Feniks otrzymała pierwsze zadanie: spalić Heliopolis. Ani Herosi, ani Atlantydzi nie spodziewali się takiego aroganckiego ataku. Czy komuś z Heliopolis udało się przeżyć?
Kobieta przyszła do miasta od południa, od strony starego boru, tak później opowiadano.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, a ulice powoli zaczynały pustoszeć. Przy bramie stało dwóch, rosłych wartowników. Wyglądali jak dorodne niedźwiedzie z rozwianymi czuprynami gęstych włosów splecionych w grube warkocze. Mieli szerokie ramiona, a ubrani byli w mundury utkane z barwionego kaszmiru i wełny.
Każdy z nich do boku miał przypięty misternie wykonany miecz. Mężczyźni wyglądali jak skrzydlaci gwardziści, którzy stali u bram Miasta Jasności.
Kobieta minęła ich bez pośpiechu. Przeszła powoli, mierząc dokładnie każdego z nich wzorkiem. Przyszła pieszo. Na sobie miała złotą, prześwitującą peplos, a jej biodra przewiązane były czerwonym rzemieniem.
Jej twarz była jasna i owalna, w kształcie serca. Spojrzenie miała zimne i puste, pozbawione blasku. Poruszała się lekko, choć mechanicznie, a jej zaskakująco doskonała uroda od razu przyciągała uwagę.
Jej długie, chude nogi, ręce i cała klatka piersiowa ozdobione były runami wyrysowanymi henną w kolorze rdzawego brązu.
Wyglądała jak egzotyczne piękności przybywające wraz z kupcami z odległej krainy położonej w okolicach świętej rzeki Indii, na terenie Azji nazywanej w języku Atlantydów HibiDirias, co w wolnym tłumaczeniu oznaczało Herbaciany Raj.
Nie przypominała ani wędrownej wróżbitki, kupczyni, czy magini, ani też na najemnej wojowniczki. Wyglądała raczej na zagubioną i przerażoną. Zatrzymała się tuż za bramą. Spojrzała jeszcze raz na strażników. Wzrokiem przepłynęła po długim, szerokim i wysokim na kilkanaście łokci murze, który otaczał całe miasto.
Mur zbudowany był z kryształowego szkła i wzmocniony magicznymi, rozrysowanymi w równych odległościach pieczęciami, które teraz połyskiwały groźnie. Jakby chciały ją przestrzec, aby nie igrała z nimi, bo zemszczą się na niej okrutnie.
Kobieta obróciła się na pięcie i nim ruszyła w głąb miasta, podeszła do gwardzistów. Zmarszczyła brwi i wbijając w jednego z nich sarnie spojrzenie, spytała.
— Słyszałam, że wszystkie drogi prowadzą do Heliopolis — zamilkła na chwilę i nadymała policzki. — Ile miasto ma bram?
— Wszystkie drogi prowadzą do Atlantis. — Mężczyzna uśmiechnął się dumnie. — Mamy 5 bram, tyle ile stron świata. — Nachyli się w jej stronę i obejmując ją w tali, kolejno wskazał jej kierunku, gdzie znajdowały się poszczególne bramy. — Brama Południa. — Obrócił ją lekko w kierunku tej, którą tu weszła. Ponownie ją obrócił. — Brama Północna. Tam jest Brama Zachodu, a tam — wskazał placem — Brama Wschodu.
— To cztery. A gdzie piąta? — Zamyśliła się, ponownie zmarszczyła brwi i dla pewności zaczęła po cichu wyliczać je sobie na palcach.
— Walhalla ma osobne wejście. — Wskazał punkt znajdujący się w centralnej części miasta. — To portal. — Wyprostował się i mrugnął do niej. Zrobił krok w tył i zakołysał się na piętach. Zmarszczył brwi, już miał ją zapytać, ale dziewczyna energicznie odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła w głąb miasta.
— Jak masz na imię?! — krzyknął więc, ale ona nawet się nie odwróciła. Udała, że go nie słyszy i pospiesznie wmieszała się w tłum.
— Feniks — szepnęła tylko pod nosem, a na jej twarzy pojawił się szalony i złowieszczy uśmiech.
Przemykała niczym duch między budynkami i maszerując w głąb układającego się do snu miasta, mamrotała do siebie.
Po drodze minęła kilka karczm, które teraz wypełnione były gwarem, śpiewem i śmiechem. Nie zatrzymała się też przed pobliską świątynią, aby podziękować za dobrą podróż i przywitać tutejszych opiekunów. Zamaszystym krokiem pokonała opustoszały bazar.
Przeszła obok pustych, przykrytych szarymi całunami kramów i małych sklepów z zamkniętymi starannie okiennicami. Zwolniła, dopiero gdy dotarła do głównego placu, który mieścił się w samym środku miasta.
Zrobiła kilka kroków i zatrzymała się prawie na środku. Uniosła wzrok. Przed nią, zaledwie kilka kroków dalej, stała wysoka na kilkadziesiąt stóp Stela Chwały, a tuż obok niej połyskiwał, niczym rozmyte lustro portal.
— Piąta brama — zasyczała. — W samym środku, o jak wygodnie. — Feniks zaklęła w myślach.
Uniosła wzrok i spojrzała na stelę.
Na megalicie w kształcie ostrosłupa wykutego z jadeitu widniały słowa błogosławieństwa dla miasta, mieszkańców i przybywających tu podróżników.
Kobieta przegryzła dolną wargę i uśmiechnęła się z pogardą. Splunęła siarczyście na ziemię.
— W szczęściu i w pokoju niech tu żyją. W szczęściu i w pokoju niech wracają do domu — wyszeptała powoli i wykrzywiła się z odrazą. Sięgnęła po mieszek upięty do rzemienia i rozsupłała go pospiesznie. Wygrzebała palcami magiczny pył z sakwy i rzuciła nim w stronę portalu.
— Clamed portam! — ryknęła mechanicznym, grobowym głosem. Powierzchnia portalu zadrżała, nagle zaczęła tężeć, zamarzać i rozprysła się niczym kryształowa waza. Ochronne pieczęcie zadrżały i zawyły wściekle. Feniks zadarła głowę. Zobaczyła, jak w niebo niczym race wystrzeliła ochronna tarcza. Rozprysła się ponad miastem jak parasol i rozpostarła się ponad Heliopolis niczym świecące nici pajęczyny.
Energicznie obróciła się na pięcie. Zostało jej niewiele czasu. Lada chwila, a ochronna magia zmrozi ją, otumani i zablokuje do czasu przybycia oddziału herosów. Odetchnęła. Jej czoło oblało się potem. Otarła je dłonią i ponownie obróciła się w stronę steli. Zakasała rękawy sukni, obnażając nagie łokcie i wyprostowała się jak struna. Stanęła w rozkroku. Szeroko rozstawiła nogi, lekko zgięła kolana i uniosła ręce ku niebu.
— Tentete veskina firmanum ignis — szeptała melodyjnie i jednocześnie kreśliła w powietrzu tajemnicze znaki. — Tentete veskina firmanum ignis. — Powtarzała coraz szybciej i szybciej, aż jej głos zlał się w jedno i brzmiał jak mroczna melodia.
Niesiona duchem ekstazy odrzuciła głowę do tyłu. Jej czarne jak heban włosy rozwiał wściekle wiatr, który niespodziewanie poderwał się z głębi ulicy i wzbił się po sam nieboskłon, niosąc ze sobą tumany kurzu oraz pyłu.
Jej oczy przybrały kolor ognia, a skóra stała się biała niczym biały płomień.
Niebo nagle pociemniało i zaryczało. Ziemia zadrżała, a spod stóp Feniks nieśmiało niczym węże wysuwały się kłęby dymu. Początkowo były to małe strużki, delikatne i ledwie widoczne.
Ziemia ponownie zadrżała, nieoczekiwanie dym zastygł w powietrzu i nagle poderwał się, aż pod nieboskłon przerażająco wyjąc niczym piekielne dusze.
W kilka chwil kłęby czarnego, gęstego jak smoła dymu zbiły się w jedną masę i opadły na miasto niczym atłasowa kotara. Wszystko zniknęło w odmętach wrzącej, czarnej mgły.
Dym, który wdzierał się wszędzie, w każdą wolną szczelinę, przemykał między okiennicami, wsiąkał w glebę, wdzierał się do budynków śmierdział siarką. Był gęsty jak mgła i gorący jak wyziew z wulkanu. Czarna chmura poderwała się pod niebo i ponownie opadła, gwałtownie niczym puchowa kołdra na Heliopolis, przesłaniając całe miasto.
Powietrze zagotowało się jak woda w garze. Paliło niczym roztopione żelazo. Nagle ulice wypełniły się wrzaskiem i biegającymi w panice ludźmi, którzy po kilku chwilach stawali w ogniu niczym żywe pochodnie.
Feniks stała wciąż na środku placu. Otoczona krwawą, gorejącą aurą niestrudzenie szeptała zaklęcie. Z każdą kolejną minutą, podniecona widowiskiem coraz energiczniej machała rękoma, pobudzając rozprzestrzeniający się dym do ataku.
Nagle jej oczy i ciało zapłonęło. Ogień pochłonął ją całą i Feniks odrodziła się nie jako kobieta, ale jako ognisty demon. Przeistoczyła się w ogromnego, płomiennego, pierzastego węża, wzbiła się w niebo, rozwarła szeroko paszczę i zionęła ogniem. Potężny snop ognia buchnął z jej rozwartej gardzieli, a nasączone siarką powietrze z wielkim hukiem nagle eksplodowało. Tym, którym jakimś cudem udało się przeżyć jej pierwszy atak, teraz wrzeszczeli z bólu oraz z przerażenia, biegając w panice i szukając drogi ucieczki.
Przypominali przerażone mrówki, które nieudolnie usiłowały chronić i naprawić uszkodzone mrowisko. Biegali w kółko. Potykali się o własne stopy i z przerażeniem łapali oddech, który był równie toksyczny co szalejący dookoła ogień.
Taranowali jeden drugiego. Wszyscy chcieli dobrzeć do bram, ale tylko krztusili się trującym dymem i padali na ziemię martwi, jeden po drugim.
Magiczne kryształy rozpięte po całej szerokości miasta, które miały chronić i gasić każdy pożar, pękały z hukiem, uwalniając białą mgłę, ale nawet one nie były w stanie ugasić tego ognia.
Na nic też zdały się działania magów i ich czary. Osłabieni trującym dymem i oślepieni machali bezradnie rękami, usiłując inkantować zaklęcia.
Ogień rozniecony i wzmocniony mocą Feniksa zachowywał się niczym zdziczałe zwierzę. Skomlał, wył i kąsał, pochłaniając coraz większą część miasta.
Nagle ziemia pękła. Bramy miasta zamknęły się z hukiem. Wszystkie, równocześnie jak na komendę. Nadzieja umarła wraz z zatrzaskującymi się bramami. Nie było już ratunku.
Ziemia zawyła jak ranione zwierzę. Drżała i skomlała. Budynki trzęsły się od fasad po same dachy. Były jak rozgrzane do czerwoności żelazo miękkie i gibkie. Spływały na ulice i tworzyły pochyłe, przerażające konstrukcje. Przypominały stopione świece.
Z głębokiej rozpadliny nagle buchnęły, wysokie ponad mury płomienie. Jak z samej gardzieli piekła wystrzelił ognisty snop, ujadając i wyjąc. Ogień buchał. Syczał, skwierczał i grzmiał złowrogo, pochłaniając z ogromną zawziętością miasto wraz z mieszkańcami.
Ognisty grzyb uniósł się ku niebu i z miażdżącą siłą opadł na Heliopolis. W kilka chwil pochłonął miasto.
Jeszcze raz płomienie z hukiem buchnęły w niebo, a spieniony ognistymi kołtunami ogromny grzyb opadł na miasto, dociskając je do ziemi.
Gdy zniknął, zostawił tylko zlepioną bryłę pyłu, kamienia, szkła i złota. Powietrze kipiało i wrzało gorące jak rozpalone żelazo.
Do rana Heliopolis zniknęło. Po wspaniałym mieście pełnym pałaców, monumentalnych budowli, pomników i świątyń został tylko rozgrzany, stopiony niczym bryła metalu gorejący kopiec. Ciemna mgła opadła wraz z pierwszymi promieniami słońca i ukazała przerażający obraz rozegranego nocą dramatu.
Coś poruszyło się w pyle. Z usypanego kopca popiołu wyjrzała umorusana dymem i pyłem twarz kobiety.
Feniks niezdarnie się wygramoliła i położyła się płasko na plecach. Czuła pod sobą wciąż gorącą ziemię. Przetarła twarz brudnymi dłońmi i odetchnęła. Na jej brudnej twarzy pojawił się uśmiech.
Podniosła się. Była zmęczona. Zniszczenie tak dużego miasta, jak Heliopolis i ponowne odrodzenie kosztowało ją wiele energii. Rozejrzała się. Podparła ręce o boki i splunęła demonstracyjnie.
— Kto tu jest teraz bogiem? — wysyczała z dumą w głosie.
Uniosła oczy ku niebu i ponownie wyszeptała zaklęcie, tym razem nie było to zaklęcie zniszczenia, ale przemiany. Jej ciało zmieniło się w ognistego ptaka. Feniks wzbiła się w niebo i zniknęła w blasku wiosennego pranka.
Klątwa Atlantydów
Klątwa Atlantydów - Tanatos
Klątwa Atlantydów - Ares
Klątwa Atlantydów - Malachaj
Klątwa Atlantydów - Diana
Klątwa Atlantydów - Achnaton
Klątwa Atlantydów - Odyn
Klątwa Atlantydów - Aszka
Klątwa Atlantydów - Wyrocznia
Klątwa Atlantydów - Gorgona
Klątwa Atlantydów - Królowa
Klątwa Atlantydów - Balzak
Klątwa Atlantydów - Izyda
Klątwa Atlantydów - Dżin
Klątwa Atlantydów - Zarisa
Klątwa Atlantydów - Meduza
Klątwa Atlantydów - Atria
Klątwa Atlantydów - Mot
Klątwa Atlantydów - Tezeusz
Klątwa Atlantydów - Amfitria
Klątwa Atlantydów - Kuszi
Klątwa Atlantydów - Feniks
Klątwa Atlantydów - Marek
Klątwa Atlantydów - Lilith
Klątwa Atlantydów - Kuszi
Cześć II
Wina i Kara
Klątwa Atlantydów - Feniks
Komentarze