Achnaton to pierworodnym Lilith. Ukochane dziecko i spadkobierca mrocznego tronu. Ojciec i władca wszystkich wampirów. Mimo swojej ogromnej potęgi, którą posiada, wie, że aby pokonać Wybrańców, nie wystarczy być potężnym demonem. Do tego potrzebna jest broń, która zniszczy ich wszystkich.
Budynek Wielkiej Świątyni Mocy stał w sercu stolicy królestwa Atke. Był to najwyższy budynek w mieście, a może nawet w całym imperium Atlantydy.
Sięgał, aż pod samo niebo. Wznosił się ponad miastem, niczym ogromna stela, dźgając wysoką na kilkanaście łokci złotą iglicą nieboskłon i szarpiąc przepływające chmury.
Dach świątyni był szklaną kopułą, a w jej centrum mieścił się niewielki balkon otaczający złoty szpikulec. Kolec był nie tylko ozdobą ale pełnił też istotną funkcję dla miasta.
Była to główna rozdzielnia elektryczna, która zaopatrywała całe miasto w energię. Z jednej strony pozyskiwała energię z przecinających ziemię linii magnetycznych, z drugiej strony, działając niczym ogromny przekaźnik, rozsyłał energię do mniejszych odbiorników rozmieszczonych na dachach wszystkich tutejszych budynków.
Te mieniące się wiązki tworzyły ponad miastem kolorową, metaliczną pajęczynę, która co jakiś czas iskrzyła, wydając z siebie charakterystycznych trzask.
Achanton stał na balkonie świątyni. Spojrzał na lśniące, elektryczne nitki wiszące ponad miastem i zatrzymał wzrok na odległym, połyskującym punkcie, tuż na linii horyzontu.
Był to ledwie widoczny zarys murów królewskiego pałacu w Atlantis.
Uśmiechnął się chytrze. Oparł się brzuchem o cienką, wykutą z orichalcum barierkę i imitując wystrzał z łuku, wycelował w kierunku pałacu.
— Bum — szepnął do siebie z przekąsem.
Jego ciemne, opadające na jasne czoło ciężkimi, grubymi lokami włosy, rozwiewał wiosenny wiatr. Na nienaturalnie pięknej twarzy Achnatona pojawił się diaboliczny uśmiech.
Wychylił się i spojrzał w dół.
Atke zbudowano na płaszczyźnie pięciokąta. Mury miasta rozchodziły się na kształt pięcioramiennej gwiazdy, a uliczki i główne ulice niczym lustrzane odbicia głównego planu również układały się w kształt gwiazdy pięcioramiennej.
Miasto było istnym arcydziełem nowoczesnej, miejskiej architektury. Jego bogactwo, przepych i splendor, z jakim zostało wybudowane, nie ustępowało samej stolicy imperium — Atlantis.
Pod murami miasta, we wschodniej jego części mieściły się ziemie należące do Wielkiej Akademii Magów. Była to druga, prestiżowa akademia w królestwie.
Pierwszą stanowiła Akademia w Walhalli, gdzie szkolono doskonałych żołnierzy, których zadaniem była walka z mrocznymi siłami. Drugą była Akademia Magów. Tu trafiali najbardziej utalentowani magowie i maginie, którzy w przyszłości mieli stać się potężnym wsparciem dla królestwa jako wojownicy, lekarze czy mędrcy.
Patronat nad instytutem trzymał pałac, a głównym opiekunem była sama królowa Atke, wielka magini i zarazem wychowanka akademii Tellena, żona obecnego króla Gentera.
Achnaton przeczesał placami włosy i utkwił wzrok w ciemnej linii horyzontu. Nie przybył tu, aby podziwiać panoramę miasta ani też zachwycać się jego bogactwem.
W jego umyśle powstawał właśnie kolejny etap planu, którego celem było zniszczenie wybrańców Mocy.
Teraz musiał tylko przekonać najlepszą najemniczkę i zarazem najzręczniejszą złodziejkę, żeby dla niego wykradła pewną mapę, która, traf chciał, mieściła się w najlepiej strzeżonym skarbcu w królestwie. W Atke.
Nagle, w wąskich drzwiach, przypominających okno stanęła dziewczyna. Była wysoka i szczupła. Jej umięśnione ramiona okrywał błękitno-szary płaszcz. Na głowie miała kaptur wsunięty tak głęboko, że zakrywał jej całą twarz. Zapach słodko-gorzkiej krwi rozniósł się w powietrzu niczym doskonale skomponowane perfumy.
Achnaton jękną. Automatycznie wysunęły mu się wampirze kły.
— Nadal pachniesz jak oni. — Odwrócił się do dziewczyny i ze świtem wciągnął powietrze.
Jego piękna, idealna twarz zniknęła ukazując prawdziwą postać Achnatona, odrażającej bestii.
— I nadal umiem wydobyć twoją prawdziwą naturę.
Dziewczyna roześmiała się szeroko i zrobiła dwa korki w jego stronę. Zatrzymała się nagle, zamaszyście odsłoniła płaszcz i demonstracyjnie wskazała na lśniącą rękojeść swojego miecza.
— Tym też nadal świetnie umiem się posługiwać — powiedziała ostrzegawczo.
— Moja słodka Aszko, po co te nerwy?. — Achnaton cofnął się i uniósł ręce na znak poddania. — Mam interes. Myślę, że moja oferta może cię zainteresować.
Dziewczyna zmrużyła wrogo oczy i cofnęła dłoń. Płaszcz opadł swobodnie i ponownie zakrył broń. Wyprostowała się.
Słyszał jak szybko bije jej serce. Krew w jej żyłach, wypełniona mocą buzowała niczym wywar w kotle. Chciała wyglądać na zrelaksowaną, ale pod tą grubą warstwą wełnianego płaszcza i zbroi czaiła się prawdziwa bestia, machina do zabijania. Wybraniec. Była gotowa na atak. Wiedział to. Wycofał się i odetchnął głęboko. Nie ufała mu.
— Mów czego chcesz pierworodny Lilith? — wysyczała z pogardą Aszka.
— Mamy wspólnego wroga.
Wbiła w niego zaskoczone spojrzenie. Widział, że ją zaintrygował. Przekręciła z zainteresowaniem głowę. Jej serce zwolniło. Oddech wypełnił po brzegi płuca i powoli opuścił jej ciało. Achnaton był zachwycony. Nigdy nie widział wybrańca, nigdy nie stał tak blisko, żadnego z nich.
Po części dlatego, że unikał ich jak ognia. Doskonale wiedział, jak skończyłoby się takie spotkanie. Zabiliby go.
Aszka, ani przez chwilę nie spuszczała go z oczów, bacznie go obserwowała i wciąż zachowując bezpieczny dystans, minęła go szerokim łukiem. Wyglądała jak polująca lwica, która ukryta w wysokich trawach sawanny zakrada się do ofiary. Podeszła do barierki. Wzrokiem, przelotnie spojrzała na panoramę budzącego się miasta. Pozostała czujna, a jej ciało było skupione i napięte. Gotowe odeprzeć, każdy atak.
— Więc, co to za wspólny wróg?
— Wybrańcy.
Oczy dziewczyny stały się ogromne, zamrugała, a jej ciało zaczęło drżeć jak u chorego na febrę, po chwili ryknęła śmiechem na całe gardło. Kiwała głową, spoglądała na niego ukradkiem i płakała ze śmiechu.
Nagle zamilkła, starając się zachować powagę spojrzała na Achnatona.
— Zbyt długo leżałeś w ciemnościach i rozum ci odjęło. — Puknęła się palcem w czoło i pochyliła się w jego kierunku. — Nikt nie pokona wybrańców! To wybrańcy Mocy — wysyczała.
— Może nikt nie próbował?
Czuł jak jej kpiące spojrzenie, wbija się w jego postać. Nim zdążyła mu odpowiedzieć kolejną, ciętą ripostą Achnaton ją ubiegł.
— Sam nie, ale wiem, czym można ich zniszczyć. — Wyprężył dumnie pierś, a jego oczy błysnęły radośnie. — Zainteresowana?
— Nie powiem, zaintrygowałeś mnie. — Zawiesiła na chwilę głos i zrobiła kilka kroków w jego stronę. Spojrzała na płonące czerwienią wschodzącego słońca niebo. — Jesteś pierworodnym Lilith. Pradawnym, pierwszym demonem — mówiła cicho. — Ojcem wampirów. Istniejesz od czasów pierwszych ludzi. Nawet istniałeś przed pierwszymi wybrańcami i nadal wierzysz, że ty i twoja matka, jesteście w stanie ich pokonać? Herosów, ukochanych Mocy? — Spojrzała na niego wyniośle. — W takim razie jesteś idiotą. — Odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku wejścia.
— Księga Adama!
Aszka zatrzymała się w pół kroku. Achnaton powtórzył.
— Księga Adama - czy jak wy ją nazywacie Sacra vera Scriptura - jest w stanie ich unicestwić. Wszystkich.
Zastygła. Przez chwilę milczała. Widział, jak walczy ze swoimi myślami. Nagle odwróciła się w jego stronę. Wbiła w niego groźne spojrzenie. Był to wzrok dawnego wojownika. Dawnego wybrańca. Znów moc zahuczała w jej żyłach. Po chwili dawna moc ustąpiła, robiąc miejsce rozgoryczeniu i irytacji. Twarz Aszki ponownie wykrzywił ironiczny uśmiech. Machnęła lekceważąco ręką.
— Czcze przechwałki. Po pierwsze zaginęła wieki temu. Podobno strażnik ją zniszczył. Po drugie, jakby nawet wciąż istniała, to potrzebujesz strażnika, żeby ją odczytał. A on nie istnieje. Ostatniego zabito wieki temu.
— Grigori wie, gdzie jej szukać.
— Nawet im nie zdradzono, gdzie jest ukryta Księga. Jak już mówiłam, strażnik ją zniszczył, bo była zbyt potężna.
Przesunęła dłonią po swoim policzku i westchnęła.
Nagle powietrze rozpękło, niczym bańka mydlana, a z powstałej bruzdy jaśniejącego światła wyłonił się skrzydlaty. Był ogromny. Twarz anioła ściągnięta w grymasie skupienia przypominała marmurową rzeźbę. Wzrok miał wyniosły i zimny. Przeszywający na wskroś. Rzucił w stronę dziewczyny groźne, władcze spojrzenie.
— Malachaj? — wyszeptała zaszokowanym głosem Aszka.
— Witaj Aszko, dawno się nie widzieliśmy.
Skrzydlaty miał surowy i mocny głos, który przypominał dźwięk jerychońskiej trąby albo huk grzmotu.
— Nie wiedziałam, że … — Aszka cofnęła się dwa korki i zastygła.
— Moce nam obojgu zalazły za skórę. — Przerwał jej w pół słowa. — Czas wyrównać rachunki.
Dwoje błękitnych, błyszczących kryształowym światłem oczów grigori wbiło się w postać walkirii niczym mroczne harpuny, przeszywając ją na wskroś.
Moc w ciele Aszki zadrżała jak metal czujący nadciągającą bitwę. Skrzydlaty wyprostował się dumnie i naprężył ogromne ciało.
— Ozyrys wie, gdzie szukać Księgi — Malachaj wyjaśnił pospiesznie i poprawił miecz połyskujący u jego boku.
— Dżin?
Obserwator przytaknął.
— Malachaju myślisz, że ten pazerny pomiot, powie ci ot, tak, za darmo?
— Nie ma nic za darmo. Chyba oboje doskonale o tym wiem. — Skrzydlaty spojrzał na nią i przechylił łagodnie głowę. — Zrobi to, za to samo co ty. Za wolność.
Aszka spojrzała na niebo, które jaśniało skąpane w blasku porannego słońca. Nowy dzień rozkwitł już na dobre. Odetchnęła ciężko i automatycznie opuściła ramiona. Zrobiła dwa kroki w stronę skrzydlatego.
— Wchodzę w to ... — zaczęła ściszonym głosem i dodała — pod jednym warunkiem.
Malachaj zmierzył ją chłodnym spojrzeniem. Zmarszczył brwi i spojrzał zaskoczony na Achnatona, który do tej chwili stał z boku.
Wampir kołysał się na piętach i milczał. Patrzył na nich takim spojrzeniem, jakby oglądał zaskakujące przedstawienie. Historię dwóch upadłych herosów, którzy próbują zawrzeć pakt przeciw dawnym panom, ale nie do końca, wierzą ani w powodzenie swojej misji, ani w to, że już nie mają powrotu do dawnego życia.
— Jaki to warunek? — dopytał Achnaton.
— Chcę, żebyście uwolnili mnie i moje siostry spod brzemienia klątwy.
— Gdy pokonamy wybrańców, wszyscy będziemy wolni. — Achnaton roześmiał się szeroko.
— Co mam zrobić?
— Musisz wykraść mapę do przeklętego miasta — widząc zaskoczoną minę Aszki, Achnaton szybko wyjaśnił — to tam zamknięto dżina.
— Kaszka z mleczkiem.
Aszka uśmiechnęła się szeroko.
c.d.n.
Klątwa Atlantydów
Cześć I
Herosi i Upadli
Klątwa Atlantydów - Prolog
Klątwa Atlantydów - Persywia
Klątwa Atlantydów - Tanatos
Klątwa Atlantydów - Ares
Klątwa Atlantydów - Malachaj
Klątwa Atlantydów - Diana
Klątwa Atlantydów - Achanton
Klątwa Atlantydów - Odyn
Klątwa Atlantydów - Aszka
Klątwa Atlantydów - Wyrocznia
Klątwa Atlantydów - Gorgona
Klątwa Atlantydów - Królowa
Klątwa Atlantydów - Balzak
Klątwa Atlantydów - Izyda
Klątwa Atlantydów - Dżin
Klątwa Atlantydów - Zarisa
Klątwa Atlantydów - Meduza
Klątwa Atlantydów - Atria
Klątwa Atlantydów - Mot
Komentarze