Nic tak nie boli jak utrata dziecka. Strach jest jeszcze większy, gdy wiesz, że twojemu dziecku grozi niebezpieczeństwo. Królowa Atlantydy ma wizję. Przerażona zdradza mężowi swoje obawy. Cóż to za sekret skrywa królewska para, o czym nie wie nawet Odyn?
Omdlenie było krótkie.
Przemknęło przez umysł królowej niczym czarna, burzowa chmura. Czas, niespodziewanie stanął w miejscu. Powietrze zastygło. Zgęstniało. Stało się ciężkie i gorące niczym rozżarzony węgiel.
Serce Klejko biło szybko i trwożnie. Nie wiedziała, dlaczego nagle świat wydał się jej pusty, bezwartościowy i pozbawiony znaczenia. Wszystkie te ważne do tej pory sprawy, rytuały, ceremoniały i osobistości straciły sens.
Wbiła, pozbawione świadomości spojrzenie w taflę spokojnego jeziora. Na samym środku, w miejscu, gdzie promienie słońca odbijały się od powierzchni wody, wyłoniła się jaśniejąca niczym anioł-postać. Była to piękna, wręcz doskonała kobieta.
Kroczyła dumnie, ubrana w zbroję, a jej stopy zdawały się nie dotykać powierzchni jeziora. Jej wzrok był gniewny. Ruchy pewne i mechaniczne.
— Doskonała — wyszeptała królowa i wtedy dostrzegła zaskakujące podobieństwo między nimi. Zmrużyła oczy. Chciała się jej lepiej przyjrzeć ale w tym samym momencie fala wybudzonego ze snu czasu prawie zmiotła ją z powierzchni ziemi, przywracając z ogromną siłą oddech w jej płucach.
Królowa chciwie chwyciła powietrze. Zachłysnęła się i zaczęła kasłać. Oczy podeszły jej krwią. Czuła się jak ryba wyciągnięta z wody.
Uderzyła pięścią w pierś i zerwała się na równe nogi. Widzenie zniknęło. Spojrzała w kierunku jeziora. Było spokojne i ciche. Ptaki właśnie kończyły swoją poranną pieśń, a wiosenny wiatr kołysał czubkami kwitnących drzew.
Czas nagle ruszył, a do uszu królowej dopłynął, z ogromną siłą gwar panujący tuż nad jej głową. Jej dwór nagle oszalał. Dworacy biegali jak w ukropie, lamentując i przepychając jeden drugiego, aby znaleźć się jak najbliżej swojej pani.
— Pani, co ci jest?
Przerażone dwórki zaglądały jej w twarz wielkimi jak spodki, czerwonymi od łez oczami.
— Wina! Dajcie wina! — wrzeszczała jedna z dam dworu, machając niezdarnie rękami w stronę kłębiących się z tyłu sług.
— Wachluj szybciej!
Pospieszała inna, szarpiąc stojącego obok niej młodego chłopca, który ze wszystkich sił potrząsał rytmicznie ogromnym wachlarzem ze strusich piór.
— Bliżej! — Szarpała go nerwowo. — Nie na mnie! Nad panią!
— Lećcie po maestera!
Ochmistrz rzucał rozkazy niczym utalentowany mag zaklęcia. Szarpał każdego, kto stanął mu na drodze, zaglądał głęboko w oczy i marszczył groźnie brwi.
— Maestera! Dawać tu maestra! — krzyczał.
Biegał w kółko, machał nerwowo rękami. Gdy tylko służba przyniosła mu wino, podbiegł do królowej, chwycił ją mocno pod ramię i podał jej kielich.
— Pani, czy już lepiej? — szepnął z troską w głosie.
Klejko wzięła posłusznie sowity łyk trunku. Było słodkie i zimne. Rześkie. Jej policzki ponownie odzyskały zdrowy, rumiany kolor. Oczy się roziskrzyły. Odetchnęła. Nagle twarz królowej spoważniała.
Brwi ściągnęły się w gniewnym grymasie. Wyprostowała się. Rozpędziła rękami dwórki. Zachwiała się. Ochmistrz już ruszył, aby ją chwycić, ale odepchnęła go energicznie. Nikomu nie pozwoliła się już zbliżyć.
Chwyciła dziarsko za róg swojej peplos i ruszyła przed siebie. Teraz maszerując pospiesznie i krzycząc na wszystkich, którzy zabiegali jej drogę, parła do przodu niczym rozjuszony tur.
— Z drogi! Z drogi mówię! — wykrzykiwała gniewnie, ukradkiem ocierając łzy.
Za nią, w tej dzikiej gonitwie biegła przerażona służba. Ochmistrz, maester, który bez skutecznie usiłował wcisnąć jej wzmacniające lekarstwo. Lamentujące dwórki, zaproszeni artyści: poeci, pisarze, malarze, muzycy, chór westalek, astrologowie i filozofowie, a za nimi pędzili lokaje, służące, wachlarzowi, podczaszowie, strażnicy, psiarze, jednym słowem cały dwór pani świata.
Zdyszani, przerażeni i spoceni. Ocierając pospiesznie pot z czoła biegli i ze łzami w oczach błagali, aby zwolniła. Zatrzymała się. Odpoczęła.
Królowa nie słuchała. Królowa nikogo nie słucha, bo to wszyscy mają słuchać jej. Rzucała w nich, od czasu do czasu zimne, nerwowe spojrzenie i maszerowała, a czasem nawet biegła przez krużganki.
Ta groteskowa gonitwa zatrzymała się dopiero, tuż przed bramą pałacu. Królowa zwolniła. Złapała oddech. Rozejrzała się czujnie. Wyglądała jak polująca pantera.
Nagle, z głębi długiego korytarza wyłoniło się dwóch generałów. Od razu ich rozpoznała. Byli to doradcy i główni generałowie królestwa. Podbiegła do nich i prawie chwytając za kołnierz jednego z nich, krzyknęła władczym głosem.
— Gdzie król?!
Mężczyźni zastygli. Minęła chwila, nim do ich umysłów dopłynął fakt, kim jest kobieta, która stoi im na drodze. Klejko wbiła w nich gniewne spojrzenie. Dowódcy pobladli.
Bez słowa, równocześnie skłonili się w pas. Byli tak zaskoczeni obecnością królowej i całkowicie ogłupiali widokiem całego tego pędzącego w ich stronę tabunu ludzi, że odjęło im mowę.
— W sali narad, pani — wydusił z siebie jeden z generałów.
— Do sali narad! — rozkazała niczym generał podczas bitwy.
Wskazała ręką kierunek ich marszu i nim ktokolwiek zdążył zapanować nad tym wariactwem już biegli przez pałacowe krużganki wprost do króla.
Pierwsza maszerowała królowa. Za nią generałowie. Maester, który daremnie próbował ją zatrzymać i podać jej uspokajający napar. Tuż obok niego ochmistrz, usiłujący ustawić wszystkich według hierarchii i zapanować nad tym rozwydrzonym tłumem. Dalej pędziły zdyszane, lamentujące dwórki, pisarze, poeci, malarze, filozofowie, astrologowie, muzycy, chór westalek, lokaje, służące, wachlarzowi, podczaszowie, strażnicy, psiarze i pozostała część świty.
Minęli krużganek i niczym armia przetoczyli się przez ogród Afrodyty. Przemaszerowali przez bibliotekę, bawialnię, salonik czytelniczy, małą zbrojownię i w końcu wkroczyli do pawilonu, gdzie mieściła się sala narad.
Klejko stanęła. Zatrzymała się tuż przed potężnymi, szklanymi drzwiami. Nim zdążyła chwycić za klamkę, tuż przed nią, nieoczekiwanie stanął jeden z generałów. Zasłonił własną piersią drzwi, odcinając jej przejście. Wbił w nią błagalne spojrzenie.
— Pani trwa narada — wyszeptał spokojnym głosem z nadzieją, że królowa się ocknie z tego amoku i zatrzyma.
Próżne były jego nadzieje. Klejko miała w głowie swoją wizję i nic, ani nikt nie mógł jej teraz zatrzymać. Posłała mu gniewne spojrzenie. Jej wzrok zmroziłby gorące piaski pustyni.
— Jak śmiesz — syknęła wściekle i odepchnęła go gwałtownie. — Z drogi.
Generał natychmiast się wycofał. Odsunął się i dygnął. Klejko pchnęła drzwi z całą mocą, na odchodne posłała generałowi wrogie spojrzenie i wtargnęła do sali.
Przypominała teraz tajfun, który z ogromną siłą, wyjąc i skomląc, pędzi na oślep, niszcząc wszystko, co stanie mu na drodze.
Zaskoczone twarze generałów, królów i zebranych tam książąt wgapiały się w nią z otwartymi ustami. Ona szła, szła przez ogromną salę z czołem uniesionym do góry i z gniewnym spojrzeniem. Nagle pośród tego całego zamieszania niczym słońce wyłaniające się po nawałnicy, tuż przed jej oczami wrosła postać samego króla.
Twarz królowej złagodniała. Oczy jej się zaszkliły. Cała ta wściekłość i siła, z którą tu wparowała, nagle uszły z niej jak powietrze z przekutego balonu. Zatrzymała się w pół kroku.
— Witaj panie — powiedziała łagodnym, cichym głosem i skłoniła się z gracją.
Słońce wpadło przez tęczowe okna, oświetlając snopem jej drobną, ale silną postać. Powietrze zastygło. Zapadła cisza.
Wzrok królowej wbił się w posadzkę. Gdy tak stała na środku sali, pośród zaskoczonych generałów, książąt i królów z sąsiednich państw, z tabunem przerażonych dworaków za plecami, nagle — ochłonęła. Mimo że w głębi duszy było jej wstyd to stała niczym rzeźba — niewzruszona.
— Moja królowo, cóż tak ważnego się stało, że postanowiłaś towarzyszyć nam w naradzie? — spytał miękkim, donośnym głosem król.
Jego duże, zielone jak młoda trawa oczy błyszczały radośnie. Zrobił kilka kroków w kierunku małżonki i dopiero teraz zauważył, że w drzwiach kłębił się niezły tłumek. Kilkadziesiąt przerażonych, zdyszanych i całkowicie zaskoczonych gapiów przyglądało mu się nieśmiało.
— To bardzo pilne mój królu. — Klejko staranie przeczesała włosy. — Wybacz moje wtargnięcie, ale to sprawa niecierpiąca zwłoki. — Wyjaśniła, starając się zachować jeszcze tę odrobinę godności, która jej została.
Król usiłował być poważnym i dostojnym, czego wymagał od niego jego autorytet oraz dworska etykieta. Oczy całego dworu oraz obcych władców zwrócone były teraz na nich. Choć w głębi duszy rechotał na całe gardło, to z kamienną twarzą wpatrywał się w małżonkę.
Uniósł dumne spojrzenie, zacisnął powieki i zamrugał kilka razy. Odetchnął, z ledwością utrzymując szalejące w nim pokłady rozbawienia. Starał się nie patrzeć na wyglądające niczym młode sówki twarze dostojników dworu królowej.
Odwrócił się w stronę siedzących przy okrągłym stole generałów, króli i książąt. Zmierzył ich wzrokiem i zmarszczył brwi.
— Panowie — zaczął donośnym głosem — proszę wybaczyć naszej królowej, ale jak sami słyszeliście to sprawa niecierpiąca zwłoki. Proszę, zostawcie nas na chwilę samych.
— Oczywiście, jaśnie panie.
Oświadczyli i równocześnie wstali. Możni nim opuścili salę narad skłonili się nisko najpierw przed królem, później przed królową i pospiesznie, z nietęgimi minami wyszli.
Gdy tylko drzwi się zamknęły za ostatnim z nich, król i królowa zostali w końcu sami. Klejko odetchnęła głęboko, a Augustus ryknął śmiechem na całe gardło.
— Na litość niebiańską — płakał ze śmiechu — pani moja słodka, co cię tak pogoniło? — Usiłował się uspokoić. — Biedny ci twoi dworacy, zadyszki dostali ścigając własną królową.
Ukradkiem otarł łzę. Nie mógł przestać się śmiać.
— Nie drwij. — Upomniała go sztywno. Spojrzała na niego i pękła. Łzy płynęły jej po policzkach jak szalone. — Miałam wizję — mówiła łamanym głosem. — Chodzi o naszą Dianę.
— Duszko moja — głos mu złagodniał, a twarz spoważniała — pisała, że wszystko u niej dobrze.
Augustus podszedł do niej, chwycił ją za rękę, przysunął gwałtownie do siebie i mocno objął. Z ckliwością pogładził ją po włosach. Odepchnęła go i obróciła się na pięcie, zamiatając rąbkiem sukni marmurowe płytki. Zrobiła kilka kroków i ponownie, z przerażeniem w oczach spojrzała na męża.
— To było straszne widzenie. — Z przejęciem przełknęła ślinę. — Widziałam postać wojownika, a raczej wojowniczki. — Sprostowała, spojrzała na niego i zamrugała rzęsami. — Wyłoniła się z wody. —Tłumaczyła i nerwowo gestykulowała. — W zbroi cała — przesunęła dłońmi po sukni — a w ręku dzierżyła złoty miecz. Miała skrzydła niczym anioł. A jej oczy — głos utknął jej w gardle — płonęły ogniem Ducha Mocy.
— Duszko, nasza córka jest walkirią, więc jak wszyscy wojownicy nosi zbroję i miecz. Widziałaś moc walkirii, pewnie przeszła już ostatnią próbę.
Król uśmiechnął się łagodnie. Klejko pospiesznie zaprzeczyła. Patrzyła przez chwilę na niego i milczała. Zaplotła dłonie na piersiach, przeszła kilka kroków i usiłując uspokoić szalejące w niej emocje, odetchnęła. Pamięcią ponownie wróciła do widzenia. Zatrzymała się w pół kroku i spojrzała na Augustusa.
— To nie była moc walkirii. — Pospiesznie zaprzeczyła. — Diana jest moją córką, więc — przesunęła placami po czole i dodała — obawiam się, że odziedziczyła te geny.
— To nie możliwe. — Zaprzeczył. — Rajzel zapewniał nas, że tak się nie stanie. — Król zaczął nerwowo chodzić po sali. — Luna, przecież też jest twoim synem, a nie ma tego genu.
Klejko podbiegła do męża i objęła go mocno ramionami.
— Myślisz, że Moce upomniały się o swoje?
— Keljko. — Zadrżał i pogładził ją delikatnie po policzku. — Nie są, aż tak okrutne.
— Jesteś pewien.? — Wbiła w niego spojrzenie. — Najpierw znamię, a teraz to. — Odsunęła się od niego i zrobiła kilka kroków. Zawiesiła wzrok na kolorowym witrażu przedstawiającym Ofelię, protoplastkę walkirii, na którą spływały promienie mocy. — Napisz, proszę do Odyna i go zapytaj.
— Mam go zapytać? On nic nie wie. Jak się dowie, wiesz co będzie? — Król chwycił się za głowę i jęknął. — Myśli, że zginęłaś. — Klejko odwróciła się na pięcie i spojrzała na męża. — Powiedziałem mu, że Lilith cię zabiła. To znaczy nie ciebie, tylko Uriel. Nie wie, że ty to Uriel. Rajzel kazał mi przysiąc, że nikt, tym bardziej Odyn nigdy nie pozna prawdy o tobie, jeśli chcemy być razem.
— To już nie ważne. Diana ma gen skrzydlatych, musimy ją chronić, za wszelką cenę. — Keljko podbiegła do męża, upadła do jego stóp i zapłakała. — Kończy osiemnaście lat. Lada chwila jej moc się ujawni. Nie ma czasu na sentymenty.
Augustus chwycił ją za ramiona i pomógł jej wstać. Objął ją mocno i przytulił do ogromnej piersi. Palcami, delikatnie przesunął po jedwabistych włosach Klejko.
— Napiszę do Odyna. Poproszę o spotkanie i wtedy mu powiem.
Spojrzała na niego. Uśmiechnął się ciepło.
— Byliśmy niemądrzy, myśląc, że ujdzie nam to na sucho. Za każdą magię trzeba zapłacić. — Królowa westchnęła ciężko i wtuliła się w jego ramiona. — Im większe pragnienie, tym wyższa cena.
— Gdybym mógł cofnąć czas do dnia, gdy cię poznałem.? Niczego bym nie zmienił.
c.d.n
Klątwa Atlantydów
Cześć I
Herosi i Upadli
Klątwa Atlantydów - Prolog
Klątwa Atlantydów - Persywia
Klątwa Atlantydów - Tanatos
Klątwa Atlantydów - Ares
Klątwa Atlantydów - Malachaj
Klątwa Atlantydów - Diana
Klątwa Atlantydów - Achnaton
Klątwa Atlantydów - Odyn
Klątwa Atlantydów - Aszka
Klątwa Atlantydów - Wyrocznia
Klątwa Atlantydów - Gorgona
Klątwa Atlantydów - Królowa
Klątwa Atlantydów - Balzak
Klątwa Atlantydów - Izyda
Klątwa Atlantydów - Dżin
Klątwa Atlantydów - Zarisa
Klątwa Atlantydów - Meduza
Klątwa Atlantydów - Atria
Klątwa Atlantydów - Mot
Komentarze