Persywia, pani Jasnego Dworu, królowa Eldirias
"Siedziała w celi, z dala od swoich.
Osamotniona.
Ograbiona z boskości.
Odarta z godności i pozbawiona nadziei.
Naga.
Jedynym okryciem, jakie miała na sobie były jej długie, gęste, złote włosy.
Nie mogła się nawet poruszyć. Przy każdym jej ruchu żelazne kajdany zaciskały się mocniej i paliły jej ciało niczym żywy ogień."
Kto ośmielił się podnieść rękę na panią Eldirias?
Jaki miał ku temu powód?
Zegar tykał.
Rytmicznie i stabilnie niczym bijące serce.
Nie wiedziała, jak długo tu była?.
Czas dla niej stanął w miejscu, a może poruszał się jednak tak bardzo mozolnie, że nie odróżniała już upływających kolejno po sobie minut, godzin ani dni. Tygodnie i miesiące zatarły się gdzieś w jej pamięci, zlewając się w jedną, czarną breję.
Czas ciągnął się jak klej. Kolejne minuty stały się nieznośnie długie i lepkie jak pajęcza nić. W długowiecznym istnieniu to naprawdę było jak chwila, która trwała krócej niż zachłyśniecie się oddechem. A jednak nawet ona ta, która jest nieśmiertelna czuła, że podczas czekania czas wydłuża się jak guma, a tykanie zegara było teraz dla niej wytworną torturą.
Tik-tak, tik-tak.
Rozchodziło się głuchym echem po lochach. Od tego dźwięku bolała ją już głowa. Przewróciła oczami i zasyczała z bólu. Rozejrzała się rozgorączkowanym, na półprzytomnym wzrokiem.
Siedziała na małym, żelaznym stołeczku obitym cienką skórą z lichego cielęcia.
Czuła jak żelazne pręty wbijają się w jej krągłe uda i pośladki, odciskając na nich bolesne ślady w kolorze ognistego fioletu.
Siedziała w zimnej, mokrej celi. Dookoła roznosił się smród spleśniałych grzybów i wilgotnej ziemi. Stopy i dłonie miała zakute w ciężkie, żelazne kajdany. Żelazo paliło jej delikatną skórę jak ogień. Twarz miała opuchniętą. Fioletową.
Czuła jak płonie od otrzymanych razów i z gorączki zaognionych ran. Lewa powieka opadła ciężką bulwą, przesłaniając jej czarne, pozbawione blasku oko. Druga wisiała na kawałku skóry, powiewając niczym flaga wciągnięta na maszt.
Z każdym oddechem czuła ból połamanych żeber. Jej niegdyś smukłe, białe jak grecki marmur dłonie teraz przypominały bezkształtną masę w kolorze purpury i krwi.
Stopy też jej zmiażdżyli. Najgorszą jednak torturą okazał się jej dar.
Nieśmiertelność.
Nie mogła umrzeć, a kaci mogli ją tak torturować przez całą wieczność. Po rozgrzanych, opuchniętych policzkach przesunęły się dwie, ciche łzy. Odetchnęła delikatnie i splunęła krwią.
Wyprostowała się.
Jestem królową, a królowa nigdy nie płacze. Szepnęła do siebie.
Zacisnęła zęby. Musiała być silna dla swojego ludu, dla siebie i swoich następców. Mimo tych wszystkich niedogodności najgorsze było czekanie. Czekanie na co? Na kolejne tortury? Na koniec świata?. Jej niegdyś jasna jak płatki lotosu skóra teraz spękana niczym wiosenny lód pokryta była pajęczyną sińców i krwiaków.
Słabe światło kryształów, które wdzierało się do lochu przez wąskie szczeliny w drewnianych drzwiach, dodawało jej otuchy. Otoczyła ją cisza.
Cisza przerywana co jakiś czas kapaniem wody i dręczącym jej umysł tykaniem zegara. Siedziała w celi, z dala od swoich. Osamotniona. Ograbiona z boskości. Odarta z godności i pozbawiona nadziei. Naga. Jedynym okryciem, jakie miała na sobie były jej długie, gęste, złote włosy.
Nie mogła się nawet poruszyć. Przy każdym jej ruchu żelazne kajdany zaciskały się mocniej i paliły jej ciało niczym żywy ogień.
Westchnęła.
Nagle drzwi otworzyły się energicznie. Do środka wdarło się ostre i zimne światło. Persywia zmrużyła powieki. Gdy jej oczy przywykły do jasności, rozchyliła je lekko.
W progu stała wysoka i szczupła kobieta. Prężna i dumna. Wyprostowana niczym strzała. Jak pradawna, mroczna bogini odziana w wykuty ze złota napierśnik oraz jedwabną, bogato haftowaną suknię przemaszerowała dumnie przez lochy.
Zatrzymała się w pół kroku. Zakołysała się lekko i wbiła bezczelne spojrzenie w Persywię. Jej twarz wykrzywił grymas przypominający uśmiech. Ruszyła powoli.
— Proszę, proszę — zagwizdała zachwycona — sama pani Jasnego Dworu.
Dźwięczny, melodyjny głos przypominający śpiew anielskich chórów rozszedł się po lochach.
Persywia zmrużyła oczy. Chciała jej się lepiej przyjrzeć, ale światło wciąż było dla niej zbyt ostre.
— Kim jesteś? — spytała ochrypłym głosem i zwilżyła językiem pokryte strupami, spalone gorączką usta.
— Więc jednak mnie nie pamiętasz.
Kobieta spojrzała na nią wnikliwie i powiedziała rozczarowanym głosem. Podeszła bliżej. Pochyliła się w jej stronę na tyle blisko, żeby królowa mogła się jej lepiej przyjrzeć.
Uniosła, wskazującym placem podbródek królowej i zajrzała jej w oczy. Lewe oko nieznajomej było czarne, błyszczące jak onyks, drugie zaś białe jak śnieg. Martwe. Włosy miała w kolorze ognia. Twarz nieskazitelną, cerę bladą jak pergamin. Nieznajoma była idealnie piękna jak wszystkie pierwsze istoty.
Przypominała Persywi dawną boginię wojny - Mars. Pani Eldirias przełknęła ciężką gulę i się zawahała. Chciała wyszeptać jej imię, ale bogini ubiegła ją.
— Masz dość? Chcesz odpocząć? Zaleczyć rany? Daj mi to, co chcę wiedzieć, a twoje tortury się skończą.
Persywia dopiero teraz zauważała, że kobieta w dłoni trzyma pięknie rzeźbiony nóż. Jego ostrze było czarne jak wody Styksu. Na rękojeści wyrzeźbiona była główka z twarzą dawnego boga z szeroko otwartymi oczami i groźnie szczerzącego ostre kły.
— Jesteś potomkiem pierwszych demonów i aniołów, dlatego tak trudno cię złamać — zamruczała jej do ucha kobieta, a w jej oczach pojawił się niebezpieczny błysk.
— Nie masz nade mną władzy, marna istoto.
Persywia uśmiechnęła się z odrazą i wyprostowała się dumnie.
Ukradkiem spojrzała na nóż. Była pewna, że gdzieś go już widziała. Obolała i wycieńczona nie potrafiła zebrać myśli. Po jej umyśle kołatał się obraz sztyletu niczym zapomniana nazwa, która z jakiegoś powodu wpadła w meandry pamięci i nie pozwalała sobie przypomnieć.
Zawoalowana kotarą niepamięci, stała się dręczącą jej umysł myślą, podobną do natrętnej muchy, która nie pozwala spać.
Może na jakimś obrazie albo rzeźbie?, pomyślała.
Teraz całą swoją uwagę skupiła na analizowaniu wspomnień całkowicie zapominając o celi, złowrogiej bogini i bólu. Kobieta odskoczyła od Persywi, ponownie przykuwając jej uwagę i roześmiała się wrogo. Zimny dreszcz przeszył ciało królowej.
— Wiesz, co to jest? — Machnęła jej przed oczami ostrzem. — Szukałam go specjalnie na tę okazję. Dla wyjątkowych gości zawsze staram się znaleźć idealny prezent. — zasyczała niczym żmija i podsunęła ostrze pod nos królowej.
— Sztylet? — odpowiedziała kpiąco Persywia i wzorkiem przesunęła po czarnym, jak wody Styksu ostrzu.
Rudowłosa zastygła. Wbiła w nią zimne, pełne żądzy i mordu spojrzenie. Persywia milczała.
Przełknęła z trudem ślinę i nie odrywała wzroku od ostrza. Bogini nieoczekiwanie, ponownie doskoczyła do niej. Sztylet niebezpiecznie zbliżył się do twarzy Persywi. Kobieta zamachnęła się i znienacka zaatakowała. Brutalnie, z błyszczącymi z podniecenia oczami, jednym cięciem rozpłatała policzek królowej. Persywia zawyła. Czuła jak płonie jej twarz.
— To sztylet Adżanti — syczała wściekle mroczna wojowniczka. — Zabija bardzo powoli. Jego magia jest tak potężna, że jest w stanie uśmiercić nawet kogoś takiego jak ty. Nie zabije cię od razu. Minął lata, nim rozpadniesz się w niebyt. Jego mroczna magia wniknie do twojego ciała i będzie niszczyła cię powoli, komórka po komórce. Kawałek po kawałku. To bardzo długi i bolesny proces — powiedziała z dumą w głosie i odsunęła ostrze.
Popatrzyła na królową z wyższością i tryumfem. Persywia oddychała szybko. Na nieskazitelnej, jasnej skórze pani Eldirias błysnęła czarna szrama. Krew sączyła się powoli, a ciemne rysy jadu, rozchodziły się po policzku królowej, niczym bruzdy po tafli pękającego lodu.
Przerażona Persywia zamarła. Miała wrażenie, że lada chwila rozpadnie się jej twarz. Czuła jak płonie, gdzieś wewnątrz ciała, jak atomy się rozpadają, a jej moc słabnie.
— Nawet gdybyś miała mnie tym pociąć w drobne kawałki, nic ci nie powiem! — wyszeptała, popadając malignę.
— Powiesz. — Roześmiała się złowrogo i ponownie zbliżyła niebezpiecznie ostrze do twarzy królowej. — Oni niczego dla ciebie nie zrobili, po co więc ich chronisz.?
Martwe oko niczym harpun wbiło się w twarz Pani Eldirias. Było zimne i przerażająco puste.
Nagle sztylet przesunął się po nagim udzie Persywi. Demonica z wyraźną radością wpatrywała się w przerażone spojrzenie królowej. Nieoczekiwanie zrobiła zamach i wbiła ostrze w jej udo, aż po samą rękojeść. Z gardła królowej wydobył się przerażający wrzask. Ściany lochu zadrżały. Światło zamigotało, a oczy Persywi rozwarły się szeroko.
Oddychała szybko, łapczywie łapiąc powietrze.
— Jak zabić wybrańców? — wycedziła przez zęby, wkręcając głębiej ostrze i jednocześnie wbijając zimne spojrzenie w jasną, wykrzywioną bólem twarz królowej.
— Trzeba złamać ich sacrum — wyszeptała Persywia.
— Wszystkich. Za jednym zamachem.
— Potrzebujesz księgi.
— Jakiej księgi? — Kobieta zaciekawiła się i pospiesznie wyciągnęła ostrze.
— Sacra vera Scriptura — królowa wydusiła z siebie i zemdlała.
c.d.n.
Klątwa Atlantydów
Cześć I
Herosi i Upadli
Klątwa Atlantydów - Prolog
Klątwa Atlantydów - Persywia
Klątwa Atlantydów - Tanatos
Klątwa Atlantydów - Ares
Klątwa Atlantydów - Malachaj
Klątwa Atlantydów - Diana
Klątwa Atlantydów - Achnaton
Klątwa Atlantydów - Odyn
Klątwa Atlantydów - Aszka
Klątwa Atlantydów - Wyrocznia
Klątwa Atlantydów - Gorgona
Klątwa Atlantydów - Królowa
Klątwa Atlantydów - Balzak
Klątwa Atlantydów - Izyda
Klątwa Atlantydów - Dżin
Klątwa Atlantydów - Zarisa
Klątwa Atlantydów - Meduza
Klątwa Atlantydów - Atria
Klątwa Atlantydów - Mot
Komentarze