Przejdź do głównej zawartości

Agent - Opowiadanie - c.d.

Agent - opowiadanie c.d.

Idylla, świat doskonały. Nie ma wojen, kradzieży, rabunków, morderstw. Nie ma też więzień i kłamstw. Nagle pojawia się rysa. Pęknięcie, które może zburzyć panującą harmonię. Czy Zawadzka jest burzycielem, odszczepieńcem, zawistną jednostką pragnącą znów cisnąć świat w czeluście chaosu? A może jest ofiarą, większej intrygi? Jaką rolę ma odegrać? 


Stary, drewniany zegar stojący w kącie recepcji wybijał właśnie północ. Gwar na ulicach cichł. Pomiędzy budynkami, niczym połyskujące błękitne wstążki lśniły chodniki, uwalniając z siebie nadmiar energii i rozświetlając nocne miasto. Latarnie w kształcie pokaźnych główek tulipanów pochylały się łagodnie w stronę drogi, rozcinając gęstniejące ciemności. W oddali słychać było przerwane, piskliwe wycie koguta mknącej karetki. W kancelarii nie było już prawie nikogo. Tylko w gabinecie Ingi wciąż tliło się żywe, łagodnie, żółte światło nieśmiało wyślizgujące się przez szczelinę zamkniętych drzwi.

Kobieta przeciągnęła się leniwie w fotelu i ekspresywnym ruchem obróciła w stronę ogromnego okna. Była zmęczona. Wszystkie dostępne akta Zawadzkiej znajdowały się w Warszawie, w biurze Oficjum. Datę pierwszej sprawy wyznaczono na 15 kwietnia, więc miała niewiele czasu, aby się przygotować. Spojrzała na kalendarz, dziś był ósmy. Został jej tydzień.

Spomiędzy sterty dokumentów, nieśmiało wyśliznęło się zdjęcie Zawadzkiej. Podniosła je i spojrzała. Zawadzka na zdjęciu wyglądała na miłą dziewczynę. Miała drobną, pociągłą twarz, ogromne, chabrowe oczy i burzę czarnych loków. Nie wyglądała na terrorystkę ani tym bardziej na morderczynię.

— Hm, dziwna sprawa. Dlaczego Marek nie bił się, aby ją dostać. Przecież to klucz do sukcesu? — ponownie spojrzała na zdjęcie kobiety — Martyno, nie moja to rola, aby cię oceniać. Od dziesięciu lat, na świecie nie było takich ataków. Cały świat śledzi twoje losy, w przerażeniu i zaciekawieniu. Chciałaś zaistnieć? —
Ponownie spojrzała w jej papiery.
— Dwadzieścia pięć lat. Jesteśmy w tym samym wieku. Całe życie przed tobą. Wystarczy na dziś —
Uderzyła otwartą dłonią w blat biurka i wstała. Poczuła skurcz mięśni. Od kilkugodzinnego tkwienia w pozycji siedzącej, lekko już zastygła. Rozluźniła ramiona, przeciągnęła się, wzięła kilka oddechów i zebrała swoje rzeczy. Wyszła i starannie zamknęła za sobą drzwi. Zeszła po drewnianych schodach. Jej garbus tkwił samotnie na parkingu. Ulica była prawie pusta.

Powietrze pachniało jaśminem i latem. Odpaliła silnik i ruszyła w kierunku Dobrego Miasta. Minęła Cmentarz Św. Jakuba, wjechała w Aleję Wojska Polskiego. Nagle czerwony błysk mignął jej przed oczami. Spojrzała na deskę rozdzielczą, wtyczka sygnalizująca poziom energii, migotała wściekle.
— Poważnie. Niech to. Rezerwa. I co jeszcze? —

Wrzuciła wyższy bieg i przyspieszyła. Musiała znaleźć stację. Jasne, oliwkowe neony stacji przywitały ją tuż za zakrętem. Zwolniła, wrzuciła kierunek i zatrzymała się tuż obok dystrybutora. Wzięła torebkę, wysiadła i podeszła do włącznika. Pchnięciem palca odblokowała wlew. Spojrzała na dystrybutor. Wtyczka do ładowania ukryta była za grubą, pancerną szybą. Po chwili w drzwiach stacji pojawił się młody, chudy niczym tyczka, ubrany w kombinezon roboczy stacji, mężczyzna. Energicznym krokiem pokonał dzielącą ich odległość i z daleka, radośnie krzyknął:

— Dobry wieczór, o tej porze nie ma samoobsługi —
— Rozumiem. Boicie się, że ktoś podwędzi wam prąd — uśmiechnęła się
— Tak. Jakaś plaga ostatnio. Kradną przewody albo przecinają. Można sobie krzywdę zrobić, jak taki nacięty kabel się chwyci … — spojrzał, mierząc ją wzrokiem
— Myślałam, że jak Oficjum przejęło władzę… —
— Wszyscy tak myśleliśmy, ale jak widać, została jeszcze garstka zatwardziałych stereotypowców, co myślą, że świat znów będzie czarną breją na ich posługach. Karmiony chemią i czarnym smogiem —
— Co z tymi kablami robią? Przecież są biodegradowalne to tworzywo węglowe —
— A czort wie, po co im te kable. Ostatnio nawet podpalać się chcą. Słyszała Pani o tym ataku na Oficjum —
— Tak, młoda dziewczyna… —
— Wariatka. Ona podobno z terenów Magnifikum. Nasza. Wstyd mi, że takie trolle jeszcze tu mieszkają — spojrzał na dystrybutor — Gotowe. Będzie dwadzieścia pięć złotych. Zapraszam do środka. Nie wziąłem czytnika —
— Tak, oczywiście —
— Słyszałem, że pracowała w elektrowni Magnifik. Mój sąsiad zna jakiegoś typa, który pracował w tym samym zakładzie. Mówił, że gość nie mógł uwierzyć w to, co widział w telewizji. Myślał, że to jakiś film, a ona aktorka — mężczyzna roześmiał się szeroko — No tak, też mi, aktorka. Ale wiadomo, w życiu różnie bywa. Może i ja aktorem zostanę… —
— Różnie bywa. Dlaczego nie mógł uwierzyć, wprawdzie ja też nie, bo w dzisiejszych czasach, nie dzieją się takie rzeczy, ale …—
— Dziewczyna, tak mówił ten gość, spokojna i taka rozważna. Zawsze na czas w pracy, dobre dziecko. Fakt — otworzył przed nią drzwi stacji — Fakt, że od kilku miesięcy coś się z nią działo. Chodziła zamyślona i jakaś nieobecna. Pomyślał, że to sprawy rodzinne. Nie był wścibski, rozumie Pani. Może groszy czas. Różnie to przecież bywa —
— Tak — wyjęła kartę z portfela
— Tak, dwadzieścia pięć złotych. Mówił jeszcze, że opowiadała o jakiś głuchych telefonach w środku nocy. Była na policji … ale nie byli w stanie nic sprawdzić —
— Jak to głuche telefony? —
— Dzwonił jakiś wariat o trzeciej w nocy, nie odzywał się tylko po chwili rozłączał —

Twarz Ingi nagle pobladła. Jej oczy stały się ogromne, a dłonie zaczęły drżeć. Wydusiła z siebie tylko cicho:

— Jak to, policja nie była w stanie nic sprawdzić? —
— Podobno, tak mówił jeden z tych policjantów, że nie było żadnych połączeń — powiedział szeptem pochylając się bardziej w jej stronę, po czym dodał już stanowczym tonem — Odbiło biedaczce —
— Dziękuję. Spokojnej nocy życzę —
— Pani również —

Do mieszkania dotarła około pierwszej. Otworzyła drzwi do klatki i weszła do środka. Poczuła się bezpiecznie. Odetchnęła z ulgą. Podeszła do skrzynki na listy. Wpisała kod i drzwiczki otworzyły się ekspresywnie. Wysunęła ze środka stertę broszur reklamowych. Wśród pliku bezużytecznych informacji znalazła kopertę. Koperta, jak ulotki nie była wykonana z papieru z recyklingu. Była to biała czysta koperta, w środku był list.
Inga otworzyła pospiesznie korespondencję i ze środka, wyjęła złożoną starannie na pół kartkę. W liście było jedno zadnie. Zdanie ułożone z wyciętych z gazet liter przyklejonych do kartki. Nagle twarz kobiety pobladła, źrenice rozszerzyły się nienaturalnie, a dłonie i całe ciało zaczęło drżeć.

— Jesteś na liście — odczytała, nagle ugięły się pod nią kolana. Przeczytała jeszcze kilka razy to samo zdanie. Jej twarz stała się blada jak pergamin, usta jej drżały.

Zgniotła kartkę i wsunęła do kieszeni. Rozejrzała się pospiesznie po klatce, jakby gdzieś w ciemnym kącie, stał nadawca. Szybkim krokiem podeszła do windy i nerwowo zaczęła wciskać guzik. Drzwi nie zdążyły się dobrze rozsunąć, ona prawie wbiegła do środka i opadła ciężko na panel sterujący. Zaczęła nerwowo wciskać guziki usiłując jak najszybciej zamknąć drzwi. 
Odległość dzielącą windę do mieszkania, przebiegła. Ulgę poczuła dopiero w mieszkaniu. Po raz pierwszy zamknęła drzwi na patent i dodatkowy zamek. Oparła się o ścianę, nie mogła się uspokoić. W kieszeni wciąż czuła ciężar kartki.
***
Martyna Zawadzka przebywała w areszcie Oficjum, przy ul. Ciupagi w Warszawie. Ściany budynku wykonane były z grafitowego szkła, a otaczający go mur zastąpiono ogrodzeniem zrobionym z diamentowego szkła, w kolorze kobaltu. Była to substancja prawie niezniszczalna i zarazem przyjazna dla środowiska. 
Diamentowe szło miało powierzchnię z jednej strony gładką jak lustro, z drugiej zakończoną ostrymi jak brzytwa wypustkami, które przypominały swoim wyglądem jadowite czułki owadów. W wypustkach znajdowała się tremicyna, substancja, która wywoływała paraliż całego ciała i bolesny, piekący ból.
Dziś budynek był lepiej strzeżony niż Pałac Buckingham. Tuż przed bramą główną stał cały oddział straży więziennej i całe zastępy gapiów oraz dziennikarzy, poruszonych sprawą Zawadzkiej. Inga zatrzymała auto po drugiej stronie ulicy i chwilę przyglądała się wrzeszczącemu tłumowi. Zebrała dokumenty i wsuwając na nos przeciwsłoneczne okulary, ruszyła w stronę bramy wejściowej. Przedarła się niepostrzeżenie przez tłum i dotarła do wejścia.
Starając się zachowywać naturalnie, aby nie wzbudzać podejrzeń, podeszła pod masywne drzwi. Tuż obok nich, w ścianie tkwił mały, czarny guzik. Ponad nim widniał napis „Dzwonek”. Przez chwilę poczuła się jak Alicja w Krainie Czarów. Uśmiechnęła się do siebie i wcisnęła guzik. Czekała chwilę bezmyślnie wpatrując się w czarną teksturę guzika, starając się nie zwracać uwagi na harmider za plecami.

— Wyprowadźcie ją nam. Sami się nią zajmiemy —

Przez tę chwilę zastanawiała się, czy to naprawdę ma miejsce. Czy ludzie oświeceni, byli w stanie przekształcić się w krwiożercze bestie, tak nagle? Z dnia na dzień. Może się myliła. Może Zawadzka była jak ten wściekły tłum. Z pozoru cicha i łagodna, a w duszy potwór. Nie jej dane było to oceniać. Ona miała ją tylko bronić. Odetchnęła głęboko. Nagle małe okienko ukryte w bramie drgnęło, Inga podskoczyła nerwowo. W okienku pojawiła się poszarzała twarz mężczyzny.

— Słucham? —
— Inga Gabriel jestem obrońcą pani Zawadzkiej —
— Przepustka jest? —
— Jestem obrońcą pani Zawadzkiej …—
— To słyszałem, czy przepustka jest —
— Przecież mam prawo zobaczyć się ze swoją klientką —
— Proszę wrócić z przepustką —
— Kto wydaje przepustki? —
— Oficjum — nie czekając na jej odpowiedź, zatrzasną okienko i zniknął

Ktoś z tłumu musiał usłyszeć jej rozmowę. Nagle rzucili się na nią niczym sępy. Dziennikarze zaczęli atakować ją z każdej strony, blokując jej możliwość ucieczki i zasypując lawiną pytań. Z drugiej strony napierał żądny krwi tłum. Na pomoc ruszyli jej strażnicy. Utorowali jej drogę. Ona jak w jakimś szaleństwie, oganiając się od dziennikarzy jak od natrętnych much, mknęła w stronę samochodu i na liczne pytania odpowiadała tylko:

— Bez komentarza. Każdy zasługuje na obrońcę —

Odjechała pospiesznie. Ścigali ją jeszcze przez parę chwil, nim nie zgubiła ich na kolejnym zakręcie, wciskając gaz i mknąc jak szalona, przejeżdżając prawie na czerwonym. Wiedziała już co będzie w porannych gazetach. Zdjęcie jak ucieka spod bramy więziennej w towarzystwie strażników, a tuż ponad nim ogromny tytuł: "Uciekająca prawniczka"

Dotarła do budynku Oficjum. Zatrzymała się przed bramą i uniosła wzrok do góry. Po raz pierwszy była tu dziewięć lat temu, gdy po globalnej, światowej rewolucji zaprzysięgano członków Rady Oficjum. Przyjechała tu wraz z rodzicami, żeby jak inni móc zobaczyć pierwsze kroki przemiany, jakie zachodziły na świecie. 
Oficjum nie tylko powstrzymało machinę przemysłu, która bezmyślnie niszczyła planetę, napełniając sakwy najbogatszym, ale wprowadziło, po raz pierwszy od wieków, na ziemi ład i porządek. Przede wszystkim ogólną harmonię.

Ich główna siedziba mieściła się w dawny budynku Sejmu, przy Wiejskiej. Przewodniczącą Wielkiej Rady była Anna Piotrowska, która jednocześnie była ofiarą Zawadzkiej.

Tuż przy głównej bramie prócz strażników, koczowali dziennikarze. Zaczynali ją irytować, wszędzie było ich pełno. Jeden ze strażników podszedł do jej samochodu i zapukał w szybę:

— Pani do kogo? — spytał mężczyzna, wsuwając prawie całą głowę do środka
— Do pani przewodniczącej Piotrowskiej —
— Legitymacja i dowód —

Przez to zamieszenie z Zawadzką, w ramach bezpieczeństwa nie można było już, jak niegdyś, swobodnie wejść na teren Oficjum. Kontrolowano każdego, kto wchodził, kto wychodził. Mężczyzna chwile przyglądał się jej dokumentom, po czym wywołał kogoś przez radio. Rozmawiał bardzo cicho, co chwila, spoglądając w jej stronę z zaciekawieniem. Po chwili pochylił się, oddał jej dokumenty i powiedział krótko.

— Proszę — gestem ręki, nakazał wjechać na teren Oficjum.

Anna Piotrowska była drobną i skromną kobietą. Ubrana w szary, lniany garnitur siedziała ukryta pomiędzy ogromnymi dracenami, tuż za cedrowym biurkiem. Jej gabinet był jasny. Otoczony wysokimi oknami. Na suficie rozpościerało się pięknie wykonane malowidło przypominające sklepienie Kaplicy Sykstyńskiej. Westchnęła i powoli zdjęła okulary. Przez chwilę przyglądała się Indze uważnie. Milczała. Zaplotła palce i położyła dłonie na blacie biurka.

— Więc pani jest obrońcą tej terrorystki —
— Kobiety oskarżonej o napaść — powiedziała sztywno i dodała — Tak —
— Wie pani, że ta kobieta — wycedziła przez zęby — Chciała podpalić mnie i siebie? —
— Za to została osadzona w areszcie. Jednak z tego, co wiem, sąd jeszcze nie ogłosił wyroku, więc nie możemy…—
— Znam prawo, droga pani. Sama pomagałam przy jego nowelizacjach…—
— Więc wie pani, że obowiązuje zasada domniemania niewinność, dopóki —
— Jaka zasada, ona rzuciła się na mnie przy świadkach i…— zawiesiła głos, nabrała powietrza i spokojnym już tonem dodała — Przepraszam, ma pani rację — odetchnęła głęboko, wstała i podeszła bliżej.

Teraz nie wyglądała jak surowa pani Przewodnicząca. Wyglądała raczej jak drobna, przerażona kobieta, o twarzy poszarzałej i pociągłej z powodu nienaturalnej chudości. Oczy miała podkrążone i zapadnięte w głąb czaszki. Kości policzkowe wystawały jej tak bardzo, że przypominała żywy szkielet. Zaplotła ręce na plecach i przeszła kilka kroków po gabinecie. Zatrzymała się i ponownie spojrzała na Ingę.

— Ma pani racje — powtórzyła mechanicznie i dodała posyłając Indze lekki półuśmiech — Kim, że będziemy bez właściwe działającego organu sprawiedliwości. Wszyscy zasługują na sprawiedliwy proces — odwróciła się na pięcie i wróciła do biurka. Chwilę zamarła w bez ruchu, po czym usiadła ponownie w fotelu i pospiesznie wystukała coś na klawiaturze. Spojrzała w stronę Ingi i powiedziała.
— Proszę podać swój numer NLA —
— Mój numer NLA? —
— Przecież nie mój — westchnęła ciężko i nie odrywając wzroku od monitora stukała nerwowo, chudymi, wyschniętymi palcami o blat biurka.
— LA 5789 Inga Gabriel —
— Już ma pani przepustkę i dostęp do wszystkich akt pani klientki, czy to wszystko?. —
— Tak, dziękuje —
— Pani Gabriel — przewodnicząca zatrzymała ją w drzwiach. Inga odwróciła się mechanicznie.
— To niebezpieczna sprawa, proszę uważać na siebie. Niektórym może się nie spodobać, to że broni pani terrorystki —
— Dziękuję za radę, pani Przewodnicząca —

Sala spotkań była dużym jasnym pokojem z ogromnym, prawie na całą ścianę, szerokim oknem. Całym wyposażeniem sali był bambusowy stół stojący na środku, dwa krzesła i skromny, wiszący zgar, którego tykanie zagłuszało ciszę. Dookoła czuć było zapach octu, cytryny wymieszany z zapachem farby.

Inga starała się nie oddychać zbyt głęboko, żeby nie wdychać tego irytującego smrodu detergentów na bazie naturalnych składników. Siedziała tu już piętnaście minut. Czekała. Z nudów zaczęła nerwowo stukać obcasem o marmurową posadzkę. Miała tak wiele pytań i tak niewiele czasu. Nagle usłyszała odgłos ciężkich, równych kroków, dobiegających zza ściany.

Pomiędzy równymi uderzeniami ciężkich buciorów, słychać było coś, co przypominało szuranie, albo szelest flanelowej pościeli. Wyprostowała się. Z napięciem wbiła wzrok w drzwi. Te otworzyły się energicznie. Najpierw wszedł jeden strażnik, za nim wniknęła, niczym cień albo duch Zawadzka. Ramiona zwieszone, lekko pochylone do przodu, wzrok miała utkwiony w podłogę. 
W niczym nie przypominała terrorystki, raczej wyglądała jak małe, przerażone stworzenie. Ruszyła nieśmiało w kierunku Ingi. Oczy miała przekrwione, jakby nie spała kilka nocy, twarz opuchniętą. Dłonie poobijane, paznokcie zdarte, aż do krwi. Inga poderwała się z krzesła i podeszła do niej, pewnym siebie krokiem.

— Witam Inga Gabriel, jestem pani obrońcą —

Kobieta nieśmiało wyciągnęła w jej kierunku skute dłonie i uśmiechnęła się blado:

— Zawadzka, Martyna Zawadzka — powtórzyła
— Usiądźmy — wskazała krzesła i natychmiast zajęła swoje miejsce — Pani Zawadzka …—
— Proszę mi mówić Martyna —
— Pani Martyno. Jest Pani oskarżona o atak terrorystyczny, czy jest pani świadoma jak ciężkie zarzuty na pani ciążą. Szczególnie że są świadkowie —

Zawadzka spojrzała na nią ogromnymi jak spodki oczami, które natychmiast zaszły mgłą. Kobieta zaczęła nerwowo kołysać się na krześle, skubiąc pozdzierane do krwi paznokcie. Dłonie jej drżały. Przez chwilę milczała wpatrując się tępo w podłogę. Nagle uniosła wzrok i spoglądając bystro na Ingę oświadczyła cicho:

— Jestem niewinna —
— Rozumiem. Jednak to nie takie proste. Są nagrania, świadkowie. Ciążą na pani poważne zarzuty —
— Jest pani prawnikiem, na pewno wie pani jak z tego wybrnąć — spojrzała na nią pełna nadziej. 

Przez chwilę Inga zaniemówiła. Nie jest cudotwórcą. Ta kobieta naprawdę była niespełna rozumu? Taką linię obrony musi wybrać. Powoła się na jej niepoczytalność. Patrzyła na nią chwilę. Wyglądała jak osoba chora. Nie znała się na tym, nie była psychiatrą, ale jej zdaniem, tak właśnie zachowuje się osoba niespełna rozumu. Odsiedzi w psychiatryku kilka lat. Poszuka psychiatry, wystawi Zawadzkiej zaświadczenie. Może nawet ten, który wystawił jej już opinię. Starała się przypomnieć nazwisko lekarza, gdy jej rozmyślania przerwał cichy głos Zawadzkiej.

— Pani Ingo, jestem niewinna —
— Jeśli mam wyciągnąć panią z tego bagna muszę wiedzieć wszystko. Nie wolno pani niczego przede mną ukryć. Chciała pani zabić Przewodniczącą, przy świadkach. Rozumie pani —
— Wiem jak to wygląda, ale… jestem niewinna —
— Proszę opowiedzieć co się właściwe stało, od początku —
— Mogę prosić o kartkę i coś do pisania —
— Tak. Chce pani spisać zeznanie? Ja nie jestem śledczym… —

Zawadzka starannie wypisała na kartce adres i podała go Indze, ponownie spojrzała jej w oczy.
— Niech pani idzie pod ten adres, tam się wszystkiego pani dowie. Jestem niewinna —
— Nie jestem detektywem —
— Błagam panią —
— Dobrze — spojrzała pobieżnie na adres i westchnęła ciężko — Czy znajdę tam świadka, który będzie zeznawał na pani korzyść? —
— Niech pani tam po prostu pójdzie — to mówiąc kobieta wyszła z sali i zostawiła ją samą.

c.d.n.

 Linki 


Przebudzona
Przebudzona -    Prolog 
Przebudzona -    Strefa 
Przebudzona Przyjaciele 
Przebudzona - Z pamiętnika 

Recenzje
Siewca Wiatru - Recenzja 
Dawno, dawno temu - Recenzja 

Opowiadania
Łowca Aniołów - Prolog 

Podcasty 
Klątwa Atlantów - Podcast 
Utopia Agent - Tytułem Wstępu - Podcast
Utopia Agent - Zawadzka

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Klątwa Atlantydów - Wyrocznia

"Są przepowiednie, które muszą pozostać nieopowiedziane, dopóki się nie wypełnią. Wszystko ma swój początek i koniec" Wyrocznia widzi wszystko. Wie, że aby dobrze poznać przesłanie widzenia, musi być bardzo ostrożna. Czasem drobiazg, z pozoru mało znaczący, może mieć ogromny wpływ na przyszłość królestwa, a nawet świata. Czy tym razem właściwie odczytała znaki? Sny to zawoalowane wskazówki, które zdradza nam wszechświat. Czasem są ukrytymi lękami, czasem pragnieniami, a czasem zapowiedzią przyszłości.  Pytia , dzięki swojemu darowi wieszczki, który odziedziczyła po matce, znała odpowiedzi na wiele pytań i doskonale umiała rozszyfrować każdy, nawet ten najbardziej zawiły czy dziwaczny sen. Trudność pojawiała się wtedy, gdy musiała poznać znacznie własnych wizji i snów. Tu była bardzo ostrożna w osądach. Nie zawsze obrazy, które widziała, był jasne i czytelne. Były to widzenia wielopoziomowe, a obejrzane z innej perspektywy mogły dać zupełnie odmienną odpowiedź. Źle odczytana w...

Klątwa Atlantydów - Odyn

Odyn podejrzewa, że dowódcy mrocznych zostali uwolnieni i atakują Atlantydę. Jednak musi mieć pewność, nim powiadomi króla. Czy mistrz odkrył sekret mrocznych, który tak skrzętnie chronili?  Na Moce, to chyba koniec świata, stwierdził Odyn , słuchając w skupieniu raportu Aresa na temat ostatniego, nieudanego polowania na arachnę. Nagle gładka powierzchnia Oka Ra zadrżała, a twarz młodego dowódcy rozlała się jak akwarela. Przez chwilę zniknął także głos. Nie minęła chwila, a twarz młodzieńca ponownie pojawiła się w odbiciu. — Nie mam wątpliwości mistrzu . — Odyn usłyszał niewyraźny głos Aresa. — Mógłbyś powtórzyć, coś przerwało. — Tak. W Atlantis grasuje arachna. Nie mam wątpliwości. — Jesteś pewien? — Odyn wbił w niego zaciekawione spojrzenie i nim usłyszał odpowiedź, podsumował. — Na Jasność, one wymarły jakieś 500 lat temu.  — Mistrz chwycił się za głowę.  — Gdy czekałem na demona, podszedł do mnie jakiś marynarz. Powiedział, że kilka dni temu, za nim odkryto zwłoki, ...

Klątwa Atlantydów - Wyrocznia

  Wyrocznia zna wiele sekretów. Każdy mieszkaniec starożytnego świata po radę przychodzi właśnie do niej. Co sprowadziło wielkiego mistrza Walhalli do świątyni?  — Ciekawe czego on znów może chcieć? — Kloto  zastanawiała się, obserwując wielkiego mistrza Akademii Walhalli wchodzącego w bramę świątyni. Nigdy z nim nie rozmawiała. Nie dlatego, że jej nie intrygował, czy nie wzbudzał jej ciekawości jako osoba, wręcz przeciwnie, była nim zafascynowana. Jednak, gdy tylko pojawiał się na jej drodze, coś ją paraliżowało i nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Nigdy nie widziała też jego przędzy, co jeszcze bardziej rozbudzało jej ciekawość. Tylko Pytia spędzała z nim długie godziny, sam na sam. Przeważnie siedzieli w bibliotece albo spacerowali po ogrodzie. Dużo rozmawiali, a treści tych rozmów, wyrocznia nie zdradziła, nawet siostrom. Lachesis bała się Odyna, właściwie to bała się wybrańców, obcych, kupców, władców, jednym słowem nie lubiła obcych. Jakoś nie zabiegała też o...