Przejdź do głównej zawartości

Klątwa Atlantydów - Część I Herosi i Upadli

 

Klątwa Atlantydów - Część I  Herosi i Upadli

Prolog

„Byłeś odbiciem doskonałości, pełen mądrości i niezrównanie piękny.
Mieszkałeś w Edenie, ogrodzie Bożym; okrywały cię wszelkiego rodzaju szlachetne kamienie (...)
Jako wielkiego cheruba opiekunem ustanowiłem cię na świętej górze Bożej, chadzałeś pośród błyszczących kamieni.
Byłeś doskonały w postępowaniu swoim od dni twego stworzenia, aż znalazła się w tobie nieprawość.”
Ks. Ezechiela, Roz. 28, 12-15, Biblia Tysiąclecia

Dość! – ryknął nie­na­tu­ral­nym głosem Balzak i uderzył otwartą dłonią w blat stołu. Zakołysał się, zatrzepotał rzęsami i opadł ciężko na ławę. Miał już nieźle w czubie. W głowie mu hu­cza­ło, a świat rozmył się mu się przed oczami jak akwarela, tonąc w blasku ko­lo­ro­wych kryształów roz­wie­szo­nych po tawernie niczym świąteczne girlandy. Przełknął ślinę i zamaszyściej otarł brodę.
Trza wra­cać – wybełkotał mężczyzna i nieobecnym wzrokiem spojrzał w stronę sie­dzą­ce­go tuż obok, lekko zgra­bio­ne­go ma­ry­na­rza, którego włosy po­kry­wa­ła już de­li­kat­na siwizna.
Filon jednym haustem opróżnił swój kufel. Odstawił go z hukiem. Wzdrygnął się i zakasłał. Wino było cierpkie i piekielnie mocne. Wytarł krzaczaste wąsy i zamlaskał. Zajrzał do sto­ją­ce­go obok dzbana. Podniósł go i trząchnął nim lekko. Wino zachlupotało ra­do­śnie. Jego twarz rozjaśniała się w szerokim uśmiechu.  Zignorował towarzysza. Przechylił dzban i obficie nalał wino do kufli stojących przed nim. Opróżnił amforę do cna. Nim ją jednak odstawił, dla pewności trząchnął nią kilka razy. Bez dwóch zdań była pusta.
Balzak chwycił łapczywie swój kufel. Przysunął go bliżej i objął pal­ca­mi. Jęknął coś nie­zro­zu­mia­łe­go i machnął szybko ręką. Po­ki­wał po­ta­ku­ją­co głową. Podrapał się po karku i rozejrzał się po go­spo­dzie.
Głośno było jak w ulu.
Tawerna wypchana niczym młyński wór pękała w szwach. Nie bra­ko­wa­ło tu drobnych kupców, kuglarzy, magików, fi­lo­zo­fów, pomniejszych szlachciców, marynarzy, wędrownych ma­este­rów, którzy przy­by­li tu z odległych stron królestwa.
Drobnych złodziei, na­jem­ni­ków, podrzędnych artystów, wojów i rycerzy niższego szczebla. Nie zabrakło też wędrownych kapłanów, bardów oraz samotnych poszukiwaczy przygód. 
Wszyscy oni, cały ten miszmasz szyn­kow­skiej braci, upchany jeden obok dru­gie­go, przyjechali tu z jednego po­wodu. Z okazji Święta Światła.
Raz do roku, wczesną wiosną stolica pękała od nadmiaru i róż­no­rod­no­ści elementu, który zjeżdżał się z każdej, nawet najbiedniejszej dzielnicy królestwa.
Wszystko po to, aby uczestniczyć w corocznych ob­cho­dach or­ga­ni­zo­wa­nych z okazji wielkiego zwycięstwa rycerzy światłości nad mroczną armią demonów.
Ma­go­wie, fi­lo­zo­fo­wie, ma­te­ma­ty­cy, uczeni, kuglarze, ar­ty­ści, kapłani, kapłanki, maginie, najemni wojowie, mistrzowie miecza, księżne i książęta, królowie, królowe, damy, pa­no­wie, szlachcice oraz prosta ho­ło­ta. 
Ta istna mieszanka wszystkich klas społecznych od wysoko urodzonych arystokratów z domieszką królewskiej krwi po wszelkich uczonych, kupców, tragarzy, szarlatanów, poszukiwaczy przygód, zwykłych rzezimieszków, szukających ła­twe­go zarobku, co roku zjeżdżała się do miasta nie tylko po to, aby zobaczyć wspaniałą fetę przygotowywaną na ten czas, ale po to, żeby na własne oczy zobaczyć stolicę królestwa – Atlantis.
Kto widział Atlantis, widział już wszystkie cuda świata.
Do karczmy wszedł mężczyzna. Balzak wbił w niego spojrzenie. Obcy od razu rzucał się w oczy. Był wielki jak tur. Zarośnięty niczym dzik. Gębę miał po­dra­pa­ną. Kanciastą. Osmoloną od sadzy i pyłu. Poprzypominał trolla. Lazł pokracznie, rozpychając się na boki. Obijał się niczym piłka od ustawianych gęsto stołów i co chwila kogoś trącał.
Na przekleństwa od­po­wia­dał mrożącym krew spojrzeniem, a u jego boku połyskiwał piękny miecz. To właśnie ta misternie wy­ko­na­na broń przybysza przykuła uwagę Balzaka. Istny majstersztyk. Rękojeść miał zrobioną z ametystu. Ozdobiona była tak fi­ne­zyj­nie, jakby wyszła spod dłuta samego mistrza Pigmaliona, twórcy głów­ne­go ołtarza w Wielkiej Świątyni Mocy w Atke. 
Szpic miecza wy­ku­to z białego, przezroczystego kryształu, a zakończony był szkarłatnym, zakrzywiony niczym orli pazur ostrzem. Taki oręż to nie byle co. Nie każdego stać było na takie cudo. Obcy musiał być kimś ważnym.
Skąd u licha ma takie cudo? – Zachłysnął się łakomie Balzak, szeroką dłonią otarł ślinę z brody i wybałuszył oczy. – Cudo takie jakby je sam Hefajstos wykuł.
Balzak zacmokał i odprowadził wzrokiem wielkoluda.
Przybysz zatrzymał się w pół kroku tuż przed barem. Rozejrzał się, jakby kogoś szukał, niezgrabnie podrapał się po karku i zastygł na chwilę. Ra­mio­na mu opadły, poprawił miecz po­ły­sku­ją­cy u boku, nabrał powietrza i naprężył klatkę. Teraz wyglądał na olbrzyma. Opuścił groźnie głowę i zmrużył oczy.
Powoli, przemierzył izbę wzrokiem. Jego spojrzenie zatrzymało się na czymś, co ukrywało się w ciemnym kącie gospody.
Zgarbił się i powłóczystym korkiem ruszył w kierunku stojącej tam ławy. Usiadł ciężko i wyprostował demonstracyjnie nogi.
Balzak zbystrzał.
Wyciągnął szyję, a jego oczy stały się ogromne i błyszczące niczym oczy dziecka, które dopiero teraz za­uwa­ży­ło ogromny sklep ze słodyczami. Na ławie, tuż obok olbrzyma, w ciemnym kącie siedziała piękna dziewczyna. Za­chwy­co­ny, aż poderwał się na równe nogi. Wybałuszył oczy i kilka razy przetarł je ze zdziwienia.
Za­nie­mó­wił.
Była idealna. Niebiańskiej urody kobieta wy­glą­da­ła jak wcielenie samej bogini miłości - Afrodyty. Z zachwytu, aż zaschło mu w gardle. Kolana miał jak z waty, a serce ło­po­ta­ło mu niczym przerażony gołąb.
Czy to niebiańska istota? A może de­mo­ni­ca? – szeptał do siebie, nie odgrywając od niej wzroku. Bał się, że jeśli choć na chwilę się odwróci, piękna bogini zniknie. 
Bogini – cmokał z zachwytu. –  Cud stworzenia.
Piękna i bestia rozmawiali prawie nie poruszając ustami. On coś tłumaczył, ona tylko potakiwała. Wielkolud zamilkł na chwilę, potarł dłonią po brodzie i rozejrzał się czujnie. Nie­ocze­ki­wa­nie, chwycił mieszek przypięty do pasa i coś z niego wygrzebał. Tajemniczy przedmiot dyskretnie ukrył w ogromnej dłoni i podał go dziewczyninie. Ona od razu, bez patrzenia wsu­nę­ła zawiniątko do ukrytej w fałdach sukni kieszeni. Obcy wstał nagle i bez po­że­gna­nia ruszył w kierunku drzwi.
Bogini została.
Siedziała sama w ciemnym kącie. Przyglądała się swoim dłoniom i niczym mała dziewczynka machała beztrosko drobnymi stópkami. Jej suknia była prawie przezroczysta. Materiał był zwiewny, de­li­kat­ny i po­ły­sku­ją­cy jakby utkany z pajęczych nici. Jej duże, kształtne piersi nieśmiało wy­glą­da­ły spomiędzy gęstych, opa­da­ją­cych ka­ska­do­wo, czarnych jak heban włosów.
Buzię miała pyzatą, rumianą. Jędrną niczym dorodne, słodkie jabłko. Usta wydatne, a ogromne, czarne jak węgliki oczy iskrzyły radośnie.
Z ust Balzaka wydobył się cichy jęk.
Nie gap się. – Filon upomniał go i dał mu po­tęż­ne­go kuksańca w bok. – Jeszcze kto pomyśli, że szukasz guza. – Ostrzegł go i powonienie wziął obfity łyk pa­skud­ne­go wina, aż mu wykrzywiało gębę. Otarł całą dłonią usta i odetchnął.
Balzak posłał mu tylko gniewne spojrzenie.
Nie dla psa mięsiwo. – Filon syknął ostrzegawczo i mlasną głośno. – Trzeba znać swoje miejsce. Taka dama to tylko kłopoty. Znam ja się na tym – powiedział i podniósł swój kufel. – Mam szósty zmysł, a ta, aż śmierdzi kło­po­ta­mi. – Marynarz wciągnął ze świstem powietrze i pokiwał po­ta­ku­ją­co.
Balzak milczał. Zanurzył usta w winie i otarł je dłonią.
To wino smakuje jak skwaśniałe szczyny. – Balzak syknął, splunął na podłogę i powtórnie wzrokiem odszukał dziewczynę.
Siedziała, od­dy­cha­jąc spokojnie. Wzrok wbiła w podłogę. Ko­ły­sa­ła się na boki i ba­wi­ła się kosmykami włosów. Filon zadarł głowę i przez chwilę przyglądał się bogini. Musiał przyznać, że była nad wyraz urodziwa, ale było w niej też coś mrocznego. Jakby nie na­le­ża­ła do tego świata. Mroczna aura niczym gęsta mgła spo­wi­ja­ła jej postać. Dopiero teraz zauważył, że ona też mu się przygląda. 
Wtedy, nieoczekiwanie coś wściekłego i dzikiego bły­snę­ło w jej oczach, a jego ciało przeszył zimny, nieprzyjemny dreszcz. Wzdrygnął się i wyprostowywał.
Prze­ra­żo­ny spojrzał na Balzaka, chwycił go mocno za ramię i wy­beł­ko­tał:
Odpuść. To zły pomysł.
Przyjaciel go nie słuchał. Jak odu­rzo­ny klątwą zmrużył tylko oczy, podrapał się brudną ręką po gęstej, rudej czuprynie i westchnął ciężko. W jego umyśle była tylko piękna nie­wia­sta.
Przed świtem musiał być na statku. Ka­pi­ta­nem był stary wyga, który doskonale znał marynarskie słabostki i choć sam często lał w gardło wino bez umiaru, nie to­le­ro­wał dwóch rzeczy: spóźnialskich i pijaków.
Tym razem czekała ich długa wyprawa. Pły­nę­li do No­we­go Lądu. Do mi­tycz­ne­go miasta po­ło­żo­ne­go po drugiej stronie Słupów He­ra­kle­sa. Do Delf. Do miasta cudów, uzdrowicieli i magów. Do sto­li­cy wielkiej wyroczni.
Piękna. – Balzak mamrotał jak w malignie i wbił w nieznajomą, głodne spojrzenie. Przesunął wzrokiem po jej ciele. Zacisnął palce w pięść.
Nie od­pusz­czę.
Jednym haustem opróżnił kufel, odstawił go z hukiem i wstał.
Zapomnij o niej. – Filon jęczał błagalnie, chwycił go silnie za ramię, ale Balzak tylko się wyszarpał i ruszył przed siebie.
Było tłumnie i gwarnie.
Marynarz się rozejrzał. Wzrokiem przepłynął po izbie. Wśród gości nie odnalazł już wielkoluda. Musiał na dobre opuścić tawernę.
Balzak nie był tchórzem, jak było trzeba bić się z wrogiem do nieprzytomności, to się bił, ale przybysz wyglądał na takiego co, z nie­jed­ne­go pieca jadł i nie­jed­ne­mu pyszałkowi po­ra­cho­wał kości. Z ta­ki­mi jak on lepiej było nie zadzierać. Szczególnie, gdy był to ktoś, kto nosił u boku tak do­sko­na­ły miecz. Musiał po­cho­dzić co najmniej z gwardii królewskiej albo służył jakiemuś potężnemu możnowładcy.
A takim lepiej było nie podskakiwać.
Szedł po­wo­li.
Wzrokiem spa­tro­lo­wał drewnianą podłogę. Przemknął po niej pobieżnie i zatrzymał wzrok na jednym ze stołów. Pod szeroką ławą leżał, zwi­nię­ty w kłębek niczym dorodny kocur - szlachcic. Bo­ga­to odziany, w pięknych butach. Dłonie miał splecione, głowę przy­tu­lo­ną do nich. Oczy zamknięte. Chrapał, pomlaskując.
Święto Światła. – Balzak zaklął drwiąco i demonstracyjnie, z lekką odrazą napluł na podłogę.
To był jeden z po­wo­dów, dlaczego nie lubił sto­li­cy. Miasto było wręcz wypchane przyjezdnymi. Wszyscy parli do Atlantis dla przepychu, bogactwa i próżniactwa. Wszyscy ci, którym ma­rzy­ła się sława, kariera, nieprzebyte bogactwo, władza i cał­ko­wi­ta rozpusta, osiadali właśnie tu, w sto­li­cy wielkiego imperium Atlantydy. Bogata stolica była równie kapryśna, jak los, czy bo­go­wie.
Jednym da­wa­ła złote, laurowe wieńce, a innych niszczyła.
Marynarz w sto­li­cy był trzeci raz i teraz mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że szczerze nienawidził tłumów, a już najbardziej nie cierpiał tych na­wie­dzo­nych wieszczy, którzy zla­ty­wa­li się tu co roku niczym muchy do łajna, głosząc wszędzie oznaki nad­cią­ga­ją­ce­go końca świata.
Tego dziadostwa szczerze unikał jak za­ra­zy.
Powonienie wbił spojrzenie w dziewczynę. Na chwilę zapomniał o tym całym plugastwie i niesiony ekstazą, sunął wprost w jej lśniące niczym wy­po­le­ro­wa­ny marmur, śnieżnobiałe ra­mio­na. Było w niej, w jej oczach coś mrocz­ne­go i zarazem dziew­czę­ce­go. Coś bardzo po­cią­ga­ją­ce­go i hip­no­ty­zu­ją­ce­go. Nagle go olśniło.
To pewnie walkiria. Legendarna wojowniczka. Wybraniec Siły Najwyższych. – Balzak, aż zachłysnął się, a na samo słowo „walkiria” nogi zgięły się pod nim tak gwałtowanie, że mało nie upadł.
Słyszał wiele opo­wie­ści o wy­brań­cach. O ich od­wa­dze. O ich niezwykłej sile i waleczności. Musiała być piękną walkirią, bo kim innym by­ła­by tak do­sko­na­ła istota?
Zmrużył oczy.
Dziewczyna nie wy­glą­da­ła na wo­jow­ni­ka. Nie miała na sobie lśniącej, wa­ha­lij­skiej zbroi mocnej jak stal, a miękkiej w dotyku jak jedwab. Nie zauważył też żadnego miecza ani to­po­ra, maczety czy łuku. Na ciele nie miała mandali ani niczego innego, co zdradziłoby jej walkiriańskie po­cho­dze­nie.
Kim więc była? Może pradawną boginią? Opusz­czo­ną i za­po­mnia­ną. Po­ko­na­ną przez dawne armie wybrańców. W głowie hu­cza­ło mu wino i krew. Upojony miłością i sporą ilością moc­ne­go al­ko­ho­lu, dziarsko niczym dorodny kogut, ruszył ku swemu przeznaczeniu.
A jego los już utkały mojry.
Wsparł prawą rękę o filar i pochylił się w kierunku nieznajomej.
Wi­ta­aj pięk­naa bo­gi­niii – wybełkotał. Mówił przeciągając nie­na­tu­ral­nie każde słowo.
Dziewczyna zaskoczona spojrzała na niego. Widok jej zimnych i pustych oczów zmroziło mu krew w żyłach. Od razu ochłonął i wytrzeźwiał. Włosy zjeżyły mu się na głowie.
Cofnął się.
Nie­ocze­ki­wa­nie twarz bogini po­ja­śnia­ła. Jej oczy rozbłysły. Przypominały teraz odłamki czar­ne­go lustra. Za­chi­cho­ta­ła dźwięcznie, jednocześnie rozrzucając uroczo burzę, kruczoczarnych włosów. Krew znów zawrzała mu w żyłach.
Jestem Balzak – powiedział i skłonił się nonszalancko. – A ty, jak masz na imię? 
Usiadł obok. Wpa­try­wa­ła się w niego z za­cie­ka­wie­niem. Siedziała z zaciśniętymi w dzióbek ustami i milczała. Mężczyzna zdębiał. Przez jego umysł przepłynęły niczym błysk, myśli:
Drwi ze mnie?
Bawi się mną?
Nie jestem jej godzien?
Jak masz na imię? – powtórzył i szczerząc zęby starał się ukryć na­ra­sta­ją­ce w nim za­że­no­wa­nie.
Dziewczyna tylko przechyliła główkę to na prawo, to na lewo. Za­mru­ga­ła, długimi jak wachlarze rzęsami i wpatrując się w niego z za­cie­ka­wie­niem, mil­cza­ła. Przypominała mu małego szczeniaka, który z fa­scy­na­cją ogromnymi, błysz­czą­cy­mi oczami przyglądał się nowemu panu.
To nie­mo­wa!
Usłyszał za ple­ca­mi ochrypnięty głos karczmarza, który właśnie go mijał, trzymając w ręku upchaną po brzegi tacę pełną dzbanów wina. Balzak zatrzymał go w pół korku. Wyrwał mu dwa kufle, rzucił kilka złotych monet i powtórzył jakby chciał się upewnić.
Nie­mo­wa?
Karczmarz tylko szybki ruchem przytaknął. Łapczywie zgarnął monety i zniknął w morzu gości niczym w otchłani fal trójmasztowiec podczas sztormu. Balzak jeszcze przez chwilę starał się odszukać go wzrokiem, jednak otaczały ich tylko za­pi­ja­czo­ne mordy ma­ry­na­rzy, machnął więc lekceważąco ręką i powonienie usiadł obok dziewczyny. Podał jej kufel wina.
Sam pospiesznie wziął potężny łyk z dru­gie­go, żeby dodać sobie nieco otuchy, odchrząknął i wytarł resztki al­ko­ho­lu z krzaczastych wąsów.
Dziewczyna za­chi­cho­ta­ła.
Spoj­rza­ła mu głęboko w oczy i nagle bez słowa po­de­rwa­ła się z ławy. Chwyciła go mocno za rękę i biegiem rzuciła się w stronę drzwi.
Zatrzymali się na nie­wiel­kim obejściu.
Bogini niespodziewanie puściła jego dłoń i spoj­rza­ła mu głęboko w oczy. Otoczyła ich ciężka cisza. Byli sami. Noc była głęboka. Ponad ich gło­wa­mi rozpościerało się gra­na­to­we, upstrzone gwiazdami niebo. Miasto to­nę­ło w morzu ko­lo­ro­wych świateł i gorących rytmach muzyki.
Dookoła unosił się zapach spalenizny i dymu. Jeszcze chwilę temu niebo pło­nę­ło rozświetlone ogromem sztucznych ogni. Po tej fecie po­zo­sta­ła tylko utkana z dymu mgła.
Bogini po­now­nie za­chi­cho­ta­ła, zadziornie rozrzuciła włosy i ob­ję­ła jego kark ramionami. Za­mru­ga­ła czarnymi jak węgiel oczami i nie­ocze­ki­wa­nie wpiła się w jego usta przyciskając mocno swoje. Zachłannie we­pchnę­ła mu język do gardła. Jej dłoń nie­ocze­ki­wa­nie ze­śli­zgnę­ła się po jego ciele i mocno chwyciła za jego męskość.
Balzak jęknął z roz­ko­szy.
Już miał zadrzeć jej suknię, jego dłoń właśnie, nieskrępowana su­nę­ła po jej nagim udzie, gdy stało się coś dziw­ne­go. Poczuł lekkie ukłucie w język i słodko-gorzki smak, nagle rozszedł się w jego ustach.
Odskoczył prze­ra­żo­ny i zastygł.
To trwało ułamek sekundy. Czuł jak ciało mu drę­twie­je. Najpierw przeszył go paraliżujący dreszcz. Po chwili poczuł nieprzyjemne mro­wie­nie i od­cię­ło mu nerwy. Jego ciało, w ułamku sekundy zwiotczało i zesztywniało.
Pierwszy zdrętwiał mu język, później policzki i usta. Paraliż ogarnął całą jego twarz i stopniowo odciął kolejne członki. 
Ucie­kaj! Ratuj się! – Podpowiadał mu rozum.
Na to było już za późno.
Tymczasem cud dziewczyna patrzyła na niego jak na kawał so­czy­ste­go mięsa. Oblizała łakomie usta i chwyciła go silnie pod ramię. Była nadludzko silna. Przerażony Balzak stał z roz­dzia­wio­ny­mi ustami, zastygłymi w po­ca­łun­ku i gapił się na nią oniemiały. Wciąż pozostał świadomy.
Teraz przypomniał sobie zasłyszane od starych ma­ry­na­rzy jeszcze, gdy był dzieckiem opowieści o wiedźmach, wampirach i in­ny­ch demonach, które pod postacią pięknej kobiety zwabiały mężczyzn, odurzały, żeby ich później pożreć.
Nagle pełne usta pięknej nieznajomej otworzył się nie­na­tu­ral­nie szeroko, rozrywając na strzępy jej piękną twarz, a z ogromnej paszczy wy­try­snę­ły po­kła­dy jedwabnej, lepkiej nici. W kilka chwil owi­nę­ła ciało ma­ry­na­rza, tworząc z niego ogromy kokon i niczym bezwolną kukłę, za­cią­gnę­ła w kierunku pobliskiego śmieciowiska. Balzak wciąż był świadomy.
Słyszał szum uderzających fal oceanu.
Gdzieś z od­da­li dobiegł do niego gwar i śmiechy ucztu­ją­cych. Chciał krzyczeć. Wezwać pomoc, ale jego usta po­zo­sta­ły zwiotczałe i sztywne. Bezradny i sparaliżowany leżał za­wi­nię­ty w rulon niczym dywan.
Nagle usłyszał prze­ra­ża­ją­ce szczęk­nię­cia przy­po­mi­na­ją­ce szelest cykad. Coś rozerwało kokon i krwawe ślepia wy­ło­ni­ły się z ciemności.

c.d.n.

Klątwa Atlantydów 
Cześć I
Herosi i Upadli 
Klątwa Atlantydów - Prolog
Klątwa Atlantydów - Persywia
Klątwa Atlantydów - Tanatos 
Klątwa Atlantydów - Ares
Klątwa Atlantydów - Malachaj 
Klątwa Atlantydów - Diana
Klątwa Atlantydów - Achnaton
Klątwa Atlantydów -  Odyn
Klątwa Atlantydów - Aszka
Klątwa Atlantydów - Wyrocznia
Klątwa Atlantydów - Gorgona
Klątwa Atlantydów - Królowa
Klątwa Atlantydów - Balzak
Klątwa Atlantydów - Izyda
Klątwa Atlantydów - Dżin
Klątwa Atlantydów - Zarisa
Klątwa Atlantydów - Meduza
Klątwa Atlantydów -  Atria
Klątwa Atlantydów -  Mot

„Byłeś odbiciem doskonałości, pełen mądrości i niezrównanie piękny.

Mieszkałeś w Edenie, ogrodzie Bożym; okrywały cię wszelkiego rodzaju szlachetne kamienie: rubin, topaz, diament, tarszisz, onyks, beryl, szafir, karbunkuł, szmaragd, a ze złota wykonano okrętki i oprawy na tobie, przygotowane w dniu twego stworzenia.

Jako wielkiego cheruba opiekunem ustanowiłem cię na świętej górze Bożej, chadzałeś pośród błyszczących kamieni.

Byłeś doskonały w postępowaniu swoim od dni twego stworzenia, aż znalazła się w tobie nieprawość.” Ks. Ezechiela, Roz. 28, 12-15, Biblia Tysiąclecia

„Byłeś odbiciem doskonałości, pełen mądrości i niezrównanie piękny.

Mieszkałeś w Edenie, ogrodzie Bożym; okrywały cię wszelkiego rodzaju szlachetne kamienie: rubin, topaz, diament, tarszisz, onyks, beryl, szafir, karbunkuł, szmaragd, a ze złota wykonano okrętki i oprawy na tobie, przygotowane w dniu twego stworzenia.

Jako wielkiego cheruba opiekunem ustanowiłem cię na świętej górze Bożej, chadzałeś pośród błyszczących kamieni.

Byłeś doskonały w postępowaniu swoim od dni twego stworzenia, aż znalazła się w tobie nieprawość.” Ks. Ezechiela, Roz. 28, 12-15, Biblia Tysiąclecia

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Klątwa Atlantydów - Wyrocznia

"Są przepowiednie, które muszą pozostać nieopowiedziane, dopóki się nie wypełnią. Wszystko ma swój początek i koniec" Wyrocznia widzi wszystko. Wie, że aby dobrze poznać przesłanie widzenia, musi być bardzo ostrożna. Czasem drobiazg, z pozoru mało znaczący, może mieć ogromny wpływ na przyszłość królestwa, a nawet świata. Czy tym razem właściwie odczytała znaki? Sny to zawoalowane wskazówki, które zdradza nam wszechświat. Czasem są ukrytymi lękami, czasem pragnieniami, a czasem zapowiedzią przyszłości.  Pytia , dzięki swojemu darowi wieszczki, który odziedziczyła po matce, znała odpowiedzi na wiele pytań i doskonale umiała rozszyfrować każdy, nawet ten najbardziej zawiły czy dziwaczny sen. Trudność pojawiała się wtedy, gdy musiała poznać znacznie własnych wizji i snów. Tu była bardzo ostrożna w osądach. Nie zawsze obrazy, które widziała, był jasne i czytelne. Były to widzenia wielopoziomowe, a obejrzane z innej perspektywy mogły dać zupełnie odmienną odpowiedź. Źle odczytana w...

Klątwa Atlantydów - Odyn

Odyn podejrzewa, że dowódcy mrocznych zostali uwolnieni i atakują Atlantydę. Jednak musi mieć pewność, nim powiadomi króla. Czy mistrz odkrył sekret mrocznych, który tak skrzętnie chronili?  Na Moce, to chyba koniec świata, stwierdził Odyn , słuchając w skupieniu raportu Aresa na temat ostatniego, nieudanego polowania na arachnę. Nagle gładka powierzchnia Oka Ra zadrżała, a twarz młodego dowódcy rozlała się jak akwarela. Przez chwilę zniknął także głos. Nie minęła chwila, a twarz młodzieńca ponownie pojawiła się w odbiciu. — Nie mam wątpliwości mistrzu . — Odyn usłyszał niewyraźny głos Aresa. — Mógłbyś powtórzyć, coś przerwało. — Tak. W Atlantis grasuje arachna. Nie mam wątpliwości. — Jesteś pewien? — Odyn wbił w niego zaciekawione spojrzenie i nim usłyszał odpowiedź, podsumował. — Na Jasność, one wymarły jakieś 500 lat temu.  — Mistrz chwycił się za głowę.  — Gdy czekałem na demona, podszedł do mnie jakiś marynarz. Powiedział, że kilka dni temu, za nim odkryto zwłoki, ...

Klątwa Atlantydów - Wyrocznia

  Wyrocznia zna wiele sekretów. Każdy mieszkaniec starożytnego świata po radę przychodzi właśnie do niej. Co sprowadziło wielkiego mistrza Walhalli do świątyni?  — Ciekawe czego on znów może chcieć? — Kloto  zastanawiała się, obserwując wielkiego mistrza Akademii Walhalli wchodzącego w bramę świątyni. Nigdy z nim nie rozmawiała. Nie dlatego, że jej nie intrygował, czy nie wzbudzał jej ciekawości jako osoba, wręcz przeciwnie, była nim zafascynowana. Jednak, gdy tylko pojawiał się na jej drodze, coś ją paraliżowało i nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Nigdy nie widziała też jego przędzy, co jeszcze bardziej rozbudzało jej ciekawość. Tylko Pytia spędzała z nim długie godziny, sam na sam. Przeważnie siedzieli w bibliotece albo spacerowali po ogrodzie. Dużo rozmawiali, a treści tych rozmów, wyrocznia nie zdradziła, nawet siostrom. Lachesis bała się Odyna, właściwie to bała się wybrańców, obcych, kupców, władców, jednym słowem nie lubiła obcych. Jakoś nie zabiegała też o...