyła. W głowie jej huczało. Krew. Ból, wściekłość i irytacja. Zacisnęła pięści. Podniosła tylko głowę, wybiła się i po chwili już stała na nogach. Tuż przed nią był mistrz. Wzrok miał zimny. Jego ciało było napięte. Czekał.
Diana już nie myślała trzeźwo. Uderzała na oślep. Wyglądała jak rozjuszona kukiełka, która usiłuje nieporadnie złapać w drewniane ręce klocek. Machała rękami, kopała powietrze i uderzała na oślep.
Terens zagryzał wściekle wargi.
— To nie pojedynek, tylko jakieś karykaturalne widowisko! — ryknął wściekle. Zatrzymał się, ściągnął gniewnie brwi i już miał przerwać, gdy Diana aktywowała tarczę walkirii.
Jej ciało przybrało postać płomiennej istoty otoczonej złotą aurą. Tarcza wyglądała jak podrywające się do lotu łabędzie skrzydła.
Zaatakowała. Głuchy huk uderzenia wzbił się pod niebo. Kurz uniósł się w górę i tak szczelnie spowił plac, że oboje zniknęli pod jego kotarą. Cienie dwóch, poruszających się z zaskakującą szybkością sylwetek były ledwie dostrzegalne w kołtuniących się tumanach pyłu.
Tylko okrzyki bojowe, na przemian z grzmotami uderzeń i połyskująca tarcza walkirii zdradzały ich położenie. Taniec wojenny rozhulał się na dobre.
Diana skrzętnie się owinęła i pierwszy cios zaserwowała w jego lewy bark. Mistrz zawył. Zachwiał się. Obrócił wokół własnej osi. Diana chwyciła mistrza mocno za prawą rękę i wykorzystując biodra jako dźwignię, powaliła go na ziemię. Zwycięstwo przechyliło się na jej stronę.
Mistrz zaryczał niczym raniony zwierz. Nim zdążyła uskoczyć, chwycił ją za rękę i szarpnął. Jej moc zawrzała. Terens energicznie się wywinął, obrócił i wykręcił jej ramię. Diana padła na kolana. Potężny kopniak w słoneczny splot powalił ją na ziemię. Znów leżała rozłożona na łopatki. Zerwała się. Zasyczała wściekle i po raz kolejny rozbudziła w sobie moc walkirii. Tarcza rozbłysła niczym rodząca się gwiazda. Kadeci przesłonili oczy oślepieni jej blaskiem.
— Kuszi walczyła do końca, ja też nie mogę się poddać. — Diana zacisnęła zęby. — Walkiria nigdy się nie poddaje! Do ostatniej kropli krwi.
Energia uderzenia wypełniła powietrze. Ciało mistrza wystartowało z miejsca i poszybowało w przestrzeń, pokonując szusem plac i lądując pod tarczami. Terens zasyczał wściekle.
Diana stała w pozycji bojowej. Otarła twarz z potu i łez. Splunęła krwawą śliną i zacisnęła mocniej pięści. Mandale wyrysowane na jej ciele lśniły złowrogo. Zaplotła ręce, zrobiła nimi zamach, poruszając pokłady powietrza i niczym żuraw stanęła na jednej nodze.
— Powietrze — wyszeptała i ponownie zrobiła zamach rękami, ustawiając się do pozycji. Uniosła zgiętą nogę i prostując ją, zamachnęła się energicznie. Podbiła się ku niebu i zrobiła salto.
— Ziemia — szeptała, opadając miękko na plac. Przesunęła stopą po żwirze, kreśląc półokrąg — Woda — i ponownie odbiła się od ziemi. Jej aura rozbłysła mocny światłem, a ona znalazła się tuż przed Terensem. — Ogień! — krzyknęła mocno, owinęła się wokół mistrza, lecz tuż przed uderzeniem, może to pech, gapiostwo, a może zgubiła ją zbytnia pewność siebie, mistrz aktywował tarczę. Potężna siła wyrzuciła ją w powietrze. Nie miała szans. Podmuch zmiótł ją jak szmacianą lalkę.
— Nie! — krzyczała przerażona Atria.
— Diano! — Izyda usiłowała przekrzyczeć wrzask i brawa uznania dla kunsztu mistrza.
Arcyksiężna leżała na zielonej murawie, przygnieciona stertą, rozprutych worków treningowych i drewnianego, roztrzaskanego rusztowania. Moc w niej huczała. Czuła jak otacza ją ciemność. Zapadała się w niej. Nie czuła już ani bólu, ani gorąca poranka.
Była jak odurzona. Jej ciało przeleciało przez całą arenę i wylądowało w na rusztowaniu z workami treningowymi zawieszonymi na łańcuchach, zrywając je i roztrzaskując całą konstrukcję w drzazgi. To była potężna siła. Taka fala uderzeniowa była w stanie zmieść z powierzchni ziemi spore stadko trolli, nie tylko drobną postać walkirii.
Leżała pod stertą drewnianych kawałków konstrukcji, rozpostarta niczym męczennik. Twarz miała fioletową, siną i opuchniętą. Z ust i nosa sączyła się krew. Dyszała ciężko jak ryba wyciągnięta z wody. Wzrok wbiła w niebo. Miała zgruchotany kręgosłup, połamane nogi i przebite płuco. Przestawioną szczękę i złamany nos. Moc Terensa pogruchotała jej wnętrzności, prawie miażdżąc jej ciało.
Przerażeni kadeci ruszyli jej na pomoc. Pierwsza dobiegła do niej Atria i padła przed nią na kolana. Na sam widok zgruchotanego ciała Diany zawyła z przerażenia.
Diana oddychała szybko i płytko. Wyglądała jak wielki, fioletowy wór zbitej masy. Jej duch gasł z każdym kolejnym oddechem. Druga dobiegła do niej Izyda. Zaczęła pospiesznie zrzucać z arcyksiężnej drewniane bele. Gdy utorowała sobie do niej drogę, upadła na kolana i objęła jej rozłupaną głowę obiema rękami. Oddech uwiązł jej w krtani.
Diana patrzyła na nie, ale nie słyszała już ani panikującego głosu Atrii, ani zaklinań Izydy. Tonęła w kojącej ciszy. Nie czuła też bólu. Jasne niebo nagle przesłoniła jej obita twarz mistrza. Terens najpierw splunął gęstą, krwawą śliną, a później odepchnął od niej spanikowane walkirie. Pochylił się nad Dianą. Usta miała otwarte szeroko, wpatrywała się w niego zimnymi, matowymi oczami.
— Diano ty musisz żyć! — rzucił rozkazującym tonem. — Ktoś musi dorwać tego potwora, który spalił Heliopolis i zamordowała Tezeusza. Tym kimś masz być ty! Musisz przysiąc, że dorwiesz demona i pokażesz mu, na co stać herosa. — Terens wpatrywał się w nią bystro, a jego oczy płonęły wypełnione bólem i wściekłością. — Czy przysięgasz dorwać demona, tego, który spalił Heliopolis?
Nagle w jej oczach znów zapłonął ogień. Spojrzała na niego. Jeszcze raz chwyciła oddech i zastygła. Izyda już miała rzucić się na nią, ale Terens ją odepchnął.
— Odsunąć się! — zaryczał mistrz — Wraca!
W tej samej chwili ciało Diany zapłonęło światłem tysiąca słońc. Świetlista bańka otoczyła arcyksiężną szczelnie i eksplodowała z wielkim hukiem. Podmuch odepchnął ich na kilka kroków, a plac teraz wypełniło jaskrawe, zimne i ostre światło. Gdy światło zniknęło, znów zoabczyli Dianę. Dziewczyna podniosła się z trudem i usiadła. Oddychała szybko. Po siniakach i kontuzjach nie było śladu. Jej twarz była jasna, tryskała zdrowiem i dawną siłą. Spojrzała bystro na mistrza.
— Przysięgam — wydusiła ochrypłym głosem. Zakasłała i podniosła się z ziemi. Izyda i Atria patrzyły na nią przerażone. Izyda uśmiechnęła się dumnie, podbiegła do niej i objęła ją rękami.
— Jesteś bardziej walnięta niż ja — szepnęła Dianie do ucha.
Diana objęła ją mocno za szyję i zapłakała cicho. Atria otarła łzy i odetchnęła ciężko. Żadna z nich nie zauważyła, że kilka kroków dalej stała Kuszi, która ze łzami w oczach i z przerażeniem wypisanym na twarzy zaciskała dłonie w pięści.
— Razem do ostatniej kropli krwi. Razem po ostatni oddech — szeptały słowa walkiriańskiej przysięgi herosów. — Każdy demon, który ośmieli się podnieść rękę na niewinnego, zginie z mojej ręki. Każdy demon, który skalał się krwią niewinnych, zginie z mojej ręki. Każdy demon, który pokalał imię mojej siostry lub brata, zginie z mojej ręki.
Terens pochylił się nad nimi i szepnął.
— Jesteście gotowe ruszyć w świat. — Mrugnął do nich i podniósł się energicznie, wydając z siebie cichy jęk. — Koniec zajęć! Kadeci do łaźni! — ryknął mocno.
— Mistrzu pozwól… — Diana zachwiała się lekko — że cię uleczę.
— Najpierw odzyskaj siły, walkirio.
Diana wyprężyła dumnie pierś. Spojrzała w dal i dopiero teraz dostrzegła Kuszi. Uśmiechnęła się do niej, a przyszła królowa Atke skłoniła się nisko.
— Do ostatniej kropli krwi — wyszeptała bezgłośnie Kuszi.
c.d.n.
Klątwa Atlantydów - Tanatos
Klątwa Atlantydów - Ares
Klątwa Atlantydów - Malachaj
Klątwa Atlantydów - Diana
Klątwa Atlantydów - Achnaton
Klątwa Atlantydów - Odyn
Klątwa Atlantydów - Aszka
Klątwa Atlantydów - Wyrocznia
Klątwa Atlantydów - Gorgona
Klątwa Atlantydów - Królowa
Klątwa Atlantydów - Balzak
Klątwa Atlantydów - Izyda
Klątwa Atlantydów - Dżin
Klątwa Atlantydów - Zarisa
Klątwa Atlantydów - Meduza
Klątwa Atlantydów - Atria
Klątwa Atlantydów - Mot
Klątwa Atlantydów - Tezeusz
Klątwa Atlantydów - Amfitria
Klątwa Atlantydów - Kuszi
Klątwa Atlantydów - Feniks
Klątwa Atlantydów - Marek
Klątwa Atlantydów - Lilith
Klątwa Atlantydów - Kuszi
Cześć II
Wina i Kara
Klątwa Atlantydów - Feniks
Klątwa Atlantydów - Diana
Komentarze