Przejdź do głównej zawartości

Agent - Opowiadanie - Psychol, Psycholog i Anioł


„Szalona terrorystka ma nowego obrońcę. To Gabriel”
Anioł, który jest obrońcą. Psychol, który dochodzi swoich racji siłą oraz psycholog, który mógłby wiele powiedzieć ale milczy



Inga szła powoli długim, jasnym korytarzem łączącym dwa bloki aresztu. Co chwila przyciskała mocniej do siebie skórzaną aktówkę. Kazano jej wyjść bocznym wyjściem. Przed główną bramą wybuchła jatka między strażnikami, a wściekłym tłumem. Wsiadła do auta, położyła dłonie na kierownicy, musiała poskładać myśli. Nagle coś zabuczało wściekle. Podskoczyła przerażona. Wyszukała telefon ukryty w aktówce i spojrzała na wyświetlacz.

— Marek — zdziwiła się — Słucham, co chcesz —
— Hej, chciałem zapytać jak pogoda w stolicy —
— Słonecznie i ciepło, a u ciebie —
— Ciepło. Jak ci idzie z Zawadzką —
— Wsadziłeś mnie na minę, podły gadzie. Specjalnie podszepnąłeś mu, żeby mi to wcisnął — warknęła
— Myślałem, że chcesz być sławna —
— Nie wierzę, naprawdę to zrobiłeś? — otworzyła usta ze zdziwienia — Powiedziałam tak specjalnie, ty łajdaku —
— Inga jesteś dobrym prawnikiem, tylko się wciąż zasłaniasz, czas byś dorosła i pokazała pazurki. Wiem, że sobie poradzisz —
— Dlaczego ty nie wziąłeś tej sprawy, skoro jest taka super — zagryzła dolną wargę — To jakaś wariatka —
— Raczej nie jest zdrowa, skoro targnęła się życie przewodniczącej w biały dzień, w miejscu, gdzie była ochrona, kamery i tłum ludzi. Trzeba być poważnie szurniętym, aby to zrobić —
— Tak, nikt nie jest tak głupi, szczególnie mając do dyspozycji baniak z łatwopalny olejem —
— Widziałem artykuł z twoim zięciem — roześmiał się szeroko
— Z twojego śmiechu wnioskuję, że nie wyglądam zbyt seksownie —
— Raczej jak, hm, sama zobacz — i natychmiast dostała zdjęcie artykułu. Pospiesznie otworzyła plik i zobaczyła siebie jak umyka przed rozszalałym tłumem w towarzystwie klawiszy. Ponad zdjęciem czarnymi, wielkimi literami widniał wpis „Szalona terrorystka ma nowego obrońcę. To Gabriel” — To jakaś masakra — przeczytała pospiesznie — Zrobili ze mnie jakiegoś anioła. Trolle — słyszała jak Marek chichocze do słuchawki
— Słuchaj Gabrielu, jak już znudzi ci się vipowanie i znuży cię blask fleszy, to może dasz się namówić na drinka —
— W twoich snach, pajacu — rozłączyła się, uderzyła wściekle otwartymi dłońmi o kierownicę — Niech by to. Obrońca czubów. Ale mnie załatwili —

Nie mogła teraz się rozpraszać. Musiała skupić się na sprawie. Należało odszukać adres, który podała Zawadzka, psychiatrę, który wydał opinię i ludzi, którzy potwierdzą wersję klientki o jej wariactwie albo niewinności.

Rozprawa wstępna odbyła się za zamkniętymi drzwiami. Indze ulżyło. Jednak ani dziennikarze, ani ludzie nie mieli zamiaru odpuścić. Wszyscy oni zebrali się tuż przed gmachem budynku i rzucający obelgami, domagali się wpuszczenia na teren sądu. Ochrona dwoiła się i troiła, aby nikomu z nich nie udało się wedrzeć do środka. Atmosfera zaogniła się, gdy drzwi gmachu otworzyły się i po zakończonej sprawie, obie kobiety, chciały opuścić budynek. Obstawiono wszystkie wyjścia, nawet boczne.

Szły przedzierając się przez tłum, w blasku fleszy, dolatujących do ich uszu ostrych jak strzały wyzwisk i miliona pytań przytłaczających niczym lawina. Inga niewytrzymała. Zatrzymała się w połowie drogi i uniosła dłoń do góry. Otoczyła ją cisza. Miliony oczu wpatrywały się w nią z niecierpliwością:

— Termin rozprawy ustalono na przyszły tydzień. Proces będzie toczył się za zamkniętym drzwiami. Wyrok zostanie odczytany oficjalnie. Do tego czasu moja klientka jest niewinna —

Nim zalała ją kolejna fala pytań ruszyła w kierunku samochodu, starając się przepchać Zawadzką przez tłum.

— Dlaczego posunęłaś się do takiego czynu? —
— Czy ktoś ci za to zapłacił? —
— Czy będziesz powoływać się na niepoczytalność —
— Morderca! —
— Terrorystka! —

Ponownie spadł na nie grad obelg i pytań. Zatrzymały się tuż przed drzwiami więźniarki. Zawadzka chwyciła kurczowo za rękę Ingi i patrząc na nią z przerażeniem, wyszeptała:

— Była tam Pani? Rozmawiała z nim? —
— Spotkamy się jutro, omówimy wszystko — Inga odpowiedziała sztywno i uwolniła z uścisku Zawadzkiej swoją rękę.

Jeszcze chwilę patrzyła na nią jak wypchają ją za okratowane drzwi i sadzają na siedzeniu. Auto ruszyło starając się mijać rozwścieczony tłum, który nagle zaczął napierać na samochód. Inga usłyszała tylko za sobą:

— Obrończyni mordercy! — nie odwracając się wsiadła do auta.

Dlaczego okrzyknięto Zawadzką morderczynią, skoro nikogo nie zabiła? Nie wiedziała. Następnego ranka za to przeczytała w nagłówkach „Szaleniec, czy terrorystka?” „Słodka mina i przerażone oczka- proces terrorystki za zamkniętym drzwiami” „Zapłacili jej za atak, teraz udaje niepoczytalną”.

— Skąd u licha mają takie informacje — Inga przegryzła lewą stroną dolnej wargi, rzuciła na stolik gazety i ponownie spojrzała w dokumenty. Wzięła łyk kawy i zaczęła analizować opis psychologa. Nagle zastygła.
— „Każdej następnej nocy schemat się powtarzał. O 3:30 był pierwszy telefon. Później, cisza w słuchawce” — Inga odruchowo spojrzała na swój telefon. Jej twarz stała się blada jak pergamin, a dłonie zaczęły drżeć. Słyszała tylko przyspieszone bicie własnego serca i szum buchającej w żyłach krwi, która w kilka sekund zalała jej mózg. Na czole poczuła zimne krople potu.

Musiała odetchnąć, musiała natychmiast wyjść. Wyszła z hotelu i ruszyła wolno ulicą przed siebie. Szła niczym obłąkana. Głosy, dźwięki, obraz wszystko to bombardowało ją druzgocącym jej umysł dudnieniem. Czuła jakby wsadziła głowę do akwarium.

— O 3:30 był pierwszy telefon. Później cisza i trzaski. Ciężki, zdyszany oddech i cisza —

Ocknęła się tuż przed Ogrodem Saskim. Skręciła. Weszła w głąb parku i ruszyła w stronę Pomnika Nieznanego Żołnierza. Dziś było ciepło. Szła w rozpiętym płaszczu, unikając tłumów.

Wzrokiem odszukała pustą ławeczkę, ukrytą w bocznej alejce tuż przed małym placem zabaw. Zatrzymała się przed nią. Już miała usiąść, gdy poczuła silne szarpnięcie. Nie zauważyła go. Nie wiedziała, że szedł za nią. Jak długo, czy od hotelu?. Czy może zauważył ją, jak skręcała do parku? Był krępej budowy. Był silny, silniejszy niż ona. Ubrany w wełniany płaszcz koloru granatowo czarnego, twarz ukrywał za obszernym granatowym szalem, a na głowie miał wciśnięty głęboko kapelusz. Nie widziała twarzy. Mężczyzna wykorzystując efekt zaskoczenia szarpnął ją kilka razy i wycedził przez zęby:

— Gabriel, mam dla ciebie wiadomość. Dla swojego dobra, odpuść — nim zdążyła odpowiedzieć, obcy pchnął ją gwałtownie w stronę ławki, tak silnie, że odbiła się od niej i usiadła na niej okrakiem, obijając się przy tym dotkliwie. Masując stłuczony łokieć, patrzyła jak ucieka. Po chwili zniknął za kolejnym zakrętem.
— Zawadzka, komu się naraziłaś? —

Sama nie wiedziała, dokładnie, jak dotarła na komisariat. Detektyw wpatrywał się w nią przez chwilę, milczał i ponownie spytał.

— Widziała pani pistolet? —
— Nie wiem. Miał chyba ukryty pod płaszczem, ale … —
— Nie jest pani w stanie powiedzieć czym napastnik panią obezwładnił? —
— Nie — poirytowana prawie wrzasnęła — Śledził mnie, a to już wystarczający powód —
— Z pani opisu niewiele wynika. Wie pani ilu mężczyzn teraz chodzi w czarno granatowym wełnianym płaszczu — mężczyzna spojrzał na nią bezradnie i westchnął głęboko. Przesunął palcami po czole i mocniej pochylił się w stronę monitora — Zacznijmy od początku? —
— Tak. Od początku —
— Znała go pani. Może kojarzy go pani? — zaprzeczyła pospiesznie — Jest pani prawnikiem — przytaknęła — Może to jakiś niezadowolony klient, albo poszkodowany? —
— Nie. Raczej myślę, że chodziło mu o obecną sprawę —
— Obecną? — powtórzył po niej
— Chodzi o sprawę pani Zawadzkiej. Jestem jej obrońcą — wyjaśniła pospiesznie i nerwowo zacisnęła place
— Pani jest obrońcą tej terrorystki — chwilę przyglądał się jej wnikliwie — To wiele tłumaczy. Ludzie się boją. Ktoś nagle zakłócił ich spokój i poczucie bezpieczeństwa —
— Myślę, że chodzi o coś więcej — szepnęła ciszej i rozejrzała się nerwowo po komisariacie
— To znaczy —
— Ktoś nie chce, abym odkryła prawdę —
— Uważa pani, że to spisek —
— Być może… Ostatnio mam dziwne telefony —
— Dziwne telefony? —
— Tak, ale to nie wszystko, w skrzynce na listy znalazłam to — wyjęła pospiesznie z kieszeni zmiętą kartkę — Ktoś mi to podrzucił —

Policjant wnikliwie obejrzał list i spojrzał zaskoczony na kobietę. Odłożył go na biurko, chwilę milczał.

— Proszę powiedzieć o tych telefonach. Ktoś pani grozi?—
— Nie myślałam o tym tak, aż do dziś. W każdy wtorek o 3:30 mam pierwszy telefon. Dzwoni zawsze trzy raz. Pierwsze dwa połączenia to głuche telefony, gdy dzwoni po raz trzeci słyszę "Jesteś na liście" Nie jest to głos człowieka, raczej mechaniczny, komputerowy —
— Może używa modulatora głosu —
— Może — zawahała się
— Przydzielę pani ochronę. Może ktoś chce panią zastraszyć. Teraz był delikatny, ale następnym razem może targnąć się na pani życie. Zajmę się tym — wyprostował się i spojrzał w stronę drukarki. Ta zaświszczała radośnie wypluwając z siebie zapisany formularz — Proszę podpisać zeznanie i postaramy się odszukać tego mężczyznę. Jednak sama pani widzi, mamy dość niewiele — to mówiąc podał jej kartkę. Gdy ona zajęta była odczytywaniem zeznania, policjant wyjął z szuflady wizytówkę i położył ją na biurku, podsuwając karteczkę Indze prawie pod nos — Gdyby sobie pani coś przypomniała, albo potrzebowała pomocy, proszę śmiało dzwonić —
— Dziękuję panu — pospiesznie podpisała zeznanie i odczytała wizytówkę — Detektyw Robert Kruk —
— Gdzie się pani zatrzymała? —
— W Novotelu —
— Świetnie jutro podeślemy tam radiowóz —
— Wolałabym jednak mniej niebiesko, jeśli wie pan co mam na myśli —
— Zobaczę co da się zrobić — uśmiechnął się blado


Wyszła z komisariatu. Spojrzała na zegarek, było po pierwszej. Nagle przypomniała sobie, że o 13:40 jest umówiona z psychologiem, który badał Zawadzką. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę przystanku tramwajowego.

Gabinet doktora mieścił się na skrzyżowaniu Hożej i Kruczej. Przejechała kilka przystanków Marszałkowską i wysiadła na Hożej. Przeszła przez pasy i ruszyła w głąb ulicy. Odszukała zielony półokrągły budynek i weszła do środka. Tuż za drzwiami wisiała tablica wykonana z kryształowego, ciemnego szkła, a na niej wypisane były nazwiska lekarzy. Między innymi, złotymi literami wygrawerowane było „Doktor Psychologii i Psychiatrii Lorenc”. Według rozpiski poradnia mieściła się na piętrze. Ruszyła w stronę schodów. Wykonane z białego piaskowca stopnie piętrzyły się ku górze, otoczone szklaną, półokrągłą ścianą.

Pomiędzy nią a schodami znajdowała się wolna przestrzeń wykorzystana w pełni na mini ogród. Stały tam ułożone zmyślnie drzewka cytrynowe, pomarańczowe oraz ogromne sięgające pod sufit fikusy. Między roślinami mieściła się mała sadzawka ze sztuczną kaskadą. Szum wody połączony z cichą muzyką rewelacyjnie koił nerwy.

W końcu dotarła przed drewniane drzwi, do których przewiercono plakietkę „Poradnia Psychologiczno-Psychiatryczna - dr Lorenc”. Weszła do środka. Gdy tylko otworzyła drzwi zamarła z zachwytu. Nigdy nie wiedziała czegoś równie wspaniałego. Dookoła rozkładały się dorodne fikusy, dalej zwisał płożący się po ścianach pajęczyną liści i pnączy - bluszcz. Pomiędzy tym gąszczem zieleni stało małe, terakotowe biurko i fotel. Gabinet na pierwszy rzut oka wydawał się zupełnie pusty, opanowany przez wybujałą roślinność.

— Dzień dobry — usłyszała nagle i spomiędzy zarośli wynurzył się młody mężczyzna, ubrany w zieloną, lnianą koszulę i jasne spodnie, a w ręku trzymał błękitną konewkę. Inga podeszła bliżej.
— Dzień dobry, Inga Gabriel. Jestem umówiona do doktora na 13:40 —
— A tak — mężczyzna uśmiechnął się i postawił konewkę na biurku — Pani do doktora Lorenca? — spojrzał pospiesznie w kalendarz
— Tak, byłam umówiona —
— Dobrze. Teraz ma pacjenta. Proszę usiąść — wskazał zieloną kanapę ukrytą pomiędzy dwoma dorodnymi fikusami — Może ma pani ochotę na szklankę soku albo wody? Sok świeżo wyciskany —
— Dziękuję, nie trzeba —

Z radia płynęła cicha, spokojna hinduska muzyka relaksująca. Mężczyzna wrócił do podlewania kolejnych roślin. Nagle odwrócił się i spoglądając na Ingę z zaciekawieniem, spytał:
— Lubi pani kwiaty? —
— Tak, ale nie potrafię się nimi zająć. Zawsze coś robię nie tak —
— Rośliny są jak ludzie wymagają wiele uwagi. Czują, kiedy mało się nimi interesujemy i blakną z tęsknoty. Dlatego trzeba do nich mówić. Nasze lubią muzykę klasyczną i relaksującą, wschodnią —

Chciała coś dodać, gdy drzwi gabinetu otworzyły się i pojawiła się w nich postać mężczyzny. Miał około czterdziestki, może trochę więcej. Był niewysoki, krępej budowy z lekkim zarostem. Pobieżnie przesunął wzrokiem po recepcji, chwycił prawie w biegu swój płaszcz i burknął pod nosem:

— Do widzenia —

Inga najpierw spojrzała w stronę umykającego pacjenta, później na asystenta psychiatry. Mężczyzna wzruszył tylko ramionami i wrócił do podlewania. W końcu w drzwiach pojawił się doktor Lorenc.

Wyglądał na lekko zdenerwowanego. Chciał coś powiedzieć ale zamilkł, gdy zauważył Ingę siedzącą na kanapie, pomiędzy fikusami. Na jej widok uśmiechnął się szeroko, a jego zdenerwowanie zniknęło w sekundzie:

— Witam, pani Inga Gabriel? —
— Tak. To ja —
— Świetnie — klasnął w dłonie i wskazał gabinet — Zapraszam — jednocześnie otworzył szerzej drzwi. Inga weszła do środka.

Gabinet nie był zbyt duży, urządzony dość nietypowo. Z sufitu zwisały jedwabne pasma materiałów z końcami przypiętymi do ścian. Na podłodze leżał dywan w kształcie rombu, z grubym, gęstym włosiem. Nie było tam biurka, zamiast niego na środku pokoju stał duży oszlifowany i wylakierowany pień, a pod wąskim, wysokim oknem mieściła się sofa w kolorze morskim. 
Dwa wiklinowe fotele z miękkim obiciem stały na wprost siebie. Gdy się odwróciła, dopiero teraz zauważyła pod ścianą wysoką do sufitu szafę, pełną wąskich szuflad. Pokój wyglądał jak komnata Aladyna.

— Żadnych wizyt do końca dnia —

Usłyszała, gdy odwróciła się, zobaczyła wchodzącego Lorenca. Doktor pospiesznie wszedł do pokoju. Zamknął za sobą starannie drzwi i usiadł w fotelu nie przestając się uśmiechać. Zaplótł nogę na nogę, wziął do ręki notatnik i spojrzał na kobietę.

— W czym mogę pani pomóc —
— Rozmawiał pan z moją klientką, panią Zawadzką…—
— Tak, ale to tajemnica lekarska — przerwał jej w pół zdania.
— Rozumiem. Jestem obrońcą Pani Zawadzkiej — wyjęła z teczki pełnomocnictwo od klientki i podała je lekarzowi — Pani Zawadzka wyraziła zgodę na tę rozmowę — uprzedziła jego pytanie — Na mojej klientce ciążą poważne zarzuty. Biorąc pod uwagę, że taki atak miał miejsce ostatnio jakieś dziesięć lat temu i że miejsce pełne było świadków zdarzenia, niewielkie mam pole manewru. Rozumie pan —
— Więc chce pani wiedzieć, czy pani Zawadzka była świadoma tego, co robi, czy może uchodzić za niepoczytalną? —
— Tak, dokładnie o to pytam —
— Hm —
— Napisał pan „Pacjentka jest bardzo pobudzona, jej działania i niezdolność do złożenia sensownego zdania podczas rozmowy może wskazywać na szok pourazowy lub odurzenie środkami psychotropowymi”. Czy mogło tak być, że ktoś ją odurzył? —
— Nie była agresywna podczas rozmowy, raczej bardzo rozkojarzona. Mogło to być wynikiem szoku z racji gwałtownych przeżyć lub środki odurzające. Ciężko stwierdzić. Jednak z tego co wiem, badanie toksykologiczne nie wykryło żadnych podejrzanych substancji. Jeśli o to pani pyta. Rozmawiałem z nią tylko tamtego dnia —
— Rozumiem. Jednak wie pan, że istnieją… Właściwie kiedyś istniały takie środki, które były wydalane z organizmu w ciągu 48 godzin — doktor milczał, zamrugał tylko rzęsami i milczał — Mimo wszystko chciałabym, aby znów pan z nią porozmawiał. Potrzebuję pana opinii —
— Jest pani prawnikiem, a ja lekarzem. Pani broni, a ja leczę ludzi. Jako lekarz powiem, mogło tak być. Mogła przeżyć traumę i dokonać jeszcze gorszej rzeczy, jaką był atak. Wyglądała na mało stabilną emocjonalnie, chociaż nigdy, do dziś, nie była pod opieką psychologa, czy psychiatry. Obecny stan jednak może być też efektem traumy po ataku. Ale może to być także jej gra —
— Gra? —
— Tak, gra. Są ludzie, którzy są jak uśpione wirusy, wystarczy zapalnik, a wirus budzi się i niszczy całe społeczeństwo. I w tym przypadku obyśmy nie mieli do czynienia z takim właśnie wirusem —
— To już osądzi sąd — uśmiechnęła się sztucznie i poważnie dodała — Zgadza się pan na kolejną rozmowę? —
— Zapewne nie mam wyboru —
— Mogę poszukać innego psychologa —
— Nie ma takiej potrzeby. Jestem do pani usług, pani Gabriel — uśmiechnął się sztucznie podkreślając wyraźnym akcentem jej nazwisko.

Wyszła z poradni przed piętnastą. Musiała to przemyśleć. Wolnym krokiem ruszyła na przystanek. Dookoła unosił się zapach kawy i słodkich pączków. Ponad wysokimi, połyskującymi w słońcu wieżowcami rozciągało się jasnobłękitne niebo. Sprawa Zawadzkiej zaczynała coraz bardziej się komplikować. Świadomość, że ktoś bardzo nie chce, aby prawda ujrzała światło dzienne, motywowała ją do działa. Nie mogła pozwolić, aby niewinna, może nawet ofiara czyjegoś spisku, trafiła do więzienia za cudze zło. Wyjęła telefon z kieszeni i wybrała numer.

— Marcela, potrzebuję twojej pomocy —
— Hej gwiazdo, właśnie czytam artykuł z twoim zdjęciem na pierwszej stronie. „Rekiny rzuciły się w obronie terrorystki” Dobre nie. Co potrzebujesz —
— Tak. Posłuchaj to pilne. Skombinuj mi, proszę notę policyjną ze zdarzenia, wszystko, co uda się wyciągnąć. Daty, godziny, nazwiska, wszystko. Nawet sprawdź nazwiska świadków i ich przeszłość. Wszystko jest istotne — nagle wyjęła z kieszeni pomiętą kartę. Rozprostowała ją i dodała — Dowiedz się kto prowadził śledztwo — schowała ponownie kartkę do kieszeni
— Jasne. Coś jeszcze? —
— Na razie to wszystko —
— Zaangażowałaś się —
— Coś mi tu nie pasuje. Jedyne co mogę zrobić to albo dowiedzieć się prawdy, albo dowieść, że jest szurnięta —
— Nieciekawie. Jak się trzymasz? —
— Walczę jak lew — uśmiechnęła się, rozejrzała i przeszła po pasach — Czekam na informacje od ciebie —
— Jasne zabieram się do roboty —


 c.d.n.

Podcasty 
Klątwa Atlantów - Podcast 
Utopia Agent - Tytułem Wstępu - Podcast
Utopia Agent - Podcast Zawadzka


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Klątwa Atlantydów - Wyrocznia

"Są przepowiednie, które muszą pozostać nieopowiedziane, dopóki się nie wypełnią. Wszystko ma swój początek i koniec" Wyrocznia widzi wszystko. Wie, że aby dobrze poznać przesłanie widzenia, musi być bardzo ostrożna. Czasem drobiazg, z pozoru mało znaczący, może mieć ogromny wpływ na przyszłość królestwa, a nawet świata. Czy tym razem właściwie odczytała znaki? Sny to zawoalowane wskazówki, które zdradza nam wszechświat. Czasem są ukrytymi lękami, czasem pragnieniami, a czasem zapowiedzią przyszłości.  Pytia , dzięki swojemu darowi wieszczki, który odziedziczyła po matce, znała odpowiedzi na wiele pytań i doskonale umiała rozszyfrować każdy, nawet ten najbardziej zawiły czy dziwaczny sen. Trudność pojawiała się wtedy, gdy musiała poznać znacznie własnych wizji i snów. Tu była bardzo ostrożna w osądach. Nie zawsze obrazy, które widziała, był jasne i czytelne. Były to widzenia wielopoziomowe, a obejrzane z innej perspektywy mogły dać zupełnie odmienną odpowiedź. Źle odczytana w...

Klątwa Atlantydów - Odyn

Odyn podejrzewa, że dowódcy mrocznych zostali uwolnieni i atakują Atlantydę. Jednak musi mieć pewność, nim powiadomi króla. Czy mistrz odkrył sekret mrocznych, który tak skrzętnie chronili?  Na Moce, to chyba koniec świata, stwierdził Odyn , słuchając w skupieniu raportu Aresa na temat ostatniego, nieudanego polowania na arachnę. Nagle gładka powierzchnia Oka Ra zadrżała, a twarz młodego dowódcy rozlała się jak akwarela. Przez chwilę zniknął także głos. Nie minęła chwila, a twarz młodzieńca ponownie pojawiła się w odbiciu. — Nie mam wątpliwości mistrzu . — Odyn usłyszał niewyraźny głos Aresa. — Mógłbyś powtórzyć, coś przerwało. — Tak. W Atlantis grasuje arachna. Nie mam wątpliwości. — Jesteś pewien? — Odyn wbił w niego zaciekawione spojrzenie i nim usłyszał odpowiedź, podsumował. — Na Jasność, one wymarły jakieś 500 lat temu.  — Mistrz chwycił się za głowę.  — Gdy czekałem na demona, podszedł do mnie jakiś marynarz. Powiedział, że kilka dni temu, za nim odkryto zwłoki, ...

Klątwa Atlantydów - Wyrocznia

  Wyrocznia zna wiele sekretów. Każdy mieszkaniec starożytnego świata po radę przychodzi właśnie do niej. Co sprowadziło wielkiego mistrza Walhalli do świątyni?  — Ciekawe czego on znów może chcieć? — Kloto  zastanawiała się, obserwując wielkiego mistrza Akademii Walhalli wchodzącego w bramę świątyni. Nigdy z nim nie rozmawiała. Nie dlatego, że jej nie intrygował, czy nie wzbudzał jej ciekawości jako osoba, wręcz przeciwnie, była nim zafascynowana. Jednak, gdy tylko pojawiał się na jej drodze, coś ją paraliżowało i nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Nigdy nie widziała też jego przędzy, co jeszcze bardziej rozbudzało jej ciekawość. Tylko Pytia spędzała z nim długie godziny, sam na sam. Przeważnie siedzieli w bibliotece albo spacerowali po ogrodzie. Dużo rozmawiali, a treści tych rozmów, wyrocznia nie zdradziła, nawet siostrom. Lachesis bała się Odyna, właściwie to bała się wybrańców, obcych, kupców, władców, jednym słowem nie lubiła obcych. Jakoś nie zabiegała też o...