Balzak nie zginął w Atlantis w trakcie Święta Światła. Demonica z jakichś znanych tylko sobie powodów postanowiła go oszczędzić. "Mimo tych wszystkich niedogodności najważniejsze było to, że żył." Czy, aby na pewno?
Balzak ocknął się niczym na wielkim kacu z okropnym bólem głowy. Czuł się tak, jakby za chwilę miało rozerwać mu bańkę. Chciał otworzyć oczy, ale powieki miał zlepione czymś, co działało podobnie jak mocny klej, a każdej próbie rozerwania towarzyszył okropny ból. W dodatku czuł, że coś zalega mu w gardle.
Było to jakieś dziwne ustrojstwo, które kuło mu policzki i łaskotało podniebienie. Bolało go całe ciało. Wciąż był sparaliżowany i nie mógł poruszyć nawet palcem. Mógł leżeć i czekać.
Jego stan był zły, a nawet bardzo zły. Wszystko go bolało i swędziało. Leżał więc oszołomiony, obolały i obity.
— Tak właśnie musi czuć się każdy zmartwychwstaniec albo ktoś, kto tak jak ja jest na pograniczu życia i śmierci. Konam — jęknął w myślach.
Mimo tych wszystkich niedogodności najważniejsze było to, że żył. Demonica, która zaatakowała go w karczmie, nie zabiła go i nie pożarła, jak się obawiał. Udało mu się, jakimś cudem uciec. A może ktoś mu pomógł? Pamiętał tylko błysk czerwonych ślepi. Na samo wspomnienie — zadrżał. Odetchnął.
Już był bezpieczny. Sparaliżowany, oślepiony, ale bezpieczny. Tak myślał. Musiał tylko otworzyć oczy. Po wielu próbach, w końcu, z wielką trudnością udało mu się je otworzyć. Właściwie to je rozerwał. Mimo straszliwego bólu, który czuł przy ich otwieraniu, nawet nie krzyknął, nie dlatego, że nie chciał, po prostu nadal nie mógł otworzyć ust.
Otworzył oczy i zdążył tylko mrugnąć, gdy w tej samej sekundzie wdarło się do nich oślepiające światło. Pospiesznie zamknął powieki. Odetchnął z ulgą. Jego radość nie trwała długo. Nagle całe ciało, łącznie z powiekami zaczęło go strasznie swędzieć. Nagrzej świerzbiły go oczy. Spojówki swędziały i piekły. Balzak zaczął się wiercić i kręcić głową, bo tylko na tyle mógł sobie pozwolić. Teraz jedyne, o czym marzył to, aby w końcu móc się podrapać.
Klął w myślach i usiłował się wyszarpać. Jego ciało pozostało nieugięte. Leżało wyciągnięte jak kłoda i nawet silna wola Balzaka nie potrafiła zmusić je do współpracy.
Ponownie, tym razem bardziej ostrożnie otworzył oczy. Swędzenie ustąpiło. Rozejrzał się i nieco uspokoił.
Rzeczywistość, dookoła niego była dziwna, obca i nienaturalnie rozstrzępiona. Widział wszytko tak, jakby ktoś kazał mu patrzeć na świat odbity w roztrzaskanym na miliardy okruchów lustrze. Zamrugał powiekami.
Dopiero teraz dotarło do niego, że zamykają się i otwierają nieco inaczej, niż było to do tej pory. Jego powieki zniknęły, a ich miejsce zastąpiło coś, co go łaskotało i podrażniało mu oczy.
Zamarł w przerażeniu. Chciał pomacać palcem, sprawdzić co się stało z jego ciałem, ale wciąż był sparaliżowany. Mógł tylko leżeć i wbijać wzrok w oddalony od niego czarny, rozległy sufit.
Ponad jego głową rozciągała się czarna, skalista przestrzeń. Ciemna otchłań zdała się nie mieć końca. Pochłonęła wszystko dookoła. Nie było tam ścian, podłogi, sufitu, niczego tylko mrok. Gdyby nie zimne, wilgotne powietrze, które pachniało solą, pomyślałby, że jednak jest gdzieś w zaświatach.
Przez chwilę zastanawiał się, gdzie zniknęło to jasne, ostre światło, gdy nagle przeszył go paraliżujący ból. Ból niczym elektryczny impuls rozszedł się po jego ciele. Zemdliło go. Zaczął się trząść niczym chory na febrę. Czuł jak płonie, gdzieś w środku. Miał wrażenie, że lada chwila jego ciało wybuchnie.
Gdy myślał, że to już koniec i nic gorszego już go nie spotka, ból przeszył go na wskroś, tak silnie, że ciało Balzaka zwinęło się w kulkę. Wtedy zrozumiał, że to jest głód. Nie taki zwyczajny głód, ale uporczywy, wściekły, przerażający i nieposkromiony. Nie mógł już skupić myśli na niczym innym.
Głód odbierał mu resztki rozsądku. Palił jak ogień. Ssał tak silnie, jakby zasysał całe jego wnętrze do środka ogromnej gardzieli, uzbrojonej w miliony ostrych, jak brzytwa kłów i rozrywał go na kawałki. Szatkował. Mielił i palił jak kwas.
— Jeść! Jeść!
Huczało mu w głowie. Wiedział, że jak czegoś za chwilę nie zje, to oszaleje. Przez ułamek sekundy miał nawet wrażenie, że jego ciało gotuje się od środka i samo siebie pożera. Zaklął w myślach. Chciał się podnieść. Musiał wstać, musiał coś zjeść. Krew dudniła mu w głowie. Myślał teraz tylko o jednym.
Atakować.
Pożerać.
Pochłaniać.
W końcu nasycić się i ugasić ten niemiłosierny ogień, który buzował w jego brzuchu jak kotłująca się lawa w wulkanie. Marzył o tym, aby stłamsić to okropne uczucie i poczuć w końcu ulgę. Leżał wyciągnięty na wznak, na środku jakiejś czarnej przestrzeni, nie mógł się nawet poruszyć i myślał tylko o tym, że pożarcie przez potwora tamtej nocy nie byłoby takie najgorsze. Na pewno lepsze niż to piekło, które teraz przechodził.
Nagle poruszył małym placem u lewej dłoni. Czucie wracało.
Pierwsze co wyraźnie poczuł to dotyk zimnej, skalnej, mokrej podłogi. Teraz już wiedział, że leży w dziwacznie wykręconej, nienaturalnej pozycji. Następnie drgnął dłonią.
Jeszcze chwila i znów będę sobą, pomyślał.
Pewnie zapłakałby ze szczęścia, ale nie miał czym. Jego oczy były suche jak pieprz. Więc tylko zapiał w myślach. Wciąż miał coś w ustach i marzył, aby to w końcu stamtąd wyciągnąć. Pozbyć się tej diabelnej machiny.
Gdy tak analizował, co zrobi, jak już będzie mógł wstać, zawisła nad nim głowa. Była to kobieta. Ładna i drobna. Wpatrywała się w niego przez chwilę. Miała czarne i pozbawione powiek oczy, ale mimo wszystko była ładna.
Milczała. Przechylała główkę to na prawo, to znów na lewo i przyglądała się mu.
Policzki miała zapadnięte, usta ściśnięte w dzióbek, a popielate włosy spływały jej strąkami na twarz. Balzak czuł, że ją zna, jednak nie mógł sobie przypomnieć, gdzie i kiedy już ją widział.
Może to było w porcie albo w jakiejś karczmie, pomyślał.
To było nieważne, bo przecież go ocaliła i pomoże mu wrócić do miasta.
Statek pewnie już dawno odpłynął, ale ... pomyślał i wtedy uświadomił sobie, że nie wie o jakim statku myśli. Nie pamiętał swojego imienia, a gdy próbował sobie przypomnieć, ból wracał.
W dodatku ten przeklęty głód. Mógł myśleć tylko o nim i o tym, że musi coś zjeść.
Wydawało mu się, że nieznajoma uśmiecha się do niego. Przesunęła mu palcami po twarzy. Dokładnie wymacała mu policzki, przesunęła dłonią po gardle i ucisnęła pięścią kilka razy w brzuch. Gdy skończyła, poklepała go po twarzy i zniknęła.
Balzak chciał ją zawołać. Zapytać gdzie jest? Czemu tu jest? Co się z nim dzieje? Nie mógł. W buzi miał jakieś dziwne urządzenie, które w żaden sposób nie pozwalało na otwarcie ust, a w dodatku nie do końca odzyskał czucie.
Czuł się zdezorientowany, przerażony, wściekły i głodny. Był sparaliżowany i jedyne co mógł robić to leżeć na wznak na zimnej, kamiennej podłodze.
W grocie było dziwnie cicho i ciepło. Gdzieś w oddali słyszał dźwięk przypominający odgłos pękających gałęzi albo szelest chitynowych, owadzich skrzydeł.
Nagle coś szarpnęło go za nogi. Agresywnie trząchnęło nim, tak jak wytrzepuje się chodniki przed świętami i zaczęło ciągnąć w dół. Toczył się jak jakaś bela materiału. Turlał się, taczała się, kulał i obracał. Od tych podskoków i obrotów zrobiło mu się niedobrze. Żołądek poszybował do gardła. Krew odpłynęła mu z głowy. Zbladł.
Nudności ustąpiły.
Teraz go ciągnęli za nogi w dół, po krętym, starannie wyszlifowanym w skale korycie. Głowa podskakiwała mu bezwładnie, odbijając się od kamiennych ścian i podłoża. Czuł jak sunie niczym staczająca się kłoda. Uniósł lekko głowę i nim ponownie uderzył nią w ścianę, zdążył dostrzec, że za nogi tarmosi go jakieś monstrum z głową kobiety, długimi rozwianymi włosami i z ciałem ogromnego pająka. Zamarł.
Czy to jest już ten koniec?
Obmacała mnie, sprawdziła, że nadaję się na pożarcie, a teraz ciągnie mnie, żeby pożreć albo – co gorsza – dać swoim młodym, panikował w myślach.
Nagle się zatrzymali. Potwór szarpnął nim i cisnął jego bezwładnym ciałem w przestrzeń. Ku swojemu zaskoczeniu wylądował na czymś miękkim i lepkim. Niczym w puchowej kołderce. Odetchnął. Nie było czasu na wylegiwanie się, musiał walczyć o życie. Zaczął się szamotać.
Próbował się rozkołysać i stoczyć, poturlać w miejsce, gdzie będzie bezpieczny i spokojnie poczeka, aż odzyska czucie.
Pająk był szybszy. Potwór doskoczył do niego i rozstawił się tuż nad nim, tak że przed oczami miał jego miękki, owłosiony odwłok. Przez chwilę kobieta-pająk wpatrywała się w niego z zaciekawieniem i nagle pochyliła się lekko w jego stronę.
Ponownie obejrzała go bardzo dokładnie. Jeszcze raz delikatnie wymacała, sprawdzając każdy kawałek jego ciała i gdy upewniła się, że nic mu nie jest, z czułością przesunęła zimną jak lód dłonią po jego policzku.
Jej trupio blada twarz roziskrzyła się w szerokim uśmiechu.
Po chwili zniknęła. Znów zostawiała go samego.
Przerażony Balzak leżał jak kłoda. Musiał szybko wymyślić jakiś plan ucieczki.
Dlaczego mam uciekać? Pomyślał i utkwił wzrok w przestrzeni rozciągającej się ponad nim.
Nie pamiętał niczego, poza tym, że obudził się tu sparaliżowany i właściwie wszystko nagle mu zobojętniało, chciał tylko jeść.
Potwór tymczasem krzątał się po grocie. Przesuwał coś, nosił szybko i sprawnie przemieszczając się raz w jedną to znów w drugą stronę.
Balzak więc leżał w miękkich pieleszach i poruszał oczami. Milczał i gapił się przed siebie. Starał się myśleć o wszystkim innym, żeby tylko nie skupiać się na okrutnym głodzie.
Nie potrafił. Nie umiał. Uczucie głodu było teraz jedyną myślą, jaka kołatała mu się w głowie. Wszystko inne straciło znacznie, bo właściwie niczego więcej nie pamiętał, oprócz twarzy, którą tu zobaczył jako pierwszą.
Więc myślał o tym, że jest głodny i skręcał się z bólu. Nagle długie, gęste pokłady śliny chlusnęły mu z ust i zalały wszystko dookoła.
Rozjuszony, chciał uderzyć o posadzkę. Zapomniał, że już nie leżał na twardej, granitowej skale, a na miękkim puchu, który świetnie chronił jego ciało przed urazami. Czując narastającą bezsilność, zacisnął pięści i zawył w myślach.
Wybałuszył oczy. Skupił się i całą swoją wściekłość, frustracje i siłę skierował na usta.
Chciał krzyczeć. Wrzeszczeć. Uwolnić się z tej niemocy. Rozwścieczony, będąc już u granic wytrzymałości, napiął mięśnie i wtedy jego usta rozwarły się szeroko, a z jego gardła wydobył się dźwięk, który nie przypominał ludzkiego głosu, a raczej dziwny, wysoki pisk.
Zastygł sparaliżowany, bo z jego ust wraz z piskiem wypadły jakieś czułki i zębiska. Nagle jego ciało zaczęło drżeć.
Balzak czuł straszliwy ból, jakby coś chciało rozerwać go od środka. Z jego boków wystrzeliły owłosione odnóża i prężąc się jak młode źrebię, rozprostowały energicznie. Poderwał się do góry. Przez chwilę się chwiał. Kołysał się jak łajba podczas sztormu. Chciał utrzymać równowagę. Stanął, zgarbił się i ponownie próbował się wyprostować.
Gdy już poczuł się stabilnie, mógł w końcu się rozejrzeć. Był w grocie. Stał w kłębach białych nici, które przypominały pukle bawełny. Przed nim stała demonica z ludzką twarzą i ciałem pająka. Panował półmrok, który rozpraszały tylko niewielkie kryształy wiszące w kanciastych kątach groty.
— Witaj mój synu.
Usłyszał za sobą miękki, łagodny głos. Odwrócił głowę o sto osiemdziesiąt stopni i ją zobaczył. Piękną i olśniewającą boginię. Jego owadzie serce zabiło mocniej.
— W końcu się obudziłeś — powiedziała i podeszła bliżej. Wyciągnęła do niego ręce i zachęciła, aby do niej podszedł. Gdy zatrzymał się tuż przed tą piękną kobietą, ona pogładziła go z czułością po twarzy.
— Jestem Arachne, twoja matka — szepnęła i ucałowała go w czoło.
c.d.n
Klątwa Atlantydów
Cześć I
Herosi i Upadli
Klątwa Atlantydów - Prolog
Klątwa Atlantydów - Persywia
Klątwa Atlantydów - Tanatos
Klątwa Atlantydów - Ares
Klątwa Atlantydów - Malachaj
Klątwa Atlantydów - Diana
Klątwa Atlantydów - Achnaton
Klątwa Atlantydów - Odyn
Klątwa Atlantydów - Aszka
Klątwa Atlantydów - Wyrocznia
Klątwa Atlantydów - Gorgona
Klątwa Atlantydów - Królowa
Klątwa Atlantydów - Balzak
Klątwa Atlantydów - Izyda
Klątwa Atlantydów - Dżin
Klątwa Atlantydów - Zarisa
Klątwa Atlantydów - Meduza
Klątwa Atlantydów - Atria
Klątwa Atlantydów - Mot
Komentarze